
Bronisław Jan Korejwo h. Dębno (1873-1926), urodzony w Radomsku (?), syn Adama (1846-1878), pisarza i wójta gminy Sejwy, a następnie sędziego pokoju III okręgu guberni suwalskiej w Puńsku i Antoniny z Guttmejerów (1850-1926), żona Anna Bolesława z Wolskich (1876-1937), c. Pawła (1822 – po 1914) i Felicji z Marsów, ur.1835r. Zmarł nagle na serce, pochowany tymczasowo w Kaliszu na cmentarzu miejskim w grobowcu Józefa i Antoniny z Bórskich Trzebuchowskich i tam nadal spoczywa.
Mój dziad, Bronisław Jan Korejwo w dzieciństwie stracił ojca, który w wieku trzydziestu sześciu lat zmarł nagle w Puńsku, gdzie mieszkał z rodziną. W tym samym roku co ojciec zmarły dwie młodsze siostry Bronisława. Matka później ponownie wyszła za mąż. Bronisław skończył gimnazjum i szkołę handlową, by jak najszybciej zdobyć zawód i móc się usamodzielnić.
Karol Schlösser, właściciel rozległego majątku Opatówek, zlecił odrestaurowanie, a właściwie zbudowanie na nowo w stylu norymberskim zniszczonego kompletnie pałacu generała Zajączka. Pałac stał na wzgórzu w miejscu średniowiecznego zamku, siedziby prymasów gnieźnieńskich. Administrowanie finansami budowy Schlösser powierzył dwudziestoparoletniemu Bronisławowi, który zamieszkał z żoną, teściową i dwójką starszych dzieci, Januszem i Tonią najpierw w dworku administratora, a potem w domku gotyckim generała przeznaczonym na cukiernię. Tu też urodziła się dwójka kolejnych dzieci, Bogdan i moja matka Halina.
Bronisław, energiczny i pracowity, mimo wielu obowiązków zawodowych chętnie udzielał się społecznie. Między innymi zabiegał w 1905 roku o przywrócenie Ochotniczej Straży Ogniowej, potem zresztą został jej naczelnikiem w Opatówku. „Dystyngowany pan. Świetnie prezentował się w mundurze strażackim” – jak wspominali go współcześni. Dwa lata później zainicjował budowę remizy strażackiej, umieszczono w niej też bibliotekę i czytelnię, która działała, dopóki tam przebywał. Wkrótce dostał pracę głównego księgowego w Syndykacie Rolniczym w Kaliszu. Zamieszkał z rodziną nieopodal na Babinej, ale kiedy zgodził się dodatkowo prowadzić rachunkowość w Warszówce, majątku Wyganowskich pod Kaliszem, tam się przenieśli. Mieli do dyspozycji dom, wokół niego sad, ogród warzywny i małe gospodarstwo, powóz i konie, dzięki temu byli samowystarczalni. Często odwiedzali ich goście, bliższa i dalsza rodzina z okolic. Janusz i Tonia jeździli z ojcem powozem do Kalisza. Codziennie, szczególnie jesienią i zimą na rozgrzewkę przed poranną podróżą do szkoły jedli na śniadanie gorący żurek.
Po śmierci właściciela Warszówki Korejwowie wrócili do Kalisza, gdzie urodziła się najmłodsza córka, Zosia.
Na wakacje 1914 roku żona Bronisława, Anna, z pięciorgiem dzieci wyjechała do Rogowa, do Marii Marsowej, niezwykle ciepłej, miłej i bardzo lubianej przez dzieci stryjecznej babci. Jej mąż, Władysław Mars, ziemianin, za udział w powstaniu styczniowym stracił majątek i spędził dwanaście lat na zesłaniu. Maria wiernie czekała na męża. Jego bracia byli właścicielami okazałych majątków w Galicji, po powrocie Władysława z Syberii kupili mu resztówkę w Rogowie pod Łodzią. Maria chętnie gościła rodzinne dzieci, ponieważ nie miała swoich, a Władysław już nie żył. Wysoka, szczupła, nosiła stojące kołnierzyki spięte złotą klamrą, włosy myła nalewką z macierzanki, pisała piórem z drzewa gruszy... i świetnie grała na pianinie. Miała dużo nut i ogromną łatwość ich czytania. Zakładała okulary à la Konopnicka, które podczas gry zjeżdżały jej z nosa, gdyż grała dość zamaszyście. Wieczorami rodzina, sąsiedzi zasiadali w fotelach i słuchali muzyki.
Niestety wakacje tamtego roku były krótkie. Już pierwszego sierpnia cesarz niemiecki wypowiedział wojnę carowi rosyjskiemu, rozpętała się pierwsza wojna światowa. Nazajutrz wojsko pruskie wkroczyło do Kalisza – z rąk jednego zaborcy przeszedł w ręce drugiego bez jednego wystrzału. Władze spełniły warunki nowego okupanta, a mieszkańcy raczej z ciekawością niż wrogością odnosili się do żołnierzy.
W nocy na peryferiach miasta dwie grupy okolicznych cywilów – z jednej strony bezrobotnych wracających do domów, z drugiej pozostawionych przez Rosjan w Łąku rezerwistów, którzy nie wiedząc o zajęciu Kalisza, szli i śpiewali żołnierskie pieśni – omyłkowo ostrzelano biorąc ich za zbliżające się oddziały rosyjskiej piechoty. Doszło do masakry. Niemcy wpadli w panikę, razili ogniem na wszystkie strony, raniąc i zabijając także kilku swoich. Major Herman Preusker, komendant Kalisza winę za złe rozpoznanie sytuacji zrzucił na mieszkańców. Zbito kolbami i aresztowano prezydenta Bukowińskiego, razem z nim szereg znanych osobistości, w tym Bronisława Korejwo, jako zakładników. Proklamowano odezwę: „Z powodu wypadków strzelania do wojska wszystkie względy dla ludności ustają – w razie powtórzenia się strzałów, co dziesiąty mieszkaniec zostanie rozstrzelany”. Władzom miasta nakazano zapłacić wysoką kontrybucję jako karę za te zajścia i podporządkować się jeszcze surowszym przepisom okupanta. Patrole pruskie rewidowały przechodniów, najmniejszy opór karano rozstrzelaniem. Koło szpitala zabito kilkanaście osób. W ciągu półgodziny miasto opustoszało, sklepy pozamykano.
O piątej po południu kontrybucję wypłacono w całości, zakładnicy jednak nie zostali zwolnieni. Dołączono do nich prezydenta miasta, dręczono psychicznie – po każdej salwie komendant wchodził i oświadczał, że właśnie rozstrzelano waszych. Wojsko zaczęło pospiesznie opuszczać miasto ostrzeliwując okna mijanych domów i parki. Zakładników ustawiono dwójkami, pod konwojem prowadzono popychanych i uderzanych kolbami za wojskiem w stronę Skalmierzyc po drodze pozorując chęć ich rozstrzelania. W końcu zamknięto w jakimś wiatraku. Godzinę później usłyszeli potężny huk – z okolicznych wzgórz, które ufortyfikowano, ostrzeliwano bezbronne miasto. Przerażeni mieszkańcy chronili się w suterenach i piwnicach.
Nazajutrz o dziesiątej wznowiono ostrzał armatni. Sterroryzowani kaliszanie gdy strzelanina ustała, w popłochu rzucili się do ucieczki.
Dwa dni później sytuacja się nieco ustabilizowała, życie w mieście wracało do normy, odwołano poprzednie odezwy, z zastrzeżeniem, że w razie strzelania do wojska, miasto znów będzie bombardowane.
Wtedy wkroczyła do Kalisza kompania piechoty saskiej i ze trzydziestu ułanów. Kiedy nagle na Rynek wpadł galopem koń bez jeźdźca, spanikowani żołnierze rzucili się do ucieczki. Po drodze spotkali inny oddział i wrócili wzmocnieni. Zaczęli razić ogniem zebranych na Rynku ludzi. Masakra trwała kilka godzin, dobijano ciężej rannych, także chorych ze szpitala, który potem spłonął. Oblany naftą Ratusz podpalono wrzucając do środka ogień. Artyleria strzelała kilka godzin.
Pod wieczór wojsko wycofało się na wzgórza, skąd przez całą noc prowadziło kolejny ostrzał. O siódmej rano rozpoczęto masowe aresztowania – wyciągano z domów wszystkich mężczyzn, od kilkunastoletnich chłopców po starców. W pierwszej grupie wyprowadzono osiemdziesięciu trzech za miasto, co dziesiątego pozostawiając przy życiu, resztę rozstrzelano. Dalszych, około ośmiuset mężczyzn, przetrzymano kilka godzin w niepewności, ale już nie rozstrzeliwano.
Tłumy mieszkańców widząc bezmyślne okrucieństwo wroga, w straszliwej panice uciekały drogami i przez okoliczne pola porzucając cały dobytek. Opustoszałe bogate gubernialne miasto doszczętnie ograbiono – furmanki wyładowane cennym mieniem wojsko niemieckie konwojowało aż do granicy, bramy i wnętrza domów oblano naftą i podpalono. Najstarsze polskie miasto, piękny, zabytkowy Kalisz, płonęło niemal dwa tygodnie i prawie zupełnie się wyludniło.
Kiedy w końcu zwolniono zakładników, Bronisław razem z matką dotarł do Wójcinka, do majątku zaprzyjaźnionych Preibiszów, a następnie przedarł się przez linię frontu do okupowanego przez Rosjan Rogowa. Front co chwila się przesuwał, raz byli tam Niemcy, raz Rosjanie.
W tym czasie, tak trudnym dla Bronisława i jego rodziny, Karol, jedyny z rodzeństwa, młodszy brat Bronisława, prowadził na Kaukazie własną firmę, prawdopodobnie cukrownię. Kilka tysięcy Polaków od lat mieszkało i pracowało w Gruzji: byłych zesłańców politycznych i wojskowych, którzy po odbyciu służby wojskowej, tak jak Karol Korejwo, tam się osiedlili, urzędników skierowanych do pracy, handlowców, pracowników założonych polskich firm, robotników... Na Kaukazie rozwijało się wiele gałęzi przemysłu i handlu, a brakowało wykształconych specjalistów.
Karol przeczytał w gazecie o zajściach kaliskich, które odbiły się głośnym echem w światowej prasie. Kalisz stał się symbolem niemieckiego okrucieństwa. Wysłał do rodziny w Rogowie sekretarza z listem. „Po co tam jeszcze siedzicie i na co czekacie, aż was zabiją, przyjeżdżajcie do nas. Mam dla was osobne mieszkanie, wydzielone z mojego domu...” – napisał. Wtedy najstarsi, Tonia i Janusz, pojechali jako pierwsi na koszt stryja do Tyflisu, obecnie Tbilisi. W Gruzji zawiązał się komitet pomagający setkom uciekinierów, którzy stracili podczas działań wojennych cały swój dobytek. Ewakuowano tam część Polaków z terenów objętych walkami, a także szkoły. Do Władykaukazu trafiły gimnazja z Warszawy, Łomży, Krasnegostawu, rannych polskich żołnierzy leczono w tyfliskich szpitalach.
Joanna Prosińska- Giersz
Dokończenie za tydzień
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie