
Gdy w 1870 r. umierał, był uznawany za największego dekoratora teatralnego w Polsce. Dzięki jego sztuce po raz pierwszy nad Wisłą zwrócono uwagę na sztukę scenografii. Z pochodzenia Włoch Antoni Sacchetti stworzył także kilka prac dla Kalisza
Bystre spojrzenie zacho-
wał do końca swoich dni. Jak pokazuje portret, był chyba także człowiekiem pewnym swego, a przynajmniej dobrze znającym wartość swojej pracy. Współpracownicy mówili o nim krótko: nerwus i zaraz potem dodawali, „artysta całą gębą”. Antoni Sacchetti przyszedł na świat w Wenecji w 1790 r. Według zachowanej legendy, matka urodziła go w malarni ojca, Lorenza, znanego dekoratora teatralnego, profesora architektury w Akademii Weneckiej. Tym samym przyszła droga zawodowa chłopca została wyznaczona. Piekielnie zdolny i pracowity Antoni szybko wkroczył na ścieżkę kariery. Jako 23-latek pracował jako dekorator teatru w Brnie, chwilę później zdobył popularność w Pradze. Warszawa jest już blisko. Nad Wisłę Sacchetti przybywa w kwietniu 1829 r., miesiąc później otwiera gabinet topograficzny. Pod mylącą dla współczesnych nazwą krył się zakład pokazów panoramicznych – poprzedników modnych od II poł. XIX w. fotoplastykonów i zdjęć stereoskopowych. To był wstęp do długiej, obfitującej w sukcesy pracy, ukoronowanej – nadawanym przez cara – tytułem dekoratora rządowego.
Panoramy i maszyneria
Czym wyróżniały się prace Sacchettiego? W jego pośmiertnym biogramie zamieszczonym na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” można znaleźć cały katalog zasług scenografa, widzianych oczami jego publiczności: „Ogromne poczucie powietrznej perspektywy, prawda w szczegółach i charakterze miejscowości, złudzenie dochodzące do oczarowania widza, głębokie i pracowite studia, niemal w całej Europie czynione (…)”. Cytat podpowiada jednocześnie, jaki był pożądany zakres umiejętności wzorowego dekoratora doby romantycznej. Podobnie jak od akademickiego malarza, od scenografa wymagano przede wszystkim znajomości zasad rysowania perspektywy. Tylko w ten sposób uzyskiwano „złudę rzeczywistości”, czyli efekt przeniesienia publiki w krajobrazy i wnętrza „zaprojektowane” przez piszącego sztukę. Sacchetti korzystał ze swoich licznych podróży, z których przywiózł wiele widoków i szkiców. Z nich następnie odtwarzał w dużej skali, już dla potrzeb teatru, pejzaże konkretnych miast i miasteczek. Jego uczniowie przekazali, że mistrz miał zwyczaj w domu ustawiać miniteatrzyki (dzisiaj powiedzielibyśmy - makiety) – wzory dla swoich przyszłych realizacji. Romantyczni, poszukując oryginalności przeżycia, cenili sobie koloryt lokalny, stąd w cytowanym fragmencie znalazła się także uwaga o „prawdzie w szczegółach i charakterze miejscowości”.
Ówczesnym podobało się coś jeszcze – różnorodność i szybkość zmian scenografii. Jedna z oper, wystawiona w Warszawie w oprawie Sacchettiego, miała siedem odsłon: pierwszą z widokiem Palermo, drugą przedstawiającą salę tronową z ruchomą fontanną, trzecią ze „sławną skałą św. Ireny, oświetloną kunsztownie”, czwartą z widokiem grobów, piątą z przepyszną sypialnią ociekającą złotem, szóstą z obrazem przedsionka świątyni i siódmą, „dzieło mistrzowskie” – wnętrze świątyni. Uff! Aby doprowadzić do sprawnej i odpowiedniej do tempa akcji zmiany scenografii – w istocie malarsko pojętych panoram – trzeba było znać się na całej maszynerii sceny od kulis. Dlatego dekoratorów ówczesnej doby nazywano także „machinistami”. Do teatru Włoch przenosił swoje doświadczenia z gabinetu topograficznego, gdzie obok panoram wystawiał dioramy. Były to widoki malowane na cienkich tkaninach, które po odpowiednim podświetleniu (oświetlenie gazowe) dawały efekt dnia, nocy, wieczoru, etc.
