
Za prezydentury Janusza Pęcherza Urząd Miejski w Kaliszu zrezygnował z wysyłki poleconej korespondencji przez Pocztę Polską, zastępując ją własnymi kurierami. Jest tak do dzisiaj. Niestety, okazało się to problemem dla aktywnych zawodowo mieszkańców Kalisza. Jeśli miejski kurier nie zastanie adresata w domu, to zostawi awizo. Wtedy po odbiór pisma trzeba udać się do Urzędu Miasta przy ul. Kościuszki, co generuje nieproporcjonalnie wysokie koszty w stosunku do miejskich oszczędności. Policzmy zatem ile na tym pomyśle kosztują nas oszczędności miejskie i straty mieszkańców .
Kurier Urzędu Miasta roznosi od 30 do 100 listów dziennie, więc przyjmijmy wartość średnią 65 dziennie. Jego wynagrodzenie miesięczne to pensja minimalna 4626 zł brutto. Odejmując urlopy, choroby, soboty, niedziele i święta, kurier pracuje średnio 18 dni w miesiącu. Czyli rozniesie 18x65=1170 listów miesięcznie. Dzieląc koszt pracy kuriera przez ilość listów, to dostarczenie jednego listu kosztuje miasto około 4 zł. Do tego należy dodać koszt obsługi kadrowej kurierów i koszt pracowników wydających listy w urzędzie, więc oszacujmy, koszt jednego listu na 4,50 zł. Koszt wysyłki listu poleconego Pocztą Polską wynosi 6,50 zł, czyli zysk miasta wyniesie 6,50zł - 4,50 zł = 2 zł
Jeśli list byłby wysyłany przez Pocztę Polską, to w razie nieobecności mieszkaniec mógłby go odebrać po południu, po pracy, w pobliskiej, na ogół osiedlowej placówce pocztowej. Do Urzędu Miasta musi się udać w godzinach dopołudniowych, czyli w czasie swojej pracy (z krótkim wyjątkiem w poniedziałek) i stracić na tę czynność godzinę. Koszt tej godziny oszacujmy na podstawie najniższej krajowej pensji na około 27 zł (Pensja brutto 4626 podzielić przez 21 dni i podzielić przez 8 godzin). Do strat adresata dodajmy utratę zysku pracodawcy, na skutek nieobecności pracownika, które oszacujmy na 30% pensji pracownika, czyli 9 zł straty. Doliczmy także koszt dojazdu. Szacunkowo, własnym samochodem, w obie strony, może kosztować minimum 10 zł, oraz koszt parkowania w mieście 2,50 zł. Nie liczymy kosztu krążenia po mieście w poszukiwaniu wolnego miejsca do parkowania. Razem 27+9+10+2,50= 48,50 zł
Od lat głosimy na tych łamach, że każda kontrowersyjna akcja Urzędu powinna po pewnym czasie być poddana obowiązkowemu audytowi. Na przykład, jeśli gdzieś zamontują sygnalizację świetlną, to po pół roku audyt określa, czy przyniosła korzyści czy straty. Jeśli trzeba to poprawiamy, jeśli się nie da to kasujemy. W tym przypadku, skoro uznajemy, że Urząd ma służyć obywatelowi, a około 30% odbiorców jest nieobecnych podczas wizyty miejskiego gońca, to może dla tych, którzy chcą (np. złożą wniosek), przywrócić wysyłkę miejskich listów tradycyjną Pocztą Polską, albo w ogóle zrezygnować z własnych gońców?
A.W.
Podjęcie tematu sprowokował emerytowany kaliski dziennikarz Zbigniew Kościelak poniższym listem do redakcji:
Wysyłaną do obywateli korespondencję (tym razem z informacją o podwyżce mieszkaniowego czynszu) Urząd Miasta dostarcza poprzez gońca, który gdy nie zastanie adresata lub nie pozostawi listu u któregoś z sąsiadów, wrzuca do listowej skrzynki zawiadomienie następującej treści: "Pismo można odebrać w ciągu 7 dni, począwszy od następnego dnia po godz. 11:00 w BIURZE OBSŁUGI INTERESANTA przy ul. Kościuszki 1a w godzinach urzędowania, osobiście, bądź przez osobę posiadającą pełnomocnictwa lub prokurę." Znalazłem w skrzynce takie zawiadomienie, więc osobiście i na swoje nieszczęście bez dowodu osobistego pofatygowałem się na ulicę Kościuszki.
Urzędujący w informacyjnym okienku młody biuralista, nieczuły na moje o sobie samym informacje, zdecydowanie odmówił wydania mi kierowanej do mnie korespondencji. Po moich naleganiach na podkreślenie słuszności swojej decyzji przywołał telefonicznie swoją kierowniczkę, która popatrzywszy na mnie bez życzliwości, wzmocniła jego stanowcze "nie". Gdy okazałem jej swoją najnowszą książkę o kaliskiej lekkoatletyce z moim zdjęciem i biograficzną notatką na okładce, warknęła tylko, że książka to nie dowód osobisty i - poszła sobie.
Chcąc uchronić się od konieczności powtórnego przyjścia do Biura, bo mam trudności z chodzeniem, udałem się po pomoc na piętro do kierowniczki Urzędu Stanu Cywilnego Ewy Korach, z którą w latach 1994-2002, będąc zatrudnionym w Biurze Prasowym Urzędu, miałem w Ratuszu "po sąsiedzku" koleżeńskie kontakty, ale pani Ewa powiedziała, że to korespondencyjne okienko nie należy do jej kompetencji, jednak bardzo chcąc mi pomóc, zgłosiła mój problem jakiemuś koledze z innego wydziału, lecz nic nie wskórała i z przykrością pożegnała się ze mną.
Wróciłem więc na parter do okienka i na odchodnym zapytałem pana wydającego korespondencję, czy może zmienił zdanie? Odrzekł stanowczo, że nie. Poprosiłem więc, aby się przedstawił. "Michał H...." - powiedział. A może pan potwierdzić to okazaniem mi swojego dowodu osobistego? "Nie muszę okazywać się dowodem" - odparł z godnością, więc i ja, choć czułem się upokorzony, z godnością oddaliłem się od nieprzyjaznego mi Biura.
Zbigniew Kościelak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Powiem więcej... Mam uzasadnione podejrzenia, że goniec żeby ułatwić sobie robotę nie chodzi od drzwi do drzwi po adresach tylko zostawia awiza w jednym miejscu, w zbiorczych skrzynkach pocztowych i po robocie ...
Mnie też wkurzają te awiza że mam5 zł nadpłaty na śmieciach