Reklama

Złodzieje, złodziejaszki i malwersanci (2)

23/10/2022 03:00

 Poprzedni odcinek wspomnień o tych nieco bardziej mrocznych historiach i historyjkach z przeszłości naszego miasta, których bohaterami byli tytułowi amatorzy cudzej własności (Ż.K. nr 40) zamknąłem opowieścią o kilku kradzieżach, których autorzy wykazali się sporą pomysłowością i metodycznym przygotowaniem do realizacji zaplanowanego (niechlubnego) dzieła.

Mniej finezyjni byli niestety sprawcy makabrycznej zbrodni dokonanej w latach 70. XIX w. w parkowym budynku Pijalni Wód Mineralnych, stojącym na miejscu obecnej Hydropatii, kiedy to bandyci zamordowali subiekta Radzickiego by ukraść zaledwie 6 łyżeczek platerowanych, 2 butelki wódki i 2 złote polskie. O wiele „sympatyczniejsza” była za to postać Frymetki – z pozoru niewinnej, zabiedzonej choć urodziwej 12-letniej dziewczynki. W rzeczywistości… O nastoletniej złodziejce krążyły legendy. „Potrafi ona również wyrwać niezwykle zręcznie torebkę na ulicy, a następnie uciekać, ile siły w nogach. Małe, zręczne dziecko ginie zazwyczaj w tłumie przechodniów…” – tak ją opisywała międzywojenna prasa. Sztukę złodziejską opanowała do perfekcji – na ulicy jednej z przechodzących pań Frymeta obcięła pasek od torebki i skradła ów atrybut damskiej elegancji. To nie koniec. W torebce znajdował się kwit z pralni na wykupienie boa oraz 4 zł w gotówce – Frymeta wzięła te 4 zł i, podając się w pralni za dziewczynkę przysłaną po odbiór boa, wykupiła je za owe 4 zł, a następnie sprzedała za 20 zł. Mimo kilkakrotnych wpadek i aresztowań (a jednak!) była bezkarna, bo miała 12 lat a ówczesne polskie prawo przewidywało kary dla osób, które mają lat… co najmniej 13. Czy kaliszanka kontynuowała „karierę” w latach późniejszych? A może w końcu wpadła i została ukarana jako dorosła kobieta? Pewno nie, bo po II wojnie Frymeta prawdopodobnie wyjechała do Izraela i tam ślad się po niej urywa. 
Innym razem w nocnym napadzie na sklep spożywczy Grunbauma w koloni Zakrzyn czterech złoczyńców z bronią palną zrabowało 4 kg kawy, 4 kg machorki, 5 szalików (nie piszą czy były to np. szaliki KKS czy Barcelony), papierosy, tytoń, koszule, kalesony i bieliznę, oraz 45 zł i 50 marek niemieckich gotówką. Natomiast według sprawozdań z lutego i marca 1931 r. w ciągu tygodnia notowano 10-14 drobnych kradzieży, w tym „… o godz. 2.31 u zbiegu ul. Łaziennej i Browarnej w Kaliszu uderzona od tyłu tępym narzędziem kobieta straciła przytomność i torebkę wartości 45 złotych w której było 7 zł. gotówką…”. Jak widać już wtedy damy nosiły torebki droższe od ich zawartości. Z kolei w 1935 r. wykryto w Kaliszu kradzież bielizny damskiej  z magla o wartości 400 zł (mniej więcej pensja żołnierza średniej rangi)  –  jako sprawczynie ujęto wtedy dwie niewiasty – co – zdaje się – pozwala zachować  płciowe parytety w gronie tytułowych bohaterów dzisiejszych rozważań. Ciekawe jest też wspomnienie wnuka jednego ze strażaków – ochotników Edwarda Rzęczykowskiego, przed drugą wojną dziadzio miał na rynku stragan z butami. W momencie alarmu zostawiał stragan – często na pastwę losu – i pędził do pożaru. Po pożarze i „celebracji”  z okazji szczęśliwego ugaszenia do straganu nie było po co wracać, bo towarem „zaopiekowali” się rynkowi złodziejaszkowie.

Przy okazji omawiania tematyki przywłaszczania cudzej własności nie sposób oczywiście pominąć kaliskiej tragedii z sierpnia 1914 r. Grabieże - mimo, że dokonywane na masową skalę – nie zajmowały jednak (choć zabrzmi to prowokacyjnie) „czołowych” pozycji w hierarchii zła, jakie nam wówczas wyrządziły wojska najeźdźców. Kalisz i kaliszanie doświadczyli przecież wtedy przede wszystkim egzekucji, morderstw, gwałtów i wreszcie zburzenia bądź spalenia ich domostw i dorobku życia. Ale, wracając do kradzieży – warto dodać nieco wstydliwą uwagę – po nieswoje sięgali też prawdopodobnie (choć skala procederu była oczywiście niewielka) niektórzy okoliczni polscy chłopi, którzy – przymuszeni przez Niemców – przywozili do miasta siano na „podpałkę” no i skoro już trafili do opuszczonego mieszkania…
Sporą pokusą dla złodziei były też bogactwa zgromadzone w kaliskich świątyniach. O sztandarowym niemal przykładzie w tej materii – kradzieży „Zdjęcia z krzyża” z kościoła św. Mikołaja w grudniu 1973 r. – powiedziano już wszystko. No, może oprócz tego kto i dla kogo ukradł i gdzie dzisiaj kaliska perełka się znajduje? Minęło przecież pół wieku – bywam na aukcjach najdroższych dzieł sztuki, goszczę w pałacach – galeriach możnych tego świata i naszego Rubensa nie spotkałem. Oby nie sprawdziła się jedna z hipotez, głosząca, że zleceniodawcy wycofali się z dealu a zdesperowani sprawcy wyrzucili arcydzieło do stawu, (żeby to był przynajmniej strych jakiejś zapomnianej stodoły…). Często gęsto dobierano się również do dóbr materialnych (bo duchowe są niezagrożone) związanych z obrazem Świętej Rodziny z kolegiaty (dziś – bazyliki). W XIX w. „gdzieś” zaginęła plakietka jak i większość wotów, podobna kradzież zdarzyła się w 1913 r. Wówczas złodziei złapano, natomiast sprawców kradzieży, dokonanej w nocy 2 października 1983 r. nie odnaleziono. Dostawszy się przez okno bocznej nawy złodzieje skradli wtedy z obrazu srebrne sukienki i złote korony oraz setki plakiet wotywnych. Zachowała się jedynie lilia w ręku św. Józefa i koronka sandała na jego wysuniętej stopie. Nie zdążono także wynieść, bądź nie poradzono sobie z demontażem, srebra z wyższej partii obrazu, tj. aplikacji zdobiących Boga Ojca w obłokach i gołębicę Ducha św. Ale kult (i zaufanie) do postaci z obrazu jest tak duży, że wnet pojawiły się nowe korony i sukienki. Wymienione w tym akapicie kradzieże zdarzyły się w latach z datą kończącą cyfrą 3. Może więc w zbliżającym się roku proboszczowie winni uważać szczególnie? 

Ktoś powie – a może byś acan dodał co nieco o zjawisku kradzieży na skalę, przy której wymienione wyczyny to niemal drobnostki. Bo przecież z postępków godzących w siódme przykazanie, i to leżąc krzyżem przed konfesjonałem, powinni się tłumaczyć realizatorzy działań, sprawiających, że stan ich kont w bankach powiększa się w szybkim tempie istotnie dosadniej nie o głupie sto, tysiąc czy nawet dziesięć tysięcy złotych – autorzy telefonów od „wnuczka” i „pomocnego policjanta”, wystawcy lewych faktur albo ci, którzy faktury (tym razem rzetelne) zapominają latami zapłacić, beneficjenci wyłudzanych, zdecydowanie nienależnych świadczeń, nieuczciwi  tzw. deweloperzy itp. Pewnie i o tym mógłbym napisać – wszak i im „należy” się miano tytułowego bohatera tego artykułu. No, ale wtedy ta rubryka „Życia Kalisza” zatraciłaby – traktując o zadziwiająco niestety współczesnych zjawiskach – zdecydowanie charakter historyczny, Poza tym wszedłbym w kompetencje moich kolegów – redaktorów, którzy o takich rzeczach pisują po stokroć wnikliwiej.

Wrócę więc do zdarzeń przeszłych a ponieważ nasze rozważania dwa tygodnie temu zaczęliśmy od opisania sprawców kradzieży dużego kalibru, połączonych dodatkowo z zabójstwem ofiar to i podobną historią je zakończymy. W latach 50. XX w. głośna była sprawa Stanisława Grzesia, który dokonał zuchwałego mordu konwojentów wiozących wypłatę do jednego z podkaliskich zakładów. Jakże inne były wówczas standardy bezpieczeństwa – stojący przy drodze do Dobrzycy Grześ najzwyczajniej w świecie zamachał ręką, a szofer furgonetki, którą wiózł naprawdę duże pieniądze, grzecznie się na owego „stopa” zatrzymał. Ofiarą przestępcy padło pięć osób, w tym będąca w ciąży kasjerka firmy. Grześ został schwytany, osądzony i stracony w Kaliszu, choć połowy łupu nie odzyskano. Ludzie mówią, że zaopiekował się nim ktoś, kto zlecił robotę, a Grześ kompana nie ujawnił – honorowo czy w nadziei, że jednak uniknie stryczka?
Nie uniknął i może niech to będzie (naiwność z mojej strony?) przestrogą dla tych, którzy mieliby ochotę przywłaszczyć sobie nie swoje i w tytułowej kategorii powyższych rozważań zaistnieć… 
Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do