Zegar na wieży ratuszowej bije kolejne kwadranse, biegnie życie. Historie każdego z nas, połączone w spojrzeniu na cyferblaty najważniejszego czasomierza w mieście, zlewają się ostatecznie w jeden los, który nie da się oszukać. Zegar na wieży magistratu zaczął nam odmierzać kolejny rok
Serce ratuszowego chronometru zaczęło bić 78 lat temu. Nie jest już więc pierwszej młodości, ale – jak na mechanizm tej klasy – nie jest też stare. Zostało wykonane w znanej firmie niemieckiej Johanna Friedricha Weule z Bockenem. Cały zegar (działanie mechanizmu musi być zsynchronizowane z tarczami, na których widać przesuwające się wskazówki oraz dzwonami wybijającymi, w tym przypadku, kwadranse) zaprojektował kaliski rzemieślnik Rafał Władysław Stilter. „Dnia 21 lipca 1925 roku wciągnięto i umocowano dzwony zegarowe. Prace ustawienia i zamontowania zegara ratuszowego powierzono zegarmistrzowi Rafałowi Władysławowi Stilterowi, który także na wieży farnej [Bazyliki św. Józefa] zegar ustawił” – odnotowano „ku pamięci potomnym” w dokumencie umieszczonym w kopule wieży.
Wszystko wtedy było nowe: zegar, ratusz (stał zaledwie od roku!), miasto powstające ze zgliszcz po I wojnie światowej. Nowy czas.
Technika i wdzięk
Zegar był rzeczą ważną, szczególnie dla odradzającego się w międzywojniu Kalisza. Został „ufundowany przez prezydenta Mieczysława Szarrasa i ławnika Zygmunta Grossa ze składek mieszkańców”. Jak można się domyślić, oprócz względów praktycznych za tą fundacją musiały przemawiać także względy symboliczne. Bezlitośnie zbombardowane jedenaście lat wcześniej miasto miało wystarczająco dużo problemów i wydatków. Zegar, oczami wskazówek skierowanymi w cztery strony świata, był znakiem powracającego ładu. Każda z tarcz ma 3 m średnicy, każda składa się z czterech szklanych tafli. Na nich zamontowano odlane ze stali cyfry. Cyferblaty wyglądają nowocześnie i elegancko, przywodzą na myśl modę epoki retro.
Zdecydowano się na czasomierz mechaniczny nakręcany silnikiem elektrycznym o mocy 1 KM (jeden koń mechaniczny) z opcją wybijania kwadransów. Chronometr nakręca się automatycznie, codziennie punktualnie o g. 10. Trzy potężne wagi zawieszone na linach jak wystrzelone torpedy „wędrują” wtedy w górę, w stronę dzwonów umieszczonych już w hełmie wieży. Nakręcanie ręczne nie jest uciążliwe, ale żmudne – trwa ok. pół godziny.
Sam mechanizm zamknięto w szafie. Jest co chronić! Ta piękna, precyzyjna robota byłaby ozdobą każdego muzeum techniki. Dla laika to niezrozumiały system kół zębatych, które chodzą miarowo w takt, tak-tak, tak-tak. Koła tworzą samoistną strukturę kolorystyczną. Złote są z mosiądzu, srebrne ze stali. Razem układają się w barwny przekładaniec, zgodnie z zasadą, że dana część nie może się stykać z elementem wykonanym z tego samego materiału. W ten sposób zapewnia się większą trwałość całości. Majestatu dodaje potężne wahadło; waży 35 kg, mierzy ok. 1, 5 m, ale chodzi lekko, z wdziękiem baletnicy. Od jego pracy zależy, czy zegar będzie punktualny. Ten potężny regulator jest doskonale wyważony; wystarczy zaledwie groszówka, aby zmienić cykl wychyleń. Na pierwszy kwadrans bije mniejszy dzwon, o w pół – dwa razy i trzy razy piętnaście minut przed pełną godziną. O pełnej odzywa się duży dzwon. W tym czasie przy mechanizmie jest zaskakująco cicho. Dźwięk wydostaje się na zewnątrz i rozchodzi szeroką falą w przestrzeń miasta.
Miej ciepło dla zegara
Pewnie tylko dzięki jubilerskiej precyzji mechanizm przetrwał kilkadziesiąt lat bez konserwacji. Od wojny aż do końcówki lat 60. nikt go nie doglądał. Dopiero w 1972 r. Ryszard Stilter, syn projektanta, wraz z Ryszardem Piekarskim przeprowadzili pierwszy i do tej pory ostatni remont ratuszowego czasomierza. Wtedy też zamontowano nowy dzwon kwadransowy, prawdopodobnie zrabowany w czasie wojny.
Przez kolejnych 30 lat pan Stilter zajmował się konserwacją obiektu, po nim opiekę przejął jego syn Janusz. Poszczególne tryby mechanizmu trzeba oliwić (do tego celu służy specjalna oliwa), a całość zimą… ogrzewać. Dlatego podczas chłodnych miesięcy roku w szafie stoi niewielka lampa, która niweluje skutki spadków temperatury. Nie tylko ludzie potrzebują ciepła.
Zegar jest wrażliwy na kaprysy aury. Podczas jednej z ostatnich łagodnych zim, kiedy długo padał deszcz, a potem nastały wiatry, do środka po drutach od dzwonów zaczęła spływać woda. W zimnym wnętrzu utworzyła się wisząca bryła lodu, która rozregulowała działanie mechanizmu. Dopiero po jej rozmrożeniu, co trwało – bagatela – kilka dni, można było ponownie uruchomić „bicie kwadransowe”.
Ryszard Stilter (zmarł w 2003 r.) podobno tylko raz zerwał się w nocy na równe nogi – gdy nie usłyszał zza okna bicia ratuszowego zegara. Bo to przecież trochę tak, jakby czas miasta stanął w miejscu.
Komentarze opinie