Reklama

Zieleń św. Wojciecha

12/03/2008 14:15
Legenda mówi, że stanął w miejscu, gdzie biskup Pragi z przesławnego rodu Sławnikowniców wygłaszał kazania do mieszkańców nadprośniańskiej ziemi. Bajają, że budowla skrywa ślady po najstarszej kaliskiej świątyni, a być może także szczątki Piastów, pierwszych władców tej krainy. Wnętrze kościółka św. Wojciecha na Zawodziu ma siłę ożywiania dawnych podań, mimo że same ściany pozostają pamiątką XVIII i XIX wieku, swoistym mauzoleum tamtych gustów i upodobań estetycznych  \"\"

Zsiekane przez deszcze i czas drewno nabrało koloru ciemnobrązowego. Barwa starych desek niewielkiej świątyni dodaje mocy. Zawsze schowana wśród drzew i dzisiaj bryła kościółka św. Wojciecha – mimo tak wielu zmian w krajobrazie – wydaje się skrywać tajemnicę.

Ukryte w zieleni
Pierwszym zaskoczeniem dla oczu nieprzywykłych do tego widoku będzie łagodność. Kościółek w środku nie jest ani mroczny, ani ciemny, ale właśnie łagodnie urokliwy. Dlaczego tak się dzieje? Ustawiony w prezbiterium jedyny ołtarz świątyni tak w swoich formach, jak i kolorze lekkości nie dodaje. Głęboki brąz połączony ze złoconymi detalami wybrzmiewa „po barokowemu” – pompatycznie. Istotniejsze dla budowania nastroju okazują się polichromie. Te zwiewne, pastelowo-zielone dekoracje, a więc w przewrotny sposób korespondujące z otoczeniem świątyni, powstały w 1870 r. podczas ostatniego (!) gruntownego remontu świątyni. Wtedy też – o czym informuje napis na desce, dzisiaj umieszczonej pod sygnaturką – nad dobudowaną kruchtą pojawił się chór, przerobiono ołtarze (wówczas musiały stać boczne) oraz ambonę. Pod względem stylistycznym powstała mieszanka spod znaku „neo”. Nieznany autor w narożach sufitu namalował kartusze nawiązujące do rokoka i nadąsane aniołki prezentujące krzyż nad wejściem do zakrystii. Balkon chóru został schowany za imitacją prospektu organowego pokazanego w późnoklasycystycznej scenografii. Jeszcze z innej inspiracji wziął się pomysł na ambonę, która dzięki ostrołukowym detalom zyskała wdzięk „gotycki”. Tak oto wnętrze parafialnego kościółka, jakże ważnego na mapie kaliskich peregrynacji, stało się małym leksykonem form sztuki. Remontu dokonano „za staraniem parafian”, „szczególniej” Ludwika Czarneckiego, Teofila Wierzbickiego i Ludwika Banaszkiewicza. Przeprowadzona restauracja najlepiej zaświadcza o aspiracjach grupy wiernych, którzy w swojej niewielkiej świątyni chcieli zobaczyć kościół „jak się patrzy”, z bogatym barokowym ołtarzem, amboną i pseudo-, ale jednak organami. W 1894 r. na dachu przybyła sygnaturka.

