Cesarzowej kaliskich ulic, kaliskiemu Praterowi – jednym słowem naszej Alei Wolności poświęciłem już co najmniej dwa felietony historyczne w tej rubryce. Plus jeszcze jeden – samej onegdajszej patronce arterii – frywolnej Józefinie. Ale ani ja ani chyba żaden z innych znamienitych publicystów piszących o tej reprezentacyjnej ulicy nie skoncentrował się na jeszcze jednej jej funkcji – jako siedziby warsztatów, manufaktur i fabryk. Fakt - nie było tego (na szczęście) zbyt wiele – ale chyba warto z mroków dziejowych wyłuskać kilka z nich. Może nie przypadkiem pierwszymi drzewami posadzonymi w Alei były topole – rośliny wysysające wilgoć (której na tych terenach nie brakowało) ale też – jako „drzewa Herkulesa” – symbolizujące siłę sprzyjającą żmudnym pracom. Drzewa, których listki srebrzą się niczym spocony od trudu kark robotnika. Zatem voilá
Początek Alei, czyli dzisiejszy Złoty Róg kojarzy się nam zapewne z eleganckim hotelem Polskim – warto jednak zauważyć, że w latach 80. i 90. XIX w. – do czasu wybudowania fabryki na Piskorzewiu – na zapleczu tegoż hotelu swe pierwsze pianina i fortepiany tworzył Arnold Fibiger. Zapewne nieco mniej hałasu od maszyn w fibigerowej stolarni dobiegało z kilku funkcjonujących w Alei drukarni. Stukot maszyn zecerskich (że o zapachach farb drukarskich nie wspomnę) dało się jednak słyszeć – tuż obok hotelu miała swoją siedzibę drukarnia Radwanów, nieco dalej (pod 11, w bocznej uliczce w głębi za sądem i bliżej kanału Rypinkowskiego – obecnie siedziba kancelarii adwokackich) drukarnia Antoniego Krawczyka i Józefa Pietrzyckiego (połączona w 1941 r. z drukarnią Szczecińskiego i przeniesiona na Śródmiejską). Nawiasem - po II wojnie Antoni Krawczyk został kierownikiem upaństwowionej Drukarni Ziemi Kaliskiej. Wreszcie - od 1798 r., a więc od początku istnienia arterii, istniała przy niej (adres: Aleja Luizy) także drukarnia Karola Wilhelma Mehwalda – „uprzywilejowanego drukarza królewskiego” (w 1835 r. przejął ją Karol Wilhelm Hindemith).
Tymczasem po drugiej stronie, nad rzeką, pracowicie mielił ziarno jeden z licznych kaliskich młynów. Mielił, mielił – aż przestał mielić. W 1817 r. wydzierżawili go Repphanowie (w 1876 r. kupili budynek na własność) przerabiając go wnet na folusz, gdzie dokonywano obróbki wykończeniowej. Ale oto pojawiły się problemy – i dla fabrykantów i dla Miasta i dla jego mieszkańców. Koryto Prosny przy foluszu zostało znacznie zwężone więc podczas przyborów rzeka wylewała. W 1873r. rząd nakazał regulację Prosny i wówczas znaczną część wody skierowano kanałami Rypinkowskim i Bernardyńskim. Tym samym folusz narażony został na znaczne niedostatki, niezbędnej dla właściwej pracy, wody. Wówczas to wykonano tzw. przewały spiętrzające wodę przy wejściu do kanałów i kierujące ją w stronę folusza. W 1883 r. doszło do głośnego dość procesu pomiędzy Repphanem a Miastem o koszty naprawy zniszczonych podczas powodzi urządzeń. Miasto, pomimo monitów ze strony fabrykanta, nie spieszyło się z ich naprawą. Fabrykant wykonał więc naprawę na własny koszt a sąd zasądził zwrot zainwestowanych pieniędzy Repphanowi. Ten jednak wspaniałomyślnie odstąpił na rzecz miasta od 1/3 zasądzonej rekompensaty. Zresztą powodzie lub niedobory wody w Prośnie miały w ogóle negatywny wpływ na funkcjonowanie niektórych innych fabryk – nie tylko z tej okolicy. Poza tym folusz zatrzymywał nieczystości spływające do głównego koryta Prosny, a kiedy tradycyjne ujęcia wody ulegały zamuleniu kaliszanie zmuszeni byli pobierać wodę z rzeki zanieczyszczonej ściekami m.in. z folusza. Ponadto, mieszkańcy niechętnie patrzyli na ten obiekt także ze względu na hałas wozów, wiozących doń tkaniny z głównej fabryki na Warszawskim Przedmieściu. A przecież Aleja Józefiny miała być oazą spokoju i odpoczynku.
Około stu lat temu kaliszanie mogli odetchnąć – wraz z wyjazdem z Kalisza ostatniego Repphana folusz zaprzestał działalności a w jego miejscu zlokalizowano… Elektrownię Miejską (masz ci los). Część od strony mostu Kamiennego przystosowana została dla potrzeb elektrowni a pomieszczenia od strony mostu Trybunalskiego zajął Miejski Zakład Kąpielowy. Piętro przeznaczono na cele mieszkalne. W 1922r. do poruszania turbin elektrownia wyposażona została dodatkowo w motor «Diesla» o sile 300 KM. W kolejnych latach przybywało kolejnych generatorów i turbin (w czasie próby jednej z nich nastąpiła zresztą spektakularna katastrofa) ale przybywało też, znowu, hałasu. Całe szczęście, że we wrześniu 1932 r. uruchomiono nową elektrownię w Piwonicach i do tego zakątka Józefinki zawitał wreszcie spokój. Zakłócony jednak w czasie II wojny – obiekt elektrowni (obecny budyneczek to symboliczna rekonstrukcja) jak i znajdujący się przed nim budynek mieszkalny to jedne z nielicznych (nie licząc publicznych obiektów żydowskich) budowli zniszczonych wówczas przez Niemców. Ocalała część kąpielowa z pseudogotyckim szczytem – tą funkcję obiektu pamiętają pewno starsi kaliszanie z okresu już po wojnie.
