Reklama

Zapomniani historycy z XVII wieku

29/07/2009 13:11

Cieszyli się sławą wielkich uczonych.  Zagraniczne podróże, staranne wykształcenie na najlepszych uniwersytetach, nietuzinkowy żywot ukoronowany poczytnymi niegdyś książkami. Dziś Stefan Damalewicz, Stanisław Kobierzycki i Jan Kazimierz Biernacki – poza wąskim kręgiem filologów klasycznych – są zupełnie nieznani. Jako ludzie wykształceni, związani z naszym miastem historycy, pisali wyłącznie po łacinie

W zakrystii katedry św. Mi-
    kołaja obok, powiedzmy szczerze, nie najlepszego portretu księdza Sobczyńskiego wisi wizerunek brodatego zakonnika. Strój wskazuje, że był kanonikiem lateraneńskim. Jeszcze do niedawna nikt nie wiedział, kogo przedstawia obraz – częsty los niepodpisanych dzieł. Patrząc z perspektywy wiekowej instytucji Kościoła, to przecież tylko jeden z setek anonimowych dziś duchownych, którzy dołożyli coś do tej budowli.  Dopiero badania historyków pozwoliły ustalić tożsamość sportretowanej osoby – malarz ukazał Stefana Damalewicza, najsławniejszego historyka diecezji włocławskiej doby staropolskiej.

Uczony kanonik
Urodził się ok. 1600 r. w miasteczku Warta. W 1638 r. zdobył tytuł doktora teologii. Cztery lata później wstąpił do zakonu kanoników lateraneńskich w Kłodawie, a następnie został skierowany do Kalisza, gdzie ojcowie władali kościołem św. Mikołaja. Ponieważ przełożony   Szymon Zuber był już wówczas zniedołężniałym starcem, prowadzeniem zakonu zajął się Damalewicz. Trzy lata później już jako proboszcz był uczestnikiem wyjątkowego w Europie zjazdu. W Toruniu na tzw. Colloqium Charitativum (Rozmowie Przyjacielskiej) zbierają się przedstawiciele katolików i protestantów, aby dyskutować o sprawach wiary. W czasach kiedy o ekumenizmie jeszcze nikomu się nie śniło, a spory religijne rozstrzygano zbrojnie, było to wydarzenie bez precedensu. Rok później Damalewicz wyjeżdża do Włoch, gdzie w Rawennie uczestniczy w kapitule generalnej swojego zakonu. Zagraniczne wojaże będą się jeszcze wielokrotnie powtarzać w jego biografii. W czasie ich trwania proboszcz kościoła św. Mikołaja jest już uznanym autorem wielu dzieł teologicznych i historycznych. Za najważniejsze z nich uważa się żywoty arcybiskupów gnieźnieńskich i włocławskich.
Mimo pracy pisarskiej badacz  nie zaniedbuje Kalisza i jak podkreśla ostatni kronikarz zakonu ks. Łukasz Marszałkowski (pocz. XIX w.): „[Damalewicz] wprowadził dobry porządek w rzeczach duchownych i świeckich konwentu”. Jednym z pierwszych zarządzeń przełożonego było uporządkowanie dokumentów i spisanie całego majątku. Prężny gospodarz każe wymienić dzwony na lepsze oraz przebudowuje kościół. Dąży też do uniezależnienia się od niemieckich opatów z Wrocławia. Pisze wydrukowaną w Rzymie (1655 r.) konstytucję (zbiór przepisów) dla kaliskiego zakonu. „We wszystkim był rządny, pobożny i konwentowi bardzo użyteczny” – zauważy ksiądz Marszałkowski. 
Niestety, nie wszystkim  podobają się te działania. Wielkim wrogiem Damalewicza jest przeor kaliskiego zakonu – Wojciech Wielewicz. Spory wstrząsają mury klasztoru, padają oskarżenia, że wybór Damalewicza jest nieważny, „że wprowadza on do zgromadzenia prawa nadzwyczajne i trapi konwent, że rozkazami arcybiskupa pogardza”. Co gorsza, umiera przyjazny historykowi prymas Maciej Łubieński. W końcu w 1660 r. proboszcz zostaje usunięty z funkcji, a przełożonym zostaje jego największy wróg. Nic dziwnego, że rozgoryczony Damalewicz wyjeżdża do Trzemeszna, gdzie odsuwa się od czynnego życia. Umiera 10 czerwca 1673 r. „Był cnotliwym i zacnym, godnym lepszego losu” – podsumuje notkę o swoim poprzedniku cytowany już ks. Marszałkowski.

