
W tegotygodniowej notatce w Kalendarium wspominamy o okrągłej rocznicy kaliskiej wizyty cara Mikołaja I, zauważając przy okazji, że w Kaliszu też bywał wcześniej starszy brat Mikołaja – Aleksander. Jeśli mielibyśmy wyróżnić (w sensie pozytywnym) kogoś z braci – trójki, bo był jeszcze Konstanty – byłby to właśnie Aleksander i jemu chciałbym poświęcić dzisiejsze rozważania. Wspomniałem o braciach – o Mikołaju trudno – zarówno z polskiego jak i kaliskiego punktu widzenia powiedzieć coś dobrego, taka sama opinia należy się Konstantemu, który, warto wspomnieć, zrezygnował z praw do tronu rosyjskiego, przysługujących mu na wypadek śmierci starszego brata. Za to przeorganizował kaliski Korpus Kadetów czyniąc z niego szkołę o typowo wojskowym charakterze – ale czy to zapiszemy po stronie pozytywów czy minusów raczej – nie mnie rozstrzygać. Zajmijmy się więc Aleksandrem I Romanowem.
Nie ulega wątpliwości – był władcą kraju zaborczego i w dodatku ulubionym wnukiem carycy Katarzyny, na której poczynania wobec Polski trudno spojrzeć przychylnie. Skoro o tym wspomniałem – przypomnę, że Katarzyna, wyjątkowo źle oceniająca swego syna Pawła, jeszcze za życia „namaściła” na swego następcę właśnie Aleksandra. Ten jednak nie był (jeszcze) na tyle zdeterminowany, by wyegzekwować wolę babci i po śmierci Katarzyny przez kilka lat rządy – fakt, że z punktu widzenia Rosji bardzo nieudolnie – sprawował Paweł. W końcu Aleksander dojrzał do decyzji i „pomógł” tatusiowi zejść przedwcześnie z tego świata (tak zresztą jak wcześniej babcia Kasia „pomogła” przenieść się do wieczności mężowi Piotrowi III) i w ten sposób w 1801 r, został on kolejnym carem. A dodatkowo, po pokonaniu Napoleona (i już tu od zwolenników małego kaprala Aleksander dostaje minus nie do wymazania) i kongresie w Wiedniu w 1815 r. zostaje królem Królestwa Polskiego a tym samym poddanych z leżącego w granicach tegoż królestwa Kalisza.
Ale „bliskie spotkania” Aleksandra z naszym miastem miały miejsce już dwa lata wcześniej. W lutym 1813 r. pod Kalisz dodarły rozbite w Rosji, zziębnięte i wyczerpane resztki wojsk wielkiej koalicji, gdzie dopadła ich rosyjska pogoń. Na przedmieściach Kalisza oraz leżących nieopodal miasta wsiach Borków, Kokanin, Pawłówek i Tyniec doszło do bitwy między wojskami francusko – sasko – polskimi, dowodzonymi przez gen. Jean Louis Reyniera a rosyjskimi pod dowództwem gen. Ferdynanda von Wintzingerode (żeby było bardziej kosmopolitycznie pierwszy był Szwajcarem a drugi… Niemcem). Wojska „wielkiej koalicji”, które i tak były raczej skazane na porażkę popełniły dodatkowo zadziwiające błędy. Zaważyła fatalna dyslokacja wojsk Rayniera – jednostki rozrzucone na dużej przestrzeni łatwo mogły być izolowane i rozbijane partiami a dodatkowo ich kwatera główna daleko od stanowisk dywizji utrudniała skuteczne dowodzenie. Wynik mógł być tylko jeden – bitwa zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem korpusu rosyjskiego. Gazeta Poznańska napisała wówczas: „Jenerał Wintzingerode poraził doszczętnie Sasów w Kaliszu. Wielka liczba trupem poległa; jeden Jenerał z 3000 ludzi złożył broń, zdobyto 3 chorągwi i 7 dział. Jenerał Raynier uszedł do Głogowy”.
Rosjanie wkraczają do Kalisza, który ponad miesiąc pełnił rolę kwatery głównej dowództwa armii rosyjskiej a nasze miasto stało się jednym z ważniejszych miast europejskiej polityki. Rosjanie świętują zwycięstwo na balach, na których obecność ważniejszych (lecz czy najładniejszych?) kaliszanek jest ponoć obowiązkowa. Ponadto w naszym mieście 27-28 II podpisano traktat sojuszniczy pomiędzy Rosją a Prusami co dało początek nowej koalicji. To tzw. pierwszy kaliski „zjazd cesarzy” – i tu pojawia się postać dzisiejszego tytułowego bohatera – Aleksandra. Przybywa do Kalisza i jest głównym rozdającym wspomnianego traktatu. To w Kaliszu powstają pierwsze propozycje podziału Europy „przyklepane” dwa lata później, po ostatecznym pokonaniu Napoleona, w Wiedniu. A w listopadzie 1815 r. do Kalisza przybyła delegacja rządu z księciem Czartoryskim na czele, by powitać cara Aleksandra I wracającego z obrad Kongresu Wiedeńskiego. Car był zresztą później w Kaliszu jeszcze kilkakrotnie (a z Petersburga miał co jechać), ostatni raz pół roku przed śmiercią, kiedy wraz z bratem Konstantym wizytował wspomniany Korpus Kadetów.
