
Na dzisiaj proponuję rozważania, których lektura nie nastroi Sz. Czytelników zbyt radośnie. Ale, że – jak powiadają – życie ma swoje blaski ale i cienie, tym razem zajmiemy się tymi drugimi – historiami o dokonywanych w naszym mieście i okolicach kradzieżami.
Pewno wypadałoby zacząć od Józefa Pachołka, którego okrzyknięto najsłynniejszym przestępcą międzywojennego Kalisza, polskim Al Capone itd. itp. Też mi sława – czy naprawdę to jest tak, że nawet niech mówią źle, byle by mówili? O Pachołku rzeczywiście mówiono i pisano sporo i rzeczywiście niemal wyłącznie źle. Ja sam „poświęciłem” mu rozdział (o kurcze, i to pierwszy!) w moich „Sekretach Kalisza” oraz – dwa lata temu – trzyodcinkową opowieść w tej rubryce „Życia Kalisza”. Zainteresowanych bardziej tam więc odsyłam, tym zainteresowanym mniej tylko krótko wspomnę, że ów jegomość okradał nie tylko w Kaliszu ale i w regionie, że w czasie pobytu w Kanadzie i Stanach rzeczywiście miał jakieś związki ze szmuglującą alkohol grupą Ala Capone, że po powrocie do Kalisza nie tylko nadal okradał ale i zaczął zabijać. Miarka się przebrała, ujęty wraz z wspólnikami w melinie na Ogrodowej przez policmajstra Franciszka Tabakę, osądzony i skazany na śmierć, zakończył marny żywot na szafocie w kaliskim więzieniu w czerwcu 1932 r. I tyle wystarczy, finito. Kolejne rozpisywanie się o Pachołku byłoby przypisywaniem mu niezasłużonej przecież sławy a może nawet zakrawałoby na jego nobilitację.
Spójrzmy zatem na inne (wybrane) przypadki, próbując przy tym wprowadzić nieco chronologii. I tak dokument z 1294 r. (niecałe pół wielu po założeniu Kalisza lokacyjnego) mówi m.in. o trzech braciach Krystianach: Kunku, Jaśku i Mikołaju, którym za udział w napadzie na dobra arcybiskupa gnieźnieńskiego na mocy wyroku księcia skonfiskowano domy a Kunkowi dodatkowo młyn. W kolejnych wiekach podobnych (choć nieudokumentowanych) przypadków było zapewne sporo – na tyle że przy portalu kościoła św. Mikołaja trzeba było zainstalować kunę, czyli rodzaj kajdan na łańcuchu. Przytwierdzeni do niej złoczyńcy – w tej liczbie przyłapani na kradzieży złodzieje – w średnio komfortowych warunkach „świecili” przed uczciwymi obywatelami miasta. Jeszcze bardziej wychowawcza była kara chłosty, wykonywana – o czym donosi wzmianka z 1637 r. – na stojących w kaliskim Rynku ławach rybnych. W planach inwestycyjnych władz miasta nie uwzględniono widocznie pręgierza ale za to znalazła się miejska szubienica – być może zainstalowana na tymże Rynku a już na pewno nieco później na Chmielniku.
Przedstawiciele władz miasta zatem srogo karali złodziei choć czasami… O sprzeniewierzenie miejskiej kasy posądzono kilku burmistrzów (od 1741 r. – prezydentów) – spektakularnym przykładem mógłby tu być – o ile podejrzenie byłoby słuszne, choć formalnie nic takiego nie udowodniono – przypadek zasłużonego i dla Kalisza (ma u nas nawet swoją ulicę) i dla rodzinnego Konina burmistrza, doktora medycyny Jana Zemełki, który wykorzystując zamieszanie związane z kolejną falą ówczesnej epidemii zbyt osobiście zaangażował się w zabezpieczenie miejskiej kasy. Podejrzenia zapewne bezpodstawne, skoro Zemelius urząd burmistrza sprawował w drugiej połowie XVI w. Kaliszu aż pięciokrotnie. Natomiast bardziej prawdopodobnym jest fakt posiadania „lepkich rączek” przez pana burmistrza Jan Wosińskiego, który za sprzeniewierzenie 3000 złotych polskich został w 1632 r. pozbawiony urzędu i wypędzony z miasta. Co nieco na sumieniu w tej materii mają też inne inne kaliskie ViP-y. I tak na przykład Jan Hindemith, wnuk zasłużonych drukarzy, sprzeniewierzył sporą jak na owe czasy sumę pieniędzy i uciekł do Włoch.
Ale żeby obraz naszego miasta nie był w tej materii zbyt ponury zwróćmy uwagę na taką notkę prasową: … w areszcie miejskim w odwachu, jeden z wtorków tego [1883 – przyp. P.S.] roku był dniem fenomenalnym, od 20 lat po raz pierwszy na odwachu nie było ni jednego aresztanta. Cieszyć się, czy martwić, że był tylko jeden taki dzień?
Skoro o miejscach, w których „bohaterowie” dzisiejszego odcinka mieli możliwość pokornego przemyślenia swoich niecnych postępków – oprócz wspomnianego odwachu na Rynku a wcześniej jeszcze baszty Carceres (czyli po naszemu: Dorotki) i – rzecz jasna – więzienia na Łódzkiej, na przestrzeni wieków karnym odsiadkom służyła jeszcze: tzw. kiełbaśnica pod wieżą pierwszego budynku ratuszowego (ze względu na podłe warunki tam panujące zwana też ciemnicą smrodliwą lub ironicznie skarbcem a jej „goście” mogli też skorzystać z usług mieszczącej się w podziemiach obok izby tortur nazywanej męczennicą) a w wiekach nieco późniejszych z aresztów w budynkach klasztornych u kanoników i franciszkanów. Na przełomie XIX i XX w. pojawiają się „kozy” – ta bardziej znana z tyłu Nowego Rynku (tam naczelnik Proskurin za niewielką „wziatkę” wypuszczał aresztantów na noc do domów) i na Harcerskiej – budynku, w którym dziś mieści się przedszkole sióstr Nazaretanek i „okno życia”. Nie można też zapomnieć a aresztach milicyjno-policyjnych i – to już czasy najnowsze – celach „szkoleniowego” więzienia przy COSSW w Szczypiornie.
Ale wróćmy do detalistów czyli tytułowych złodziejaszków. W 1869 r. na dzisiejszej Zamkowej w zakładzie zegarmistrzowskim Fuldego łupem włamywaczy, zatrzymanych później aż w Hamburgu, padło 108 zegarków, 4 tuziny złotych kluczyków, 50 rubli gotówki i różne inne precjoza na łączną sumę 4 tys. rb. Ponad pół wieku później na tej samej ulicy w lombardzie Czarnożyła i Płockiego dokonano kradzieży w „filmowym” wydaniu. Sprawcy wyłamali ścianę w sąsiednim pomieszczeniu, fachowo wybili dziurę do drugiego, zoperowali zamek pomieszczenia ze skarbcem, przecięli palnikami kasę ogniotrwałą, aby zdobyć... 30 rubli! Ale w lombardzie były przecież też przedmioty zastawiane pod pożyczaną gotówkę. Ich kradzież przyniosła złodziejom ponad 10 tysięcy rubli. Władze, podejrzewając wpierw o sfingowanie kradzieży samych właścicieli, najpierw ich aresztowały. Urząd policmajstra oblegały tłumy żądające wypłacenia sum równoważnych z przepadłymi w lombardzie przedmiotami zastawnymi. Śledztwo uwolniło właścicieli od podejrzeń. Oni zaś wyznaczyli tysiąc rubli nagrody za wskazanie sprawców kradzieży i dodatkowe dwa tysiące za odzyskanie skradzionych „fantów”. Chyba bezskutecznie bo lombard został wkrótce zamknięty.
Piotr Sobolewski
Dokończenie w numerze 42 ŻK
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie