Reklama

Znikają na naszych oczach (I)

14/06/2020 06:00

Dzisiaj proponuję garść refleksji na temat, który – na dobrą sprawę – niemal nie znika ze stron regionalnych czasopism, forów internetowych i komunikatorów społecznościowych. O niszczeniu albo wręcz  o znikaniu na zawsze cennych obiektów naszego miasta możemy czytać nie tylko w sezonie ogórkowym. Zatem i ja pozwolę sobie wspomnieć o kilku architektonicznych perełkach Kalisza, które swoją egzystencję zakończyły w ostatnim półwieczu (z pejzażu Kalisza „znikały na naszych oczach”), dorzucę też moje kasandryczne prognozy odnoszące się do paru kolejnych.

  Zacznijmy od Tyńca, gdzie, z nieco innych powodów, zaglądaliśmy również dwa tygodnie temu. Wspominaliśmy o mieszczącej się za cmentarzem, tętniącej przed wiekiem życiem fabrycznym cegielni Stencla. Ale minęło kilkadziesiąt lat, kominy cegielniane przestały dymić i z kompleksu pozostały ruiny. Ale – jakie malownicze ruiny. Fragmenty budynków fabrycznych i mieszkalnych, jakieś intrygujące zabudowy o bliżej (mi) nieznanym przeznaczeniu. No i wspomniane dwa kominy. A wszystko to, w miesiącach wiosenno-letnich, otulane coraz śmielej sobie poczynającą zielenią. Tworzy to, moim skromnym zdaniem, niesamowitą scenerię – dziwi mnie zaprawdę fakt, że żaden z naszych, wybitnych przecież, mistrzów fotografii nie zorganizował tam sobie sesji zdjęciowej. Ja przynajmniej nie miałem okazji takowej podziwiać.

  We wspomnianym felietonie wspomniałem też o stojącej (jeszcze) przy Łódzkiej okazałej willi drugiego z tynieckich potentatów cegielnianych – Teofila Binkowskiego. Postawiona w  okresie międzywojennym  budowla jest opuszczona i marnieje z dnia na dzień. Prawdopodobnie jej smutny los dopełni przeprowadzenie obok kolejnego odcinka trasy Bursztynowej – a może jednak, chciałbym się łudzić, jest jeszcze jakaś szansa.

  Takowej nie otrzymał już stojący nieco niżej od połowy XIX w.  dworek, którego projektantem był pan Jasiński. Był architektoniczną ozdobą Tyńca do lat 70. ubiegłego wieku, choć w schyłkowej fazie istnienia zdobił już, rzecz jasna, w stopniu coraz mniejszym. Podobnie nieszczególny los spotkał szereg eleganckich willi z ulicy Warszawskiej i z Pólka. Smutny finał kilku z nich przesądził dodatkowo fakt, że były to budynki poniemieckie.  Za to można jeszcze, przełamując nieufność mieszkańców, obejrzeć znajdujący się na granicy miasta dwór w Chrustach. Zbudowany w  3 ćw. XIX w. na planie litery T,  rozbudowany przez Psarskich w latach 1937-38, w czasie okupacji związany z postacią Georga Hansena,  niemieckiego geodety, który swoją działalność  w Kaliszu (i zabiegi w celu przejęcia dworu) opisał w wydanej w 2014 r. książce pt. „Kiedy Kalisz był niemiecki”. Nie przesądzałbym jednak czy obejrzenie obecnie dworu (nawet jeśli dostrzeżemy urok pilastrów, kolumnowego portyku i fragmentów arkadowych murów), dostarczy nam estetycznych uniesień.

   No to zjeżdżamy w dół, do miasta. W związku z budową obwodnicy Sikorskiego (też mi obwodnica) rozebrano,  stojący na skrzyżowaniu ze Stawiszyńską budynek żydowskiego przytułka. Był i już go nie ma. Przy Majkowskiej zerkamy sobie na pozostały z całego kompleksu obiektów Bielarni dwupiętrowy dom właścicieli firmy – braci Millerów. Chyba nie powala urodą (co najwyżej zielonym tynkiem), w opracowaniach o Kaliszu może jedynie bardziej zaistnieć w związku z historią, mówiącą o tym, jakoby z dachu tej kamienicy któryś z Millerów prowadził działalność obserwacyjno-szpiegowską na rzecz Rzeszy. 
Więcej szczęścia miała duża willa sąsiada Millerów – właściciela garbarni Juliusza Sowadskiego. Obecnie, gruntownie odremontowana (i, niestety, otoczona mniej stylowymi współczesnymi budynkami) stanowi  własność spółki panów lekarzy, którzy w gabinetach Medixu próbują znaleźć remedium na nasze choroby wszelakie. Natomiast najnowszą pozycją w rubryce stracony na zawsze jest stojący do niedawana po drugiej stronie Bernardynki budynek (fot.), którego początki sięgały jeszcze XIX w. Na pierwszy rzut oka jego kondycja nie wyglądała jeszcze najgorzej – ale widać zaistniały powody, dla których obiekt rozebrano. Pomysł, by przeznaczyć go na cele hotelarsko-gastronomiczne (widok na rzekę i, po wychyleniu się z okien, kompleks pobernardyński) jest już zatem nieaktualny.

  Ruszamy w stronę Nowego Rynku. W kwestii rozebranych przed półwieczem obiektów kozy i remizy z przełomu XIX i XX w. i celowości ich ewentualnej odbudowy wylano już morze atramentu (tuszu z tunerów), zatem ten temat sobie odpuścimy. Zwrócę za to uwagę, że obiekty z pierzei wschodniej – galeria Tęcza i sukiennice to następcy oryginalnych budowli  o zbliżonym przeznaczeniu, stojących tu wcześniej. Ale „nie ma bestii – nie ma kwestii” i szaty rozdzierać by próżno. 
Podobną konstatację można by odnieść do znajdującej się w zasięgu wzroku fabryki Fibigerów. Zamiast okrutnie marniejącego już budynku mamy częściowo odbudowany a częściowo zbudowany od nowa kompleks hotelarsko-biznesowy. I przycupniętą obok dawną willę fabrykantów. No i dobrze.

  No i docieramy na planty. Notujemy, że kawałek (90m.) murów obronnych jeszcze stoi, nie ma za to, znajdującego się w ich pobliżu dworca (określenie winno się znaleźć w cudzymsłowiu) autobusowego. Powstały w latach 40.XX w. nie był może cudem architektury ale, ze względu na rolę, jaką spełniał w egzystencji większości kaliszan, darzony był sporym sentymentem. No i podziwem, że na przestrzeni, na której obecnie mamy małą przyparkingową wysepkę, kotłowały się każdego dnia tłumy ludzi no i że zmieściły się tam wszystkie elementy przynależne tego typu instytucji. Która to instytucja przeprowadziła się niemal pół wieku temu na drugi kraniec miasta, do obiektu okrzykniętego wówczas misterem budownictwa (a stary dworzec szybko dość rozebrano). Który to zaszczytny tytuł nie na wiele się zdał, stary-nowy dworzec również dekadę temu rozebrano (biegający po galerii Amber uszami wyobraźni słyszą czasem tęskne dźwięki autobusowych klaksonów) a nieopodal postawiono najnowsze wcielenie dworca. 

  Do tej części miasta jeszcze wrócimy, tymczasem rozejrzyjmy się jeszcze wokół plant. No, tak, są (były) jeszcze tzw. koszary Godebskiego. Fakt, że nie służyły one jeszcze żołnierzowi-poecie nie ma tu nic do rzeczy, ważne, że był to jeden z pierwszych klasycystycznych budynków w naszym mieście. No, ale jak mówią przedszkolaki – był, ale się zmył. Zbliżający się koniec XX w. oznaczał też koniec opuszczonej coraz bardziej niszczejącej budowli. Konserwatorski problem – co z tym zrobić? – rozwiązał w dużym stopniu tajemniczy acz bardzo widowiskowy pożar budynku. Nowi gospodarze odnowili elegancko zatem (w zgodzie z oryginałem) tylko fasadę, no i jest, jak jest. A kawałek dalej, po drugiej stronie Prosny mamy jednego z najważniejszych bohaterów tej części rekonesansu.

  Dom wybudowano w latach 30. XIX w. w stylu empire (późna faza klasycyzmu rozpowszechniona w czasie panowania cesarza – stąd nazwa – Napoleona). Często stosowanymi elementami zdobienia były orły cesarskie, czy sfinksy. W przypadku zabytku z obecnej ul. Mostowej są to postaci aniołów a ściślej – rzymskich Sław (kobiety w lekkich tunikach, w rękach trzymają wieńce i gałązki palmowe). Najstarsza wzmianka o pierwszych właścicielach posesji pojawia się w 1820 r., kiedy to Tadeusz i Józefa Noakowscy „złożyli kontrakt” […] „na kupno i sprzedaż domu z zabudowanym podwórzem i ogrodem na tak zwanym półwyspie położonym”. Przed 1839 rokiem dom „pod aniołami” nabył Wilhelm Eiselin (jego syn Fryderyk prowadził w mieście aptekę). Po jego śmierci w 1871 r. (grób zachował się na cmentarzu ewangelickim) właścicielką została żona Wilhelma – Wilhelmina, która m.in. wynajmowała tam pokój Teodorowi Willnow, przybyłemu z Berlina „malarzowi portretowemu i dagerotypiście (powiedzmy prościej – fotografowi). Później kamienica przynosiła dochód (chyba) kolejnym i kolejnym właścicielom. W 1930 r. „budynek mieszkalny z ogrodem miał  13 pokoi i 27 otworów okiennych i drzwiowych”. Była też oficyna, w której zawodowym kunsztem kusiła niejaka Pola, jedna z kaliskich „ Dorotek”, stajnie i jeden dla wszystkich „wychodek” (to nie poszaleli). No i wspaniały ogród, w którym rosły leszczyny, orzechy włoskie, jabłonie, morele i Bóg wie co jeszcze. Ogrodu już nie ma ale pozostała altana z tajemniczą literą R (i sędziwą datą). Budynek od dwudziestu bez mała lat stoi opustoszały, choć w 2011 r. powstało stowarzyszenie pn. „Dom pod Aniołami. Kaliskie Stowarzyszenie Byłych Mieszkańców oraz Sympatyków Zabytku”. Jest więc nadzieja, że choć tego obiektu nie trafi wkrótce szlag, tym bardziej, że i dom i jego przyległości w stronę cypla są zaprawdę piękne a obecnym właścicielem całości jest dżentelmen z zacięciem biznesowym. No i w finale tej opowieści zapachnie optymizmem.

  Tylko ostatnie pół wieku a i tak się uzbierało tyle, że planowana początkowo tylko „na  jeden raz” gawęda nieuchronnie pachnie kontynuacją w odcinku drugim, do lektury którego już dziś zapraszam.
Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2020-06-14 17:08:39

    brawo radni miejscy zajmują się tylko tym co im pasuje

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    gość 2020-06-29 11:10:17

    TAKIE , PIĘKNE , STARE KAMIENICE , ZNIKAJĄ NA NASZYCH OCZACH ---A MY MILCZYMY , ŻE NIE WSPOMNĘ O RADZIE KALISZA I KILKU PREZYDENTACH ---- O CZYM ONI MYŚLĄ ??? CO WIDZĄ W KALISZU ???? JAKIE MAJA POMYSŁY NA MIASTO ???? I ILE DO TEGO KASY --DLA MIASTA , NIE DLA SIEBIE ---PANOWIE PREZYDENCI !!!!!!!!!!!!NIE SZTUKA NISZCZYĆ , SZTUKA WZNOSIĆ NOWE I PIĘKNE .

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do