Reklama

Asnyk i perturbacje nad trumną

31/01/2019 00:00

„Asnyk skończył! Asnyk nie żyje! Oto słowa, jakimi na wieść o zgonie wielkiego poety witali się przy spotkaniu w ostatnich dniach mieszkańcy Kalisza (…)” – pisała w sierpniu 1897 r. Melania Parczewska. Dlaczego wieść o śmierci poety wywołała tak wielkie poruszenie? Pytanie rozbrajające, pytanie którego (być może) nie wypada postawić, a jednak kusi...

Szukając odpowiedzi, niezbędna jest podróż przez wyobrażenia i poglądy Polaków XIX stulecia. Za ich sublimację można uznać scenę, którą zapowiedziała niepozorna notatka w „Kaliszaninie”: „W dniu 30 bm. [czerwiec 1890 r.] odbędzie się przewiezienie zwłok Mickiewicza z Paryża do Krakowa. Pociąg ze zwłokami przybędzie tam o g. 9 z rana. Trumna wyjęta z wagonu spocznie pod ozdobnym baldachimem, całuny nieść będą delegacje. Na czele deputacji jadącej po ciało do Paryża stoi Adam Asnyk (…)”. Do stolicy Francji jechało trzech przedstawicieli Galicji (nasz liryk mieszkał wówczas w Krakowie). Na litografii z przedstawieniami wybrańców poetę wyróżnia największa laurowa bordiura; jego dobrze znana zasępiona twarz z wąsami sięgającymi obojczyków (!) wyraźnie góruje nad portretami Mariana Grzybowskiego i Władysława hr. Koziebrodzkiego. Mistrz słowa przewodził. Po śmierci wszystkich największych polskiego Parnasu przewodził w dwójnasób. Jeśli wieszcza nie było, trzeba go było wymyślić. Bo tego pragnął naród.

Adamów dwóch
Polakom końca wieku budowanie paralel między dwoma Adamami – Mickiewiczem i Asnykiem – przychodziło w sposób naturalny. „Pamiętnie, wiekopomnie utrwalił się w historii naszej literatury i w pamięci naszego ogółu schyłek zeszłego i bieżącego wieku. Gdy przy końcu osiemnastego wieku przychodzi na świat geniusz, przyszły najznakomitszy z poetów naszych, koniec bieżącego wieku zabiera nam największego z dziś żyjących, największego z po-Mickiewiczowskiej epoki wieszcza” – pisała Melania Parczewska, wyrażając żal powszechny, jednoczący Polaków pod trzema zaborami. Jeszcze na początku kolejnego stulecia działaczce społecznej wtórował jej znany brat, Alfons: „Równego mu [Asnykowi] dzisiaj nie mamy w naszym piśmiennictwie, w literaturze powszechnej europejskiej także niewielu jest mistrzów tej potęgi (…)”, a podobna opinia wyrażana piórem wielu autorów utrzymywała się co najmniej do odzyskania niepodległości. Asnyk jako „mistrz pomysłu i formy, na przemian rzewny i energiczny, raz kołyszący duszę elegijnymi tonami , to znowu wstrząsający tragizmem” był nazywany „artystą skończonym”, „poetą z łaski Bożej” (tj. natchnionym), żeby w końcu przeistoczyć się w „wielkiego, nieśmiertelnego ducha, który żyć będzie wiecznie”.
Obrazy i formy, które dzisiaj mogą śmieszyć, stają się zrozumiałe dopiero po szerszym spojrzeniu na epokę.

Grób bohatera, słowo poety
W XIX wieku, który odkrył „energetyczny potencjał cmentarzy” jako miejsc tajemniczych i zjawiskowych, praktykowano kult zmarłych i wyznawano kult poetów. Pielgrzymki do grobów liryków były znane od czasów renesansu, ale po stuleciach nowością stała się skala zjawiska. Do miejsc pochówków największych udawali się nie tylko artyści czy przedstawiciele warstw uprzywilejowanych, tj. miłośnicy i znawcy sztuki najczęściej rekrutujący się z arystokracji, ale społeczeństwo, bądź – jak w przypadku Polski – całe narody.
Kraj był bowiem w specyficznym momencie. Jak zauważa Stanisław Rosiek w świetnym studium „Zwłoki Mickiewicza”, gdy Europa, jednocząc się nad grobami zmarłych, odkrywa „śmierć Boga”, Polacy opłakują zabitą ojczyznę. Dla nich błądzenie po cmentarzach i kryptach, czy w wersji mniej romantycznej – stanie nad zwłokami bohaterów narodowych, ma dodatkowe znaczenie. Z prochów i martwoty rodacy odczytywali nadzieję, wypatrywali symptomów przemiany – „zmartwychwstania”. Dlatego tak ważne stało się otwarcie grobu Kazimierza Wielkiego w 1869 r. Nie z innych pobudek wyrósł „Katechizm polskiego dziecka” Władysława Bełzy, który nakazuje maluchom klęczeć przy „ojczyzny ołtarzach” (czytaj: pomnikach, trumnach). Ekscytacja wokół niedawnej ekshumacji zwłok gen. Sikorskiego, pompa towarzysząca temu wydarzeniu, procesje ludzi podążających na Wawel do krypty św. Leonarda w jakieś nieprawdopodobnej formie, w obłędnie spłaszczonej czasoprzestrzeni dotykają tamtego (post)romantycznego rodowodu. Jakbyśmy nadal w grobach upatrywali nadziei na zmianę historii. 
Poeci w hierarchii umarłych, z natury swojej sztuki, najlepiej nadawali się do wieszczenia zza światów. Na ziemi pozostawili wszak własny (żywy) pomnik – słowo. Zapisane, zostawało jako dziedzictwo pokoleń. Oręż i nadzieja. W drugiej połowie XIX stulecia coraz mniejsze znaczenie przywiązywano do faktycznej wartości artystycznej wierszowanych obiektów zbiorowej adoracji. Poeta był natchniony z definicji. Jak każdy inny artysta doby Matejkowskiej, swoją sztuką miał walczyć o ojczyznę lub co najmniej do niej wzdychać. Jak się to robi, dał przykład Mickiewicz. Gdy zabrakło wieszcza, gdy nie było już ani Słowackiego, ani Krasińskiego potrzebne było nowe wskazanie. Wykształcony i obyty w świecie Adam Asnyk, skazany na tułaczkę uczestnik powstania styczniowego, wydawał się najlepszym pretendentem do zajęcia pustego miejsca.

Uroczystości
Tak więc 4 lipca 1890 r. w Krakowie Asnyk stanął nad trumną Mickiewicza i wywyższony ponad falującymi tłumami rodaków powiedział: „Ta trumna, te popioły, mają wymowę, na jaką nie stać dziś żadnego z żywych. Niech więc mówią o niezłomnej wierze w sprawiedliwość Bożą, o nieśmiertelnej nadziei, której się nam wyrzec nie wolno, i o miłości, jaka serca nasza rozpalać powinna”. Asnyk wiedział, w jakie tony uderzyć. Jego przemówienie spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem – doskonale trafiało w gusta i potrzeby Polaków. Dawało nadzieję.
Siedem lat później takie same nieprzebrane tłumy stały nad trumną poety znad Prosny. Miejsce akcji się nie zmieniło – Kraków. Pogrzeb według relacji zamieszczonej w „Gazecie Kaliskiej”, miał być „uroczysty, wspaniały, przejmujący wielkością smutku”. Kondukt idący od domu artysty z ulicy Łobozowskiej, dalej Szczepańską, Rynkiem, Grodzką i Stradomiem do Krypty Zasłużonych na Skałce, mijał po drodze „latarnie kirem okryte”. I tak samo jak w czasie ekshumacji zwłok Mickiewicza, publiczność była żądna „narodowych pamiątek”. W 1890 r. w Paryżu na kawałeczki jak relikwie pokrojono cynową trumnę wieszcza. W 1897 r. z karawanu ze zwłokami kaliskiego liryka kobiety ściągały polne kwiaty, którymi udekorowano żałobny wóz. Płatki zasuszone między kartkami tomików wierszy jeszcze po latach zaświadczały, że „nie wszystek umrę”.  „Wśród mnóstwa nadesłanych wieńców widniał przesłany z naszego miasta z napisem: „Wielkiemu poecie rodzinne miasto Kalisz”. 

Uwolnić poetę
Asnyk nie był wolny od potrójnej roli poety natchnionego, wieszcza i opatrznościowego ducha, jaką mu narzucono. Sam ten obraz podbijał, publicznie przyznając, że od dzieciństwa słowa Polska, wolność, braterstwo ludów brzmiały w jego uszach jak czarodziejska muzyka. A o czym dumał późny romantyk na łożu swojej długiej choroby i śmierci? Odwiedzający poetę w tych dniach Mieczysław Offmański, zaświadczał, że umierającego ożywiały rozmowy tylko na dwa tematy – ludowej szkoły w Białej, którą Asnyk powołał do życia, oraz budowa pomnika… Adama Mickiewicza.  

Autorzy składają serdeczne podziękowania p. Mirosławowi Przędzikowi, którego podpowiedź stała się inspiracją do napisania powyższego tekstu oraz p. Krystynie Skraburskiej, prowadzącej bibliotekę MOZK, za pomoc w poszukiwaniu materiałów.

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do