Historia jest bezpowrotna. Nigdy więcej nie powtórzy się moment, kiedy Helena Rogozińska śledzi swojego męża, a historyk Kalisza Adam Chodyński wyznaje miłość Zosi Rybarskiej. Pozostała, choć mocno zmieniona scenografia tych zdarzeń, czyli ulica Kanonicka oraz stare zapiski. Wszystko, co minęło, jest przedmiotem zainteresowań badacza przeszłości i od niego zależy, czy o tych wydarzeniach dowiedzą się inni. Na ile stworzony przez niego obraz jest prawdziwy?
Choć brzmi to nieprawdopodobnie, pierwsi, jeszcze średniowieczni „historycy” wcale nie przejmowali się, czy przytaczane przez nich wydarzenia rzeczywiście się rozegrały. Dzięki takiemu myśleniu mogli np. opisywać zwycięstwa Polaków nad... Juliuszem Cezarem. Dopiero w I połowie XIX w. niemiecki historyk Leopold von Ranke zauważając, że w pracach jego poprzedników roi się od fikcji, sformułował swoją słynną tezę, że zadaniem historyka jest „powiedzieć tylko [opierając się na dokumentach z epoki], jak to właściwie było”. Pod urokiem tej myśli pozostawali uczniowie muzy Klio przez wiele lat. Wierzyli, że rzetelne badania, dziesiątki godzin spędzonych w archiwach dają gwarancję bezwzględnego obiektywizmu. Czy takie przedstawienie przeszłości jest w ogóle możliwe?
Co widział Jatkowski?
Na najstarszej panoramie miasta z 1715 r., pędzla Bonifacego Jatkowskiego, uważny obserwator ze zdziwieniem dostrzeże cztery wysokie wzgórza wypiętrzające się ponad gotyckimi dachami ówczesnego Kalisza. Są one tak majestatyczne, że – wydaje się – nierzeczywiste. Obraz przechowywany obecnie na probostwie kaliskiej katedry był przedmiotem wielokrotnych analiz historyków. Nic dziwnego; to nie tylko najstarsze wyobrażenie grodu, ale również jedyne z czasów, kiedy Kalisz był otoczony murami. Porównanie ze starymi planami miasta, obecnym położeniem i wyglądem zachowanych budowli pozwoliło stwierdzić, że Jatkowski swoje sztalugi rozstawił na wzgórzu, tam gdzie dziś znajduje się cmentarz prawosławny (Rogatka). Zgadzają się tak istotne szczegóły, jak umiejscowienie kościołów, ratusza czy otaczających miasto baszt. W analizie pomógł fakt, że w niewielkim stopniu zmieniły się przedstawione na malowidle świątynie: reformacka (obecnie nazaretanek) i franciszkanów. Malarz nie ukrył nawet złego stanu murów obronnych, co znajduje potwierdzenie w źródłach pisanych z tamtego czasu. Krytycy obiektywności malarza mogliby podnieść argument, że artysta „zapomniał” o jednej z dwóch odnóg Prosny. Z drugiej strony „przeoczenie” rzeki tłumaczy się, że był to jedyny sposób, aby uwiecznić na niewielkim płótnie kościół reformatów, do którego przeznaczono dzieło. Wróćmy do hipotetycznych pagórków. Współcześnie ich nie dostrzeżemy. Jednak musimy pamiętać, że dziś miejsce niewielkich osiemnastowiecznych kamieniczek zajęły trzypiętrowe domy, a na wielkim i pustym terenie otaczającym niegdyś miasto wszędzie wyrosły nowe osiedla. W dodatku współczesna cywilizacja wytwarza olbrzymie ilości zanieczyszczeń pogarszających widoczność. Aby się o tym samemu przekonać, wystarczy zobaczyć nocne niebo na wsi. Dopiero tam, w czystym środowisku widać, jak wiele tracimy, patrząc przez dodatkowy filtr pyłów. Są więc te wzgórza, czy ich nie ma? Co naprawdę widział Jatkowski? Odpowiedzi nie znamy.