Brylantowy pierścień
od cara
Sacchetti przybył do Kalisza w 1835 r. Po wybuchu powstania listopadowego artysta wyjechał z Warszawy, a jego najwcześniejsze prace świadczące o powrocie na polskie ziemie pochodzą właśnie z miasta nad Prosną. Został wezwany, aby przygotować tutejszy teatr na zjazd cesarzy Rosji i Prus. Teatr… Budynek, który służył wystawianiu sztuk, stał już wprawdzie w miejscu odpowiadającym znanemu nam usytuowaniu, ale bynajmniej nie przypominał teatru. Przybytek ów, postawiony przez prywatną osobę, Jakuba Lubiejewskiego, był drewnianą szopą ze sceną otwartą na parkowy krajobraz. Przed zjazdem myślano wprawdzie o wybudowaniu czegoś nowego, ale koszty ostatecznie przesądziły o odkupieniu teatrzyku i decyzji o jego radykalnej przebudowie. Antoniemu Sacchettiemu, obok Józefa Hilarego Głowackiego, najpopularniejszemu wówczas scenografowi, powierzono projekt kulis i dekoracji. Prace rozpoczęły się w marcu: „(…) kazano odmalować wszystkie domy, a na miejscu starej szopy, służącej za teatr, postawiony gustowny teatrzyk ozdobiony kolumnami z dekoracjami i ornamentami pędzla Sacchattiego”. Warszawska gwiazda zaprojektowała również trzy kurtyny dla kaliskiego teatru: pierwszą, zjazdową z widokiem Pawiej Wyspy z berlińskim pałacem gościa cara Mikołaja I – Fryderyka Wilhelma III oraz dwie kolejne w grudniu tego samego roku, bliżej nieznane. Będąc świadkiem przygotowań do uroczystości, artysta miał także zostawić kilka rysunków „rewii pod Kaliszem”, czyli – jak wolno się domyślać – pokazów wojsk, rozlokowanych na polach wokół Kalisza, „od Majkowa po granicę pruską”. Według opisów, jesienią 1835 r. wokół miasta nad Prosną miało w sumie stacjonować 60 tys. żołnierzy sprzymierzonych armii rosyjskiej i pruskiej. Cztery z rysunków Sacchettiego, dokumentujących tamte wydarzenia, do II wojny światowej znajdowały się w Muzeum Narodowym w Warszawie. Wiadomo również, że powstałe w Kaliszu szkice artysta przeniósł na płótno obrazów, które w starych katalogach kolekcji petersburskiego Ermitażu występują jako „7 wielkich rewii”. Car był zadowolony. Za malowidła Sacchetti otrzymał od imperatora brylantowy pierścień.
Niestety na temat samych dekoracji namalowanych dla Kalisza i ich odbioru, nie wiemy nic. Czy wzbudziły aplauz, co przedstawiały i jak długo były wykorzystywane? Zachował się natomiast rysunek teatru, podpisany przez scenografa, bezcenne źródło do ikonografii miasta.
Wieszczki napowietrzne
W dobie postmodernistycznej i królującego minimalizmu, kiedy boimy się przeładowania i dosłowności, a rzeczowe odtwarzanie rzeczywistości nie jest już cnotą, po emocjach właśnie zakończonych Kaliskich Spotkań Teatralnych (czy którakolwiek scenografia z zaprezentowanych sztuk będzie wspominana?), wszystkim zmęczonym i ciągle głodnym scenicznej sztuki dedykujemy opis „Jeziora wieszczek” Aubera w scenografii Antoniego Sacchettiego: „Cóż powiemy o akcie piątym? Prócz arii Zofii (…) uczta (…) jest tylko zbiorem rozkosznych wrażeń dla oka. Obłoczna strefa, w której unoszą się napowietrzne wieszczki, prowadzi nas zwolna do przybytku królowej ich, którego przedstawienie pod względem malarskim już by zjednało p. Sacchetti imię znakomitego artysty. Ale kiedy oczy nasze poją się przyjemnością wrażeń, jakie ten obraz sprawia, unosi się w górę mieszkanie królowej wieszczek, by ustąpić miejsca nowym, jeszcze stokroć więcej łudzącym powabem. W miarę jak niebo ulata ku górze, ziemia ze swoim ognistym widnokręgiem, z swymi malowniczymi górami, lasem drzew, wież i domów wypływa spod przestrzeni błękitu, z czarownym złudzeniem z różnych części tworzy się, wznosi się, kształci przed naszymi oczyma cudowny widok Kolonii (…) Uczone użycie sztucznego światła podwyższa efekt tej wspaniałej dioramy, której nie możemy dość napatrzeć się i nadziwić (…)”.
W 1843 r. Sacchetti olśnił publiczność podobnymi sztuczkami. Czy dzisiaj miałby jakąkolwiek szansę? W dobie romantyzmu jego imię zamieszczone na afiszu „niemal zawsze dla widzów stawało się ponętą”…
Cytat recenzji z „Jeziora wieszczek” i szczegóły życia Antoniego Sacchattiego za: Barbara Król, Antoni Sacchetti, dekorator romantyczny, „Pamiętnik Teatralny”, 1959.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie