
Z Michałem Szczęsnym, utalentowanym rockmanem, zdolnym gitarzystą, który grał podczas niedawnych festiwali odbywających się w Sopocie i Opolu, a także pomysłodawcą kaliskiego Fingerstyle Feeling Festival, rozmawia Agnieszka Burchacka
– Kiedy zdecydowałeś się, by właśnie z gitarą związać swoje życie?
– Kiedy miałem sześć lat, moi rodzice kupili antenę satelitarną. Miałem wówczas dostęp do programu MTV, który wyglądał zupełnie inaczej niż obecnie. Oglądałem na tym kanale Metallicę, Guns N’ Roses i to było normalne. Pamiętam m.in. „Weekendy z artystami” pokroju zespołu Queen. Wtedy, już w wieku sześciu lat, zakochałem się właśnie w Guns N’ Roses i Slash’u. To był mój początek pasji związanej z muzyką. Po dziś dzień jestem zakochany w „Gunsach”. Uwielbiam Slasha, jest to jeden z moich największych idoli. Tak się zaczęła moja przygoda z muzyką. Później, naturalnie, moim pierwszym instrumentem, w wieku 14 lat, była gitara. Przez Slasha (uśmiech). Od 14 roku życia, więc już od 18 lat, mam gitarę w dłoni. Oczywiście zaczynałem od gitary akustycznej, naturalnie przerodziło się to, jak u każdego gitarzysty, w gitarę elektryczną.
– Jesteś samoukiem?
– Tak. Miałem może 3 czy 4 lekcje w wieku 16–17 lat, ale tak naprawdę nic z nich nie wyniosłem.
– To, że sam się nauczyłeś gry na gitarze, jest Twoim dodatkowym atutem?
– I tak, i nie. Nie posiadam ogromnej wiedzy teoretycznej. Nie czytam nut a vista, choć mam rozeznanie w nutach. To minus, gdyż wiedza teoretyczna na pewno w dużej mierze pomaga, aczkolwiek póki co nie narzekam. Radzę sobie. Mam wykształcenie pedagogiczne. Skończyłem najpierw PWSZ w Koninie, a w końcu, po 8 latach, ukończyłem studia na naszej kaliskiej uczelni, Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym UAM (z czego się bardzo cieszę), które kiedyś przerwałem. To świetna uczelnia.
– Udało Ci się zaistnieć na muzycznej scenie. Pierwszym Twoim dużym projektem był festiwal Fingerstyle Feeling?
– Pracowałem w telewizji, która już nie istnieje, a nazywała się Kalisz TV. Tam miałem wygłuszoną kabinę, w której nagrywaliśmy setki do materiałów, gdyż też byłem wówczas dziennikarzem. Miałem swój program muzyczny zatytułowany „Pralnia muzyczna”, który doczekał się 56 odcinków. Jeździłem po Kaliszu i robiłem wywiady z reprezentantami lokalnej sceny, rozmawiałem także z wieloma artystami, którzy tutaj przyjeżdżali. Robiliśmy chociażby wywiad z Irą czy Czesławem Mozilem. Po pracy, często nawet do 4–5 rano, siedziałem i w tej kabinie i nagrywałem swoje aranżacje utworów. Wrzucałem regularnie, przez około 10 lat, na YouTuba swoje nagrania. Różne wersje solo czy z wokalistami. Robiłem swoje. To mi pomogło.
– Pierwsze kroki do wielkiej kariery...
– Nie uważam, że wypłynąłem. Po prostu zdarza mi się gdzieś z kimś zagrać. Później zaczął się Fingerstyle Feeling Festival. Bardzo spontaniczny pomysł. Wcześniej organizowałem w Kaliszu kilka małych koncertów. Stwierdziłem, że chciałbym spotkać się z kolegami gitarzystami właśnie tu, na wspólnym koncercie. Okazało się, że kolegów jest tyle, że będzie to... długi koncert. Ludzie zaczęli nazywać go festiwalem. Dodałem zatem do planowanych koncertów warsztaty, by przedsięwzięcie nabrało bardziej festiwalowej formy. Zaprosiłem do współpracy chociażby Paulinę Lendę. Zaśpiewała Dorota Wróblewska. Koncert odbył się w, istniejącej wówczas jeszcze, Bece. Drugą edycję festiwalu, dzięki wsparciu Dariusza Grodzińskiego, wówczas wiceprezydenta miasta, oraz Barbary Fibingier, ówczesnej dyrektor CKiS, udało się zorganizować właśnie w Centrum Kultury i Sztuki. Festiwal się rozkręcił. Już pracuję nad kolejną, siódmą edycją festiwalu. Już wiem, kto będzie jego gwiazdą, ale nie mogę tego jeszcze zdradzić.
– Sam tworzysz festiwal, ale ostatnio udało Ci się również wystąpić na dwóch ważnych, dużych polskich festiwalach – w Opolu i Sopocie. Jak do tego doszło?
– W tym roku (po raz drugi) udało mi się wystąpić na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, a tydzień wcześniej (po raz pierwszy) na festiwalu Polsat SuperHit Festiwal w Sopocie. To wynik współpracy, którą podjąłem z artystami. To naturalna kolej rzeczy. Jestem kierownikiem zespołu Mai Hyży, jeśli Maja występuje w Opolu, występuje z zespołem. W tym roku w Sopocie i Opolu grałem też z wokalistą Antkiem Smykiewiczem, z którym do niedawna jeszcze współpracowałem.
– Po występie na wspomnianych dwóch festiwalach stałeś się bardziej rozchwytywany medialnie?
– Nieszczególnie. Cały czas staram się pracować w Warszawie. Chciałbym skupić się na własnych rzeczach. Nie miałem na to czasu od lat. W końcu mam swój zespół rockowy – wiadomo – Slash (uśmiech) w Warszawie z kapitalnymi muzykami. Staram się łączyć życie prywatne, rodzinne z pracą, którą wykonuję w Warszawie, i z drugą pracą, czyli koncertami i festiwalem.
– Jakie masz plany na przyszłość?
– Tak jak powiedziałem – mamy zespół, który powstał na początku tego roku. Będziemy dalej pracować nad materiałem, który chcemy nagrać. Oprócz tego chciałbym skupić się na solowych projektach. Mam mnóstwo swoich solowych kompozycji. Od wielu, wielu lat chodzi mi po głowie pomysł nagrania albumu. Poczyniam ku temu śmielsze kroki. Chciałbym to zrobić. Planuję 10–11 piosenek w bardzo akustycznej formie, nie tylko na gitarę, aczkolwiek takie utwory też się pojawią. Mam pomysł, by na tym albumie w każdej piosence śpiewał ktoś inny. Mam wielu przyjaciół w Polsce, ale i w Londynie, gdzie mieszkałem prawie półtora roku, którzy zgodzili się mi pomóc. Za realizację projektu będzie odpowiadał Robert John Osam Gyaabin znany jako pianista z programu telewizyjnego „Jaka to melodia?”, mój serdeczny kolega, jeden z najlepszych muzyków, który gra na wielu instrumentach. To niesamowity muzyk.
Więcej w papierowym wydaniu Życia Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie