Reklama

Złodzieje, złodziejaszki i malwersanci

09/10/2022 03:00

 Na dzisiaj proponuję rozważania, których lektura nie nastroi Sz. Czytelników zbyt radośnie. Ale, że – jak powiadają – życie ma swoje blaski ale i cienie, tym razem zajmiemy się tymi drugimi – historiami o dokonywanych w naszym mieście i okolicach kradzieżami.

Pewno wypadałoby zacząć od Józefa Pachołka, którego okrzyknięto najsłynniejszym przestępcą międzywojennego Kalisza, polskim Al Capone itd. itp. Też mi sława – czy naprawdę to jest tak, że nawet niech mówią źle, byle by mówili? O Pachołku rzeczywiście mówiono i pisano sporo i rzeczywiście niemal wyłącznie źle. Ja sam „poświęciłem” mu rozdział (o kurcze, i to pierwszy!) w moich „Sekretach Kalisza” oraz – dwa lata temu – trzyodcinkową opowieść w tej rubryce „Życia Kalisza”. Zainteresowanych bardziej tam więc odsyłam, tym zainteresowanym mniej tylko krótko wspomnę, że ów jegomość okradał nie tylko w Kaliszu ale i w regionie, że w czasie pobytu w Kanadzie i Stanach rzeczywiście miał jakieś związki ze szmuglującą alkohol grupą Ala Capone, że po powrocie do Kalisza nie tylko nadal okradał ale i zaczął zabijać. Miarka się przebrała,  ujęty wraz z wspólnikami w melinie na Ogrodowej przez policmajstra Franciszka Tabakę, osądzony i skazany na śmierć, zakończył marny żywot na szafocie w kaliskim więzieniu w czerwcu 1932 r. I tyle wystarczy, finito. Kolejne rozpisywanie się o Pachołku byłoby przypisywaniem mu niezasłużonej przecież sławy a może nawet zakrawałoby na jego nobilitację.
Spójrzmy zatem na inne (wybrane) przypadki, próbując przy tym wprowadzić nieco chronologii. I tak dokument z 1294 r. (niecałe pół wielu po założeniu Kalisza lokacyjnego) mówi m.in. o trzech braciach Krystianach: Kunku, Jaśku i Mikołaju, którym za udział w napadzie na dobra arcybiskupa gnieźnieńskiego na mocy wyroku księcia skonfiskowano domy a Kunkowi dodatkowo młyn. W kolejnych wiekach podobnych (choć nieudokumentowanych) przypadków było zapewne sporo – na tyle że przy portalu kościoła św. Mikołaja trzeba było zainstalować kunę, czyli rodzaj kajdan na łańcuchu. Przytwierdzeni do niej złoczyńcy – w tej liczbie przyłapani na kradzieży złodzieje – w średnio komfortowych warunkach „świecili” przed uczciwymi obywatelami miasta. Jeszcze bardziej wychowawcza była kara chłosty, wykonywana – o czym donosi wzmianka z 1637 r. – na stojących w kaliskim Rynku ławach rybnych. W planach inwestycyjnych władz miasta nie uwzględniono widocznie pręgierza ale za to znalazła się miejska szubienica – być może zainstalowana na tymże Rynku a już na pewno nieco później na Chmielniku.  
Przedstawiciele władz miasta zatem srogo karali złodziei choć czasami…  O sprzeniewierzenie miejskiej kasy posądzono kilku burmistrzów (od 1741 r. – prezydentów) – spektakularnym przykładem mógłby tu być – o ile podejrzenie byłoby słuszne, choć formalnie nic takiego nie udowodniono – przypadek zasłużonego i dla Kalisza (ma u nas nawet swoją ulicę) i dla rodzinnego Konina burmistrza, doktora medycyny Jana Zemełki, który wykorzystując zamieszanie związane z kolejną falą ówczesnej epidemii zbyt osobiście zaangażował się w zabezpieczenie miejskiej kasy. Podejrzenia zapewne bezpodstawne, skoro Zemelius urząd burmistrza sprawował w drugiej połowie XVI w. Kaliszu aż pięciokrotnie. Natomiast bardziej prawdopodobnym jest fakt posiadania „lepkich rączek” przez pana burmistrza Jan Wosińskiego, który za sprzeniewierzenie 3000 złotych polskich został w 1632 r. pozbawiony urzędu i wypędzony z miasta.  Co nieco na sumieniu w tej materii mają też inne inne kaliskie ViP-y. I tak na przykład Jan Hindemith, wnuk zasłużonych drukarzy, sprzeniewierzył sporą jak na owe czasy sumę pieniędzy i uciekł do Włoch.