Łaźnia nawiązywała zresztą do tradycji kąpielowych tego miejsca. Oto bowiem w pobliżu (ściślej – w bocznej uliczce prowadzącej do wspomnianej drukarni Krawczyka) funkcjonował słynny (i przynoszący spory dochód) zakład kąpielowy „Goplana” z „wannami z czystej miedzi, kąpielami w wodzie żelaznej i przyrządem Prischnitza” (nazwę tego urządzenia sprowadziliśmy później brutalnie do… prysznica). Pluskających się w „wodzie żelaznej” przed nieco kłopotliwym sąsiedztwem maszyn drukarskich i zapachem farb bronił spory ogród otaczający „Goplanę”.
Ale miało nie być przecież o swawolach w wannach a o przemysłowym znoju. Przejdźmy zatem kilkadziesiąt metrów w kierunku teatru. Tam na podwórku kamienicy nr 23-25 do dziś możemy znaleźć pofabryczny budynek. Ale – od początku. Otóż od połowy XIX w. kaliscy kupcy żydowscy zaczęli sprowadzać z Saksonii gotowe wyroby hafciarskie i rozprowadzać je po całym imperium. W 1877 r. państwo rosyjskie wprowadziło jednak spore cło, więc, „handlowcy” zaczęli towar przez pobliską granicę … przemycać. Reakcją władz były wzmożone kontrole, aresztowano głównych przemytników, co z kolei doprowadziło do upadku produkcji w Saksonii. Tamtejsi producenci zaczęli więc szukać kontaktów z byłymi pośrednikami, wydzierżawili im maszyny i z czasem przenieśli produkcję m.in. do Kalisza. Znaczącym fabrykantem stał się wówczas Feliks Fraenkel. Zlokalizowana na wspomnianym podwórku, powstała w 1886 r. fabryka zatrudniała 300 robotników i jako jedna z pierwszych w Kaliszu posiadała własny generator prądotwórczy o mocy 40 KM. W czasie II wojny okupanci uczynili z niej szwalnię szyjącą płaszcze i mundury dla niemieckiej armii.
Kilkadziesiąt metrów dalej znajdowała się kolejna fabryka hafciarska Fraenklów, przejęta następnie przez Flakowiczów, na planie Bukowińskiego z 1910 r. zaznaczona, jako Fabryka Koronek i Haftów Danzigera. Obecnie to opuszczony przez Gimnazjum nr 4 budynek (powstała tam później szkoła im. Elizy Orzeszkowej dzieliła go jeszcze przez jakiś czas właśnie z fabryką) z adresem: Teatralna 3.
Zapewne to nie koniec wykazu firm, w których jeszcze przed wiekiem pracowały maszyny (i ludzie) i w których pomnażano dochód narodowy - najpierw Rosji, później już odrodzonej Polski. W Alei funkcjonowała także, powstała w 1903 r. i zatrudniająca aż 120 robotników i wytwarzająca „dywany smyrneńskie” firma A. Handtke i S-ka, kolejna fabryka koronek Koppela, parowa fabryka wyrobów kamieniarskich Alfreda Fibigera, warsztat rowerowy K. Wegnera i zapewne jeszcze kilka innych firm branż wszelakich, których identyfikacji i dokładniejszej lokalizacji ja przynajmniej nie jestem pewien. A do tego wszystkiego trzeba dorzucić hipotezę, według której, przy powstającej w początkach XIX w. arterii osiedlali się pierwsi przybyli do grodu nad Prosną tkacze, posiadający być może gdzieś w pobliżu swoje warsztaty.
Obecnie nie słychać już w Alei fabrycznego gwaru. I dobrze. Dla powstającej na początku XIX w. arterii przewidziano przecież przede wszystkim funkcję reprezentacyjną, urzędową, rozrywkową i komunikacyjną. Jakoś tak wyszło, że dzisiejsza Aleja Wolności najbardziej kojarzy się z tą ostatnią z ról. I to – niestety –nie w znaczeniu eleganckiego, wiodącego do parku spacerowego deptaku a raczej z niekończącym się ciągiem samochodów i autobusów wjeżdżających (lub wyjeżdżających) nią do śródmieścia. Żalą się fotografowie, że nie da się zrobić w Alei zdjęcia, by w tło nie wpakował się jakiś wieloślad. I pewno rychło nie nastąpi w tym względzie pozytywna zmiana. Dobrze chociaż zatem, że do tego samochodowego zgiełku nie dołączają też (to byłaby groza) odgłosy z fabryk. Że te przed niemal wiekiem zniknęły lub wyniosły się na inne miejsce. Ale powspominać je chyba czasem warto.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Fajnie się czyta.
a mnie niekoniecznie
majkowska i złota też