
Na terenie Kalisza jest ich ponad 70. Ukryte w podziemiach bloków przypominają o tym, że jeszcze niedawno Polsce groziło wielkie niebezpieczeństwo. Dziś z powodu braku przepisów i pieniędzy coraz bardziej niszczeją. Choć każdy ma nadzieję, że nigdy już ni
Według danych Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Spraw Obronnych kaliskiego magistratu na terenie Kalisza są dokładnie 74 takie budowle ochronne. Znajdują się w budynkach mieszkalnych i zakładach pracy, m.in. przy ul. Górnośląskiej, Bogumiła i Barbary, Młynarskiej, Żwirki i Wigury, Nowy Świat. Posiada je praktycznie każdy blok wybudowany na przełomie lat 50. i 60. To właśnie wtedy istniało największe niebezpieczeństwo wybuchu konfliktu zbrojnego.
– Był to okres zimnej wojny i budowane wtedy bloki oprócz funkcji mieszkalnych miały spełniać również funkcje ochronne – mówi Aleksander Quos, naczelnik Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Spraw Obronnych.
Stropy schronów musiały być wzmocnione, również ściany stawiano w ten sposób, by miały odpowiednią wytrzymałość, obowiązkowo musiały też być zasłonięte wszystkie otwory okienne. W środku takich obiektów znajdowały się: magazyn, pomieszczenie dla ludzi z wydzieloną częścią dla chorych, powierzchnia na zbiorniki wody oraz ustępy, kuchnia i urządzenia techniczne, w tym wentylacyjne, umożliwiające dopływ powietrza. Nierzadko było tam ogrzewanie, ławki i prycze. Pod schronami umieszczano zbiorniki na ścieki. Można powiedzieć, że pod Kaliszem istniało drugie miasteczko, w którym mieszkańcy mieli przetrwać wybuch wojny. Dziś o tych podziemnych twierdzach niewielu pamięta. Zapomnieli o nich nawet ci, którzy mieszkają tuż nad nimi. Zapomniane zostały one również przez prawo.
„Byłem prawie
we wszystkich”
Pan Henryk Rosiewicz pamięta czas, w którym schrony te powstawały i w którym o ewentualnym wybuchu konfliktu zbrojnego mówiło się otwarcie i często. – Byliśmy informowani, że w razie wybuchu wojny będziemy mieli się gdzie schować. Nie pamiętam jednak, żeby były jakieś szkolenia przygotowujące na taką sytuację – mówi. Przyznaje, że jako pasjonat Kalisza i historii zwiedził przed laty prawie wszystkie podobne obiekty znajdujące się na terenie miasta. Obserwował również ich powolny upadek. – W połowie lat 70., kiedy stosunki międzynarodowe trochę się poprawiły, wizja wojny zaczęła się zacierać i wydawało się, że schrony nie są już potrzebne. Wtedy zaczęto zamurowywać wejścia do nich. Niektóre przetrwały jednak w takim stanie, że spokojnie można do nich wejść.
Jeden taki obiekt znajduje się przy ul. Górnośląskiej, pod blokiem, w którym mieszkają państwo Rosiewiczowie. Żeby się do niego dostać, trzeba najpierw wejść do piwnicy. Po pokonaniu kilku korytarzy dochodzimy do stalowych drzwi. Mają grubość co najmniej kilku centymetrów. Widnieje na nich napis „schron”. Po latach nieużywania trudno je jednak ruszyć. Kolejne pomieszczenia są coraz mniejsze, w jednym znajdują się ogromne urządzenia do wentylacji, w innym zdewastowana toaleta. Potem kolejne metalowe drzwi, za którymi korytarz jest tak niski, że trzeba się schylać. Wszystko dokładnie oblepione pajęczynami.– Proszę patrzeć pod nogi – ostrzega pan Henryk. Na szczęście w trakcie naszej wycieczki żaden szczur się nie pojawia. Dochodzimy do ściany, w której widnieją resztki drabiny. – Teraz znajdujemy się już poza budynkiem, niestety wyjście zamurowano, nad nami jest parking – opowiada gospodarz.
Wiecej w papierwoym wydaniu Życia Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
kurcze-szlak po schronach mozna by zorganizowac.