Dyplomata
Po Stanisławie Kobierzyckim (1605 – 1665) pozostało w Kaliszu tylko epitafium w katedrze i  niedawno odkryta na probostwie tablica z jego nazwiskiem. A przecież człowiek ten nie tylko był kronikarzem swoich czasów, ale również wpływał znacząco na politykę. Do obrania takiej drogi życiowej predysponowało go znakomite wykształcenie, które uzyskał na uniwersytecie w belgijskim  Lowanium (zbiegiem okoliczności w 1914 r. Lowanium podzieli los zburzonego Kalisza).
Już w czasach studenckich słynął nasz bohater ze znakomitej znajomości literatury klasycznej i współczesnej. Uznaniem cieszyła się zwłaszcza jego młodzieńcza praca (napisana po łacinie) „Komentarze do rzymskiego luksusu”. QW książce tej znalazły się liczne aluzje do wad ustrojowych państwa polskiego. Na uniwersytecie Kobierzycki studiuje ze swoim kuzynem Marcinem Żerońskim (Żeromskim). To ostatnie nazwisko odsyła nas do innego podróżnika i dyplomaty Piotra Żerońskiego (Żeromskiego), który w 1621 r. właśnie z Belgii sprowadził do Kalisza sławny obraz Rubensa. Jakie są powiązania między tymi osobami i czy Piotr miał wpływ na karierę Kobierzyckiego, powinno stać się przedmiotem dalszych badań. Z innych ciekawostek genealogicznych warto wspomnieć, że siostra naszego bohatera zostanie żoną sławnego hetmana Stefana Czarnieckiego.
Po powrocie do kraju w 1627 r. Kobierzycki zajmuje liczne urzędy państwowe, z których najważniejsza, choć nie najbardziej zaszczytna, jest funkcja sekretarza królewskiego (1637 r.). Król Władysław IV powierza mu wielokrotnie zagraniczne misje dyplomatyczne. Znalazła się wśród nich wyprawa po królewską narzeczoną – Cecylię Renatę. Stanisław jest też czynnym politykiem dążącym na sejmach do wzmocnienia władzy królewskiej i naprawy Rzeczypospolitej. Wbrew haniebnej kapitulacji magnaterii wielkopolskiej podczas potopu szwedzkiego pozostanie wierny Janowi Kazimierzowi, za co otrzyma tytuł wojewody pomorskiego. Jako historyk zajmuje się głównie swoimi własnymi czasami, tworząc prace o panowaniu Zygmunta III i jego syna Władysława IV. Daje też opis oblężenia klasztoru na Jasnej Górze. W  czasie panowania ostatniego z Wazów wpływ historyka na rządy jest coraz mniejszy.
Epitafium Stanisława Kobierzyckiego, wystawione w kościele kanoników przez zaprzyjaźnionego z nim biskupa krakowskiego Andrzeja Trzebnickiego, nie oznacza już dziś miejsca pochówku. Na początku XX stulecia, kiedy świątynie ozdabiano stacjami drogi krzyżowej, pomnik przeniesiono w obecne miejsce. Niedostępna krypta znajduje się pod drugim filarem od ambony, gdzie spoczywają zwłoki dyplomaty i jego żony Zofii. Łacińska inskrypcja w zawiły, barokowy sposób kreśli dzieje zapomnianego: „Zatrzymaj się przechodniu! Zapal święcę. Jeśli szukasz człowieka nie znajdziesz [go] między cieniami grobowymi, swoim światłem znakomitego Stanisława Kobierzyckiego z Kobierzycka, ponieważ za Zygmunta III, Króla Polski i Szwecji powołany do takiej prawości działania, wsławił się wykształceniem ducha, że do dworu królewskiego Władysława IV jako pisarz historii dodał blasku niepospolitego. W tym czasie był wysłany w poselstwie do Izabeli Klary Eugenii w Hiszpanii, a potem do jej córki w Belgii. Później został kasztelanem gdańskim, a za Jana Kazimierza starostą gdańskim, a wreszcie wojewodą pomorskim. W każdym czasie swego życia tak postępował , ze stał się zasłużonym, którego Ojczyzna powinna opłakiwać, na to ten kamień postawiono roku Chrystusa 1665, roku 60 [od śmierci – przyp. tłum.], przez najlepszego przyjaciela i świadka, jak zapisał Andrzej Trzebnicki biskup krakowski,, książę siewierski w 1670 r.”
Pewną nadzieję, że Kobierzycki zostanie doceniony, daje wydane w 2005 r. polskie tłumaczenie „Historii Władysława królewicza polskiego i szwedzkiego”. Autorem przekładu jest nie kto inny jak Marek Krajewski, filolog sławny z kryminalnej powieści o Eberhardzie Mocku – policjancie z miasta Breslau.

Dowcipny mędrzec
Ostatni z zapomnianych historyków z XVII w. był franciszkaninem i żył blisko 96 lat. Jana Kazimierza Biernackiego (1629 – 1725) pochowano wraz z innymi zakonnikami w prezbiterium kościoła ojców franciszkanów. Wejście do krypty oznaczono marmurowym epitafium z wizerunkiem zmarłego.
Biernacki, podobnie jak Kobierzycki, studiował na zagranicznych uniwersytetach, a trasa jego podróży wiodła przez Francję i Włochy. W czeskiej Pradze otrzymał tytuł doktora teologii. Po powrocie do kraju sprawował w zakonie wiele ważnych funkcji; najwyższą godność prowincjała uzyskał w 1666 r. Po rezygnacji został wieloletnim gwardianem kaliskiego zakonu. Okazał się dobrym gospodarzem, co znalazło wyraz w tekście wyrytym na epitafium: „W większej części klasztor w Kaliszu wybudował, założył bibliotekę, zbudował ołtarze, postarał się o naczynia srebrne i sprzęty domowe, o powiększenie ziemi uprawnej i domostwa oraz niezliczone drobiazgi dla tego klasztoru”.
Jako historyk Biernacki spisał dzieje swojego zakonu. Był jednak również bardzo skromnym i niepozbawionym humoru człowiekiem. Pewnego razu dwaj dumni jezuici, szukając gwardiana, dość niegrzecznie zachowali się wobec zamiatającego klasztor staruszka. Był to sam Biernacki, który po wysłuchaniu, że przybyli są z Towarzystwa Jezusowego (nazwa jezuitów) zapytał się: „Czy Towarzystwo stało przy Jezusie przy żłobie czy na krzyżu?”.  Była to subtelna aluzja teologiczna do arogancji gości; według Biblii towarzyszami Jezusa przy żłobie były bydlęta, a na krzyżu – dwaj łotrzy.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do