Ale żeby obraz naszego miasta nie był w tej materii zbyt ponury zwróćmy uwagę na taką notkę prasową: … w areszcie miejskim w odwachu, jeden z wtorków tego [1883  – przyp. P.S.] roku był dniem fenomenalnym, od 20 lat po raz pierwszy na odwachu nie było ni jednego aresztanta. Cieszyć się, czy martwić, że był tylko jeden taki dzień?
Skoro o miejscach, w których „bohaterowie” dzisiejszego odcinka mieli możliwość pokornego przemyślenia swoich niecnych postępków – oprócz wspomnianego odwachu na Rynku a wcześniej jeszcze baszty Carceres (czyli po naszemu: Dorotki) i – rzecz jasna – więzienia na Łódzkiej, na przestrzeni wieków karnym odsiadkom służyła jeszcze: tzw. kiełbaśnica  pod wieżą pierwszego budynku ratuszowego (ze względu na podłe warunki tam panujące zwana też ciemnicą smrodliwą  lub ironicznie skarbcem a jej „goście” mogli też skorzystać z usług mieszczącej się w podziemiach obok izby tortur nazywanej męczennicą)  a w wiekach nieco późniejszych z aresztów w budynkach klasztornych u kanoników i franciszkanów. Na przełomie XIX i XX w. pojawiają się „kozy” – ta bardziej znana z tyłu Nowego Rynku (tam naczelnik Proskurin za niewielką „wziatkę” wypuszczał aresztantów na noc do domów) i na Harcerskiej – budynku, w którym dziś mieści się  przedszkole sióstr Nazaretanek i „okno życia”. Nie można też zapomnieć a aresztach milicyjno-policyjnych i – to już czasy najnowsze – celach „szkoleniowego” więzienia przy COSSW w Szczypiornie.

Ale wróćmy do detalistów czyli tytułowych złodziejaszków. W 1869 r. na dzisiejszej Zamkowej w zakładzie zegarmistrzowskim Fuldego łupem włamywaczy, zatrzymanych później aż w Hamburgu, padło 108 zegarków, 4 tuziny złotych kluczyków, 50 rubli gotówki i różne inne precjoza na łączną sumę 4 tys. rb. Ponad pół wieku później  na tej samej ulicy w lombardzie Czarnożyła i Płockiego dokonano kradzieży w „filmowym” wydaniu. Sprawcy wyłamali ścianę w sąsiednim pomieszczeniu, fachowo wybili dziurę do drugiego, zoperowali zamek pomieszczenia ze skarbcem, przecięli palnikami kasę ogniotrwałą, aby zdobyć... 30 rubli! Ale w lombardzie były przecież też przedmioty zastawiane pod pożyczaną gotówkę. Ich kradzież przyniosła złodziejom ponad 10 tysięcy rubli. Władze, podejrzewając wpierw o sfingowanie kradzieży samych właścicieli, najpierw ich aresztowały. Urząd policmajstra oblegały tłumy żądające wypłacenia sum równoważnych z przepadłymi w lombardzie przedmiotami zastawnymi. Śledztwo uwolniło właścicieli od podejrzeń. Oni zaś wyznaczyli tysiąc rubli nagrody za wskazanie sprawców kradzieży i dodatkowe dwa tysiące za odzyskanie skradzionych „fantów”. Chyba bezskutecznie bo lombard został wkrótce zamknięty.
Piotr Sobolewski

Dokończenie w numerze 42 ŻK
 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do