Teraz pozwolę sobie na kilka zdań, za które – zwłaszcza w obliczu tego, co obecnie na wschodzie wyprawiają Rosjanie – część czytelników odsądzi mnie od czci i wiary a może i posądzi o bycie tajnym agentem wiadomo kogo. No, trudno. Otóż postawię tezę, że z punktu widzenia Kalisza (jeszcze raz: z punktu widzenia Kalisza a nie, broń Boże, Polaków i rozebranej Polski) pierwsze lata polskich rządów Aleksandra były korzystne. Car stwarza (akceptuje) zapisy prawne, które ułatwiają biznesowe starty w naszym mieście wielu przybyłym do nas wtedy z zachodu i południa fabrykantom. Tanie kredyty i ułatwienia celne sprawiły, że właśnie u nas powstają prężne fabryki, ich właściciele dorabiają się wielkich fortun (vide: Repphanowie). Kalisz staje się ważnym ośrodkiem przemysłowym nie tylko w Królestwie Polskim ale i całym Imperium. Dynamicznie rozwija się i pięknieje samo miasto. Car, który podobno z jakiś powodów lubił nasze miasto (to taka nasza megalomańska słabostka – ponoć także nasze miasto wcześniej „lubiło szczególnie” kilku innych ViP-ów, choćby król Kazimierz Wielki) nie szczędzi dla nas kasy, w wyniku czego powstaje w mieście kilka znaczących i reprezentacyjnych obiektów i inwestycji. Wymieńmy tu choćby gmach Trybunału czy, powstały i utrzymywany także za pieniądze z Petersburga, okazały „pałac” Komisji Wojewódzkiej czy – jak go dzisiaj nazywamy – pałac Gubernatorów (Kalisza w życiu nie byłoby z własnej kieszeni stać na taki luksus). O tym, komu go zawdzięczamy, do czasów I wojny informował stosowny napis na środkowym tympanonie: Na chwałę cesarza… a luksusami oddanego do użytku w 1824 r. pałacu Aleksander delektował się aż przez sześć tygodni. Poza tym w Kaliszu powstają wtedy reprezentacyjne obiekty czterech rogatek i szkoły, nowy trakt „fabryczny” w stronę Łodzi wraz z mostem. Sprawujący u nas rządy w imieniu cara namiestnik gen. Józef Zajączek otrzymuje od niego dobra w okolicy (z Opatówkiem włącznie) a – według zasady koszulka bliższa ciału – to sprawia, że dopilnowuje on, by w Kaliszu, oprócz rubelków, pojawili się najlepsi architekci, fabrykanci i inni specjaliści dziedzin rozmaitych. W tych poczynaniach Zajączkowi (dzisiaj wyjątkowo zapomnimy o jego serwilistycznych metamorfozach) wtóruje prezes Komisji Wojewódzkiej – Józef Radoszewski. To są naprawdę dobre lata dla Kalisza. Zresztą – wspomniałem o moście nowowarszawskim ale przecież trzeba pamiętać, że „wdzięczni” kaliszanie (no dobra, pewno po prawdzie za wiele w tej kwestii nie mieli do gadania) postawiony u schyłku życia Aleksandra i stanowiący do dzisiaj jedną z atrakcji miasta most nazywają Aleksandryjskim (tfu… obecnie na szczęście zwany Kamiennym).
Sporo kontrowersji wśród historyków budzą ostatnie lata życia Aleksandra a także okoliczności jego śmierci. Car stał się religijny i to, z punku widzenia mu współczesnych, w cokolwiek zagadkowy sposób. Mówi się nawet o tym, że przymierzał się (skrajna opinia jednego z historyków mówi nawet, że swój zamiar cichcem zrealizował) do konwersji na katolicyzm. Wyobrażacie to sobie Państwo – car Wszechrusi katolikiem?! Nie budzącym natomiast wątpliwości efektem ewolucji jego poglądów religijnych była decyzja o likwidacji na ziemiach mu poddanych masonerii. W Kaliszu ów prikaz likwidacji lóż wolnomularskich realizował Radoszewski, który – nota bene – wcześniej sam był… masonem. Cóż – pan każe, sługa musi. Aleksander I zmarł w listopadzie 1825 r. (w naszym kalendarzu był to 1 grudnia) w Taganrogu w trakcie jednej ze swych licznych podróży po kraju, kiedy to spędzał wakacje z żoną Elżbietą na Krymie. Istnieje jednak kontrowersyjna hipoteza głosząca, że śmierć Aleksandra I została przez niego samego sfingowana. Zrezygnował wtedy z udziału w życiu politycznym i tronu oraz przez resztę życia był mnichem na Krymie bądź Syberii. Trumna do Sankt Petersburga wędrowała wtedy podejrzanie długo a na dodatek podczas późniejszej ekshumacji okazało się jakoby, że była pusta. No ale ustalenie prawdy to zadanie dla detektywów z archiwum X, dla nas kaliszan istotniejszą jest konstatacja, że była to postać wyjątkowo niejednoznaczna. Według niektórych był to „dziwny car”, który (od)dał Polakom Królestwo Polskie i nadał mu konstytucję, no i był zwolennikiem liberalnych zasad i postępowych zmian ustrojowych. Takie opinie przeważały zwłaszcza w pierwszych latach istnienia Królestwa, kiedy tliły się jeszcze nadzieje pokładane w nim przez Polaków. Po 1819 r. oceny poczynań cara się zmieniły. Rozczarowanie sytuacją polityczną oraz brakiem realizacji obietnic złożonych przez Aleksandra znalazło wyraz w krytycznych dla niego opiniach. Zaczęto dostrzegać w nim albo władcę obłudnego oraz wyrachowanego ale też – z drugiej strony – człowieka chwiejnego, niezdecydowanego i zabobonnego. Pewnie równie niejednoznaczna byłaby ocena zasług (?) Aleksandra I dla Kalisza. Ale na ten temat musieliby wypowiedzieć się rodzimi historycy.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie