
To jedna z kaliskich kamieniczek, która zwraca uwagę. Szopena 5. Pod tym adresem działała fabryka Jakuba Holtza, jedna z wielu prywatnych firm, które zbudowały dziewiarskie tradycje Kalisza. Podczas okupacji szyto tutaj mundury dla niemieckiego wojska, wykorzystywane jeszcze długo po zakończeniu II wojny światowej
Jeżeli kamieniczka może być filigranowa, to ta, stojąca przy ul. Szopena 5, taka się wydaje. Jednopiętrowa, czteroosiowa (cztery rzędy okien) plus piąta, nieco szersza z bramą. Na piętrze zdobny balkon. Sposób przejęty z pałacowych rozwiązań dodawał reprezentacji. O wydźwięku całości decyduje nagromadzenie detalu zdobiącego fasadę. Mniejsza o fachowe nazewnictwo: „fartuszki” pod oknami, kartusze w formie muszli na górze, imitacje jubilersko ciętych kamieni pomiędzy kondygnacjami. Przejazd, prowadzący na podwórze, starannie oprawiono jakby przewiązaną opaską. Sama brama, co pokazuje zachowana część nadświetla i drzwi obok, była przykładem snycerskiego rzemiosła. Dom pod koniec lat 20. pomalowany seledynową farbą miał dodane bliżej nieznane malowidła, jak tłumaczy stary dokument, „ornamenty-freski”. Kiedy budynek powstał? Staranność detalu przypomina jedną z przyrynkowych powojennych (po I wojnie światowej) kamieniczek, ale możliwe, że jest wcześniejszy. Cały można uznać za zdobne przejście do królestwa… pończoch.
Cotton znaczy bawełna
Firma pod marką Markus Holtz i S-ka „egzystowała” od 1890 r. Posesja, na której istniała, obejmuje dzisiaj przestrzeń, którą trudno ogarnąć jednym spojrzeniem. Wędrówkę trzeba byłoby rozpocząć od Szopena 5 i stąd w linii prostej kierować się ku alei Wojska Polskiego. Na końcu był jeszcze ogród. O jego istnieniu zaświadcza drzewo z „innej bajki”, stojące przy ruchliwej „przelotówce” (zawsze zwracało naszą uwagę). Tylko, że najprostsza droga jest dzisiaj zamknięta, jak budynek, który ją rozpoczyna. Tajemniczość wzmaga ciekawość.
Posesja na starym planie, zachowanym w Archiwum Państwowym w Kaliszu, przypomina bardzo wydłużony prostokąt. Na jego jednym krótszym boku stoi opisany dom, posuwając się w głąb, zobaczylibyśmy fabryczny skład, następnie dwupiętrową fabrykę, znowu skład, farbiarnię i na drugim końcu – ogród. Dzisiaj całość obrazu można posklejać dopiero po dłuższej wycieczce. Metalowy napis ASKO z zupełnie innych czasów, widoczny od strony Wojska Polskiego (jadąc w kierunku ronda Westerplatte po lewej), został umieszczony na dawnym fabrycznym murze Holtzów.
Produkcja w 1928 r. odbywała się w sali na piętrze, którą wyposażono w kanalizację, oświetlenie elektryczne i wentylatory. W środku stały dwie snowarki do jedwabiu i wełny, maszyny kotonowe, do szycia i szpulowania (cewiarka) oraz dający napęd motor Diesla. (Niejedno z tego typu urządzeń dzisiaj można zobaczyć w Muzeum Historii Przemysłu w Opatówku). Zatrudniający kilkunastu pracowników zakład wytwarzał bieliznę, swetry, szale, kamizelki i – uwaga – jedwabne pończochy; w sumie miesięcznie 300 kg tkaniny dzianej jedwabnej i 300 kg dzianej wełnianej (w sezonie zimowym).
Właściciel Jakub Holtz (w przedwojennych dokumentach imię jest zapisywane przez o kreskowane), urodzony w 1897 r., fabrykę przejął po swoich przodkach. Praktyczną naukę zawodu kaliszanin odbywał pod rodzinnym dachem. Do objęcia kierowniczego stanowiska przygotowywał się solidnie na 5-letnich studiach Politechniki Warszawskiej (wydział maszyn), poznając w tym czasie tajniki produkcji także za granicą.
Markus Holtz i S-ka była firmą rozpoznawalną w przedwojennym Kaliszu, mówią o tym chociażby gazetowe reklamy. Klientów starano się zdobyć jakością oraz sprzedażą detaliczną po cenach fabrycznych. Trzeba jednak pamiętać, że przedsiębiorstwo miało sporą konkurencję. Najbliższy zakład o podobnym profilu, należący do Hanny i Abrama Rozenbaumów, działał przy Majkowskiej 2 (świetnie zachowana 4-piętrowa kamienica; produkcja odbywała się w podwórzu, obecnie działa tutaj jeden z lumpeksów). Dokumenty mówią jednak, że spółka Holtza upadła w 1930 r. z powodu niewypłacalności dłużnika (insolwencja finansowa). Cztery lata później na posesji rozebrano fabryczny komin.
Ale to nie był jeszcze koniec. Majątek zakładu istniał. W 1936 r. wprowadziła się tutaj wytwórnia koronek klockowych Jakuba Nagórskiego, a dwa lata później Cypra Fuerst-Beatusowa w tym miejscu otworzyła klejenie papierowych torebek.
Żłobek
O czymś jednak nie wiemy. W lipcu 1945 r. fabryka znowu się odradziła jako Szwalnia Wojskowa i Fabryka Pończoch Markus Holtz i S-ka, choć zarejestrowano ją pod nieco zmienionym adresem – Szopena 7. „Piątkę”, czyli kamieniczkę, zarezerwowano na zakładowy żłobek. Na terenie przedsiębiorstwa działały także dwie pracownicze stołówki.
Kotonowe maszyny pracowały także w czasie wojny, kiedy uruchomiono Strumpffabrik „Herli” i Kalicher Gummiwarenfabrik „Kagufa”. Produkowano tutaj pończochy oraz szyto i reperowano mundury, płaszcze i spodnie, co oczywiste, dla wojska niemieckiego. Z powodu profilu swojej produkcji zakład zyskał dodatkowe maszyny (108 maszyn do szycia) i nowych pracowników (400). Zaraz po wojnie podliczono pozostawioną produkcję. Raport stwierdzał: 120 tuzinów gotowych pończoch oddanych do farbowania firmie Braci Mueller przy Majkowskiej (późniejszy Runotex) oraz 150 tuzinów rozkradzionych przez ludność cywilną. Maszyn do szycia też nie było. Według danych tymczasowego kierownika fabryki, zabrali je Niemcy. Zostawili jedna coś, czego nie odnotowano.
Fabryka istniała dalej jako część Zjednoczonych Zakładów Przemysłu Dziewiarsko-Pończoszniczego pod Zarządem Państwowym w Kaliszu, których siedziba znajdowała się przy ul. Marszałka Roli-Żymierskiego (ul. Śródmiejska). Przy Szopena działały dwie hale maszyn kotonowych, ale głównie zajmowano się… wydawaniem poniemieckich ubrań. Przedsiębiorstwo zasypała korespondencja od różnych instytucji i służb (Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa, Rada Związków Zawodowych, Straż Ochrony Kolei, Fabryka konserw Prosna, Straż Pożarna, Towarzystwo Sportowe Prosna, Inspektor Szkolny, harcerze, etc.) z prośbami o pilne dostarczenie spodni, mundurów i furażerek. Sama fabryka też była w potrzebie. Kiedy wszystkim sterowano centralnie, zakład co chwilę występował o przydział surowców do produkcji, węgla