Źródła prowadzą
na manowce
Sumienny historyk Kalisza Józef Raciborski wśród pozostawionych po sobie różnych dokumentów przekazał nam również spis zmarłych. Szczególnie ciekawe są informacje o cmentarzu przy kościele św. Mikołaja. Na sześć wymienionych osób aż trzy umarły niezwykle gwałtowną śmiercią. Żołnierz Maciej Laskowski został zabity przy bramie wrocławskiej (1742 r.), szlachcic Andrzej Złoty „za ciężkie zbrodnie [został] ścięty przed ratuszem miejskim” (1757 r.). Ostatni z wymienionych – Jan Skowroński zginął podczas pożaru miasta w 1792 r. Obok tej dziwnej prawidłowości trudno badaczowi przejść obojętnie, tym bardziej że nie wiadomo, w jakich okolicznościach zakończyła żywot pozostała trójka. Z ogólnej wiedzy o czasach staropolskich wiemy, że na cmentarzach przykościelnych chowano ludzi z marginesu społecznego, a nagły zgon często uważano za objaw kary Bożej. Czyżby więc w miejscu opisywanym przez Raciborskiego grzebano tylko zwłoki ludzi, którym z racji na okoliczności ich śmierci odmawiano pochówku w murach świątyni, pozwalając jednak ich pogrzebać w poświęconej ziemi przykościelnej? Przypuszczenia takie wydają się uprawnione i historyk mógłby je przedstawić w swojej pracy. Mógłby, gdyby nie wizyta w Archiwum Diecezjalnym we Włocławku. Przechowane tu metryki jasno dowodzą, że na cmentarzu przy kościele św. Mikołaja chowano najróżniejsze osoby. Misterna koncepcja zbudowana na podstawie informacji Raciborskiego legła w gruzach. Przyczyną oczywistej pomyłki jest to, że dawny historyk w swojej pracy uwzględnił tylko te przypadki, które wzbudziły jego zainteresowanie. Pojawienie się nowego, dotychczas nieznanego zapisu, może całkowicie zmienić nasze postrzeganie historii.
Bajkowe miasto
Jesteśmy w Kaliszu na przełomie wieków XIX i XX. Eleganckie sklepy, zadbane ulice i wypielęgnowane zieleńce są piękną scenografią dla spacerujących bez pośpiechu wytwornych przechodniów. Kaliskie restauracje gromadzą tłumy gości – można tu nie tylko dobrze zjeść, ale również przeczytać zagraniczną prasę. Urządzane są koncerty, odczyty, życie kulturalne kwitnie. W tej idylli nawet rosyjski gubernator Daragan okazuje się światłym polonofilem i dobroczyńcą miasta. Czy taki obraz Kalisza czasów belle epoque jest prawdziwy? Szukając ucieczki od współczesności postrzeganej jako szara, historyk często ulega fascynacji przeszłością tak bardzo, że zaczyna wierzyć w „złoty wiek”. Tymczasem życie w każdej epoce miało swoje blaski i cienie. Złudny obraz maluje nam nie tylko dawna prasa, ale nawet fotografia – a może uwieczniano tylko to, co było dumą miasta, pomijając miejsca wstydliwe i nieestetyczne? Gdyby myśleć o ludziach z tamtego wieku, powołując się na tak „obiektywne” źródło, jakim są ich dawne zdjęcia, to trzeba by stwierdzić, że byli oni zawsze sztywni, oficjalni i prawie nigdy się nie uśmiechali. A przecież to nieprawdopodobne. Istnieją nieliczne wizerunki radosnych kaliszan. O takie jednak trudniej, bo pozowanie do fotografii uchodziło wówczas za czynność poważną – na portrecie trzeba było zaprezentować się godnie. Podobnie jest z samym miastem. Te same źródła, które mówią o pięknie grodu, przekazują nam obraz zupełnie inny – biedę i niewyobrażalny brud. To jak awers i rewers tej samej monety. Elity narzekają na ubóstwo życia kulturalnego w małym, prowincjonalnym mieście. Podkreśla się, że upadek jest coraz bardziej powszechny, a rozrywki jałowe i nudne. Według relacji miejscowej prasy restauracja u Wipiszczyka w al. Józefiny była eleganckim lokalem, ale podróżnik Stefan Szolc-Rogoziński zapamiętał tylko nudną knajpę „z szansonistkami ziewającymi po kątach i chuderlawym taperem”. Nie mniej złożona jest prawda o gubernatorze Daraganie. Czy rzeczywiście był on tak przyjazny Polakom, jak chcemy w to wierzyć, budując obraz na podstawie wybiórczych informacji, czy też jako lojalny urzędnik cara swoją ustępliwością pragnął zapewnić porządek na ziemiach rosyjskiego imperium?
Takie pytania można mnożyć. Rozważając je, warto – jeśli tylko pamiętamy okres peerelu – sięgnąć do własnej pamięci. Jeśli nie byliśmy prześladowani, to może się okazać, że tamte czasy wspominamy z sentymentem. Wielu powie, że żyło się skromniej, ale szczęśliwiej. Ówczesne absurdy śmieszą, ale zapominamy, że uderzały one również w nasze życie, a każda próba niezależności kończyła się interwencją władz. Z drugiej strony, jak pokazuje rzeczywistość, wiele postaci, zwłaszcza publicznych, ma tendencje do dramatyzowania tamtych czasów lub swojej roli dziejowej. Gdzie leży prawda? Mając to wszystko na uwadze, trzeba stwierdzić, że historyk nie umie odpowiedzieć na pytanie, „jak to właściwie było”. Choć nie wolno mu zmyślać, nie jest on w stanie „zrekonstruować” przeszłości, a jedynie wykreować jej wyobrażenia. Nie ma w tym nic pesymistycznego. Dzięki temu historia, ciągle nieuchwytna, staje się czymś tajemniczym, niby kolorowy i zmienny w swej postaci obraz, widziany w dziecięcym kalejdoskopie.
Komentarze opinie