Peregrynacje z ołtarzem \"\"
Ołtarz świątyni ma swoją historię. Jakiś czas, gdy kościółek należał jeszcze do parafii kolegiackiej Najświętszej Maryi Panny, stał tutaj Poliptyk Mistrza z Gościszowic, dzisiaj uznawany za jeden z najpiękniejszych i najcenniejszych zabytków miasta. Jak się zmieścił w prezbiterium św. Wojciecha? Wysoka neogotycka konstrukcja z cennymi malowidłami i rzeźbami w zwieńczeniu powstała dopiero pod koniec XIX w. dla prezentacji w Józefowej bazylice. Wcześniej dwa cykle: pasyjny (cztery sceny) i maryjny (osiem scen) wraz z późniejszym tryptykiem św. Wojciecha i dziewięcioma figurami tworzyły zupełnie inną kompozycję. Zachowany opis z 1889 r., kiedy odkryto nietuzinkową urodę dzieła mistrzów średniowiecznych i przystępowano do pierwszej restauracji, nie daje jednak jasności, jak wyglądała całość. Wiemy jedynie, że siedem rzeźb rozstawiono na dole ołtarza, a dwie stanęły po bokach „tam, gdzie opierają się drzwi małego tryptyku” [św. Wojciecha]. Wtedy też po raz pierwszy padło pytanie, na które do dzisiaj brakuje pewnej odpowiedzi: „Miłośnicy starożytności i niemiłośnicy, ale ciekawscy, suszą sobie głowy nad rozwiązaniem kwestii, skąd się wziąć mógł tryptyk [poliptyk] na Zawodziu, by w przybliżeniu dojść, czy może być dziełem Stwosza”.
Rozgłos, który poprzez prasę i zainteresowanie znawców uzyskał zabytek, przyprowadził do Wojciechowej świątyni pierwszych turystów, ale zwrócił także uwagę na sprawę właściwej ochrony dzieła. Ostatecznie w 1890 r. biskup włocławski Aleksander Bereśniewicz polecił przewieźć „tryptyk” do kościoła kolegiackiego. Podniosła się wrzawa. Jak zapisał kronikarz, rozporządzeniu „oparli się czynnie” okoliczni wierni. Ludzie stanęli w obronie swojego ołtarza. W odpowiedzi  biskup nakazał zamknąć kościół „zbuntowanych”. Kara była dotkliwa i trwała dwa lata. Pogodzono się 23 kwietnia, w św. Wojciecha, podczas pierwszego po przerwie nabożeństwie.
Dzisiaj w ołtarzu z pięknym obrazem Matki Boskiej Śnieżnej (obraz jest datowany na 1619 r. Jak tutaj trafił? Czy jest możliwe, że to poszukiwany od dawna wizerunek Matki Boskiej Borgiaszowej, pierwotnie z franciszkańskiego kościoła?) stoi figura św. Wojciecha, wzorowana na pierwszej z poliptyku. Ale jest jeszcze coś –  drobiazgi, które decydują o uroku tego miasta i najlepiej zaświadczają o ciągłości tradycji. Są to boczne secesyjne lampki z końca XIX stulecia. Na szczęście zachowały się, podobnie jak mosiężny kinkiet nad mensą ołtarzową, pochodzący z tego samego okresu. Do dzisiaj wykorzystywany jest też stary prosty katafalk. 

Św. Wojciech
i Piastowie
Jak długą historię przechowuje kościółek? Obecny powstał w 1798 r. na miejscu spalonego. Wezwanie św. Wojciecha, patrona państwa piastowskiego, sugeruje, że mogła tu stać nawet najstarsza świątynia Kalisza. O romańskiej przeszłości mówi kamienna chrzcielnica oraz płyta z wyobrażeniem krzyża, dzisiaj przechowywana w kaliskim muzeum. Rozważaniom mediewistów idą w sukurs ludowe podania. Od pokoleń kaliszanie przekazują sobie legendę o biskupie, który tutaj, do prastarego „Siedliszcza”, jak brzmiała dawna nazwa Zawodzia, miał przypłynąć na łódce, by nad lesistym brzegiem Prosny głosić ewangelię.
Nicią łączącą stare czasy z nowymi są nabożeństwa. Od „niepamiętnych czasów” w kościółku św. Wojciecha odprawia się je cztery razy do roku: w drugie święto Wielkiej Nocy (słynne Emaus), na św. Wojciecha, na Matki Boskiej Śnieżnej (5 sierpnia) i w dzień zaduszny. To ostatnie po dziesięcioleciach przywrócono dwa lata temu. Przy odkrytych, jeszcze wówczas kamiennych, ciosach kolegiaty św. Pawła (dzisiaj połowiczna rekonstrukcja Mieszkowej fundacji stanowi najważniejszy element aranżacji wczesnośredniowiecznego miasteczka) zebrano wówczas dwie symboliczne garście ziemi z domniemanego miejsca pochówku księcia Mieszka III Starego i jego syna Mieczysława. Po poświęceniu jedna z urn została na Zawodziu, druga jest przechowywana w pocysterskim Lądzie nad Wartą, którego początki dała także fundacja Mieszka III. Czy jest możliwe, że po dewastacji kolegiaty prochy księcia i jego syna przeniesiono na podgrodzie, do ocienionego zielenią drzew pobliskiego kościółka św. Wojciecha? W trosce o poszanowanie naszej przeszłości trzeba wracać do tego pytania.
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do