
Rozmowa z Alicją Tchórz, kaliszanką, pływaczką Juvenii Wrocław, wychowanką UKS Delfin Kalisz i trenera Macieja Siemianowskiego, olimpijką z Londynu 2012 i Rio de Janeiro 2016, medalistką mistrzostw Europy juniorek i seniorek, wielokrotną mistrzynią i rekordzistką Polski w stylu grzbietowym.
– Jakie były dla ciebie Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro?
– Osiągnęłam jedne z najlepszych moich czasów w sezonie, a więc popłynęłam na miarę swoich możliwości. Oczywiście oczekuje się od sportowca, że na tej głównej imprezie pobije rekordy życiowe, popłynie coś niesamowitego. O tym marzyłam, chciałam pobić rekordy Polski, które dawałyby miejsce w półfinałach, a nawet w finałach, bo to wszystko było w zasięgu. Nie udało się, ale mam nadzieję, że będzie to dla mnie nowy bodziec do następnych zawodów i przygotowań. W sumie najlepszy start zanotowałam w sztafecie, bo na swojej zmianie poprawiłam życiówkę. Cieszę się, że mogłam pomóc koleżankom z reprezentacji w tej konkurencji.
– Kontrowersje wzbudza sposób uzyskiwania minimów na najważniejsze zawody. Walczy się o nie do ostatniej chwili, a w trakcie igrzysk zawodnicy pływają znacznie poniżej swoich możliwości.
– Jest to problem od jakiegoś czasu, że wymaga się od nas szczytu formy i uzyskiwania minimum na mistrzostwach Polski w czerwcu. Później zostaje trochę mało czasu. Nie wiadomo, czy przedłużać formę, czy budować ją od początku. To są problemy, z którymi muszą się borykać przede wszystkim trenerzy. Na przykład Czesi mogą się kwalifikować przez dwa lata. Tak jak to jest w przepisach FINA. Jeśli zawodnik uzyska w ciągu 16 miesięcy przed igrzyskami wymagane minimum, to ma prawo startu w igrzyskach. Wówczas nie ma takich sytuacji jak z Marcinem Cieślakiem – szósty zawodnik mistrzostw świata nie pojechał do Rio.
– Zawsze ważna jest motywacja w całej grupie. Jak to wyglądało w Rio?
– Nasza ekipa pływacka wspierała się jak mogła. Jednak z każdym dniem zawodów olimpijskich atmosfera w reprezentacji robiła się coraz bardziej gęsta i siadało morale. Szczególnie gdy okazało się, że najpierw Jan Świtkowski nie wszedł do półfinału, a później to samo zdarzyło się z Radkiem Kawęckim, bo zabrakło kilku setnych sekundy. Na pewno nie sprzyjało nam tam szczęście.
– Co jeszcze zawiodło?
– Trenerzy na pewno chcieli dobrze. Wcześniej pojechaliśmy do Brazylii, aby tam jeszcze potrenować. Dzisiaj można mieć różne refleksje związane z nie najlepszym startem w Rio polskich pływaków. Może zbyt dużo było tych wyjazdów, może byliśmy już sobą zmęczeni, a może wpływ na słabsze wyniki miały częste zmiany godzin treningów. Wydawać by się mogło, że wszystko było logicznie ułożone i my wierzyliśmy w sens takich przygotowań. Z perspektywy czasu mam wrażenie, że to nas też zmęczyło. Może w tym należy doszukiwać się problemu.
– Istnieje problem komunikacji między trenerami kadry a trenerami klubowi w polskim pływaniu?
– Między moim trenerem a trenerami reprezentacji nie było prawie żadnego kontaktu. Pomimo próśb dotyczących indywidualizacji treningu – było to puszczane mimo uszu. I to jest przykre, bo przecież trenerzy kadry dostają do szkolenia wybranych i powinni to doceniać, a czasami słuchać także naszych opinii. Wydaje mi się, że w wieku 16 lat byłam bardziej słuchana w kadrze juniorskiej niż w wieku 24 lat w seniorskiej.
– Nie po raz pierwszy pada pytanie o sens szkolenia centralnego.
– Wbrew wszystkiemu jestem za tym, żeby trenować w grupie. Tylko ta grupa musi być dogadana, powinna być też jednolita. Do tego potrzebni są ludzie pełni energii, pełni werwy, komunikatywni. Jeśli ktoś jest indywidualistą, może trenować sam, ale siła jest jednak w grupie.
– Nie mamy takiej mentalności zwycięzców jak choćby sportowcy amerykańscy?
– Dla mnie ma to coraz większe znaczenie. Jeszcze kiedyś twierdziłam: „Mówicie tylko o tych Amerykanach i Amerykanach”. Teraz widzę, że oni po prostu przyjeżdżają na zawody, aby zwyciężyć. Mają przekonanie, że są najlepsi, że przewyższają innych. A my? Może wygram, a może nie. Zrobiłam coś dobrze, ale nie powiem tego, nie przyznam się nawet do tego, nie będę się tym chwalić. Mamy chyba zakorzenioną przesadną skromność i uległość.
– Nie tak dawno głośno było o twojej wypowiedzi dotyczącej traktowania sportowców, a szczególnie pływaków, którzy osiągają międzynarodowe sukcesy. Z jednej strony żąda się od was profesjonalizmu, z drugiej zaś każe wam się startować za czapkę gruszek. Coś się w tej kwestii zmieniło?
– Nie chcę sobie nic przypisywać, ale po tej mojej wypowiedzi troszeczkę to się poprawiło. Firmy związane z polskim pływaniem bardziej otworzyły się na współpracę z zawodnikami. Marketing sportowy nadal raczkuje w Polsce, ale ciągle jakoś się rozwija. Największe firmy mają swoich sztandarowych sportowców i właśnie o to chodzi, żeby to np. ocieplało wizerunek firmy i jednocześnie pomagało sportowcom. To nie jest pomoc charytatywna, a realna współpraca. W tym mogą pomóc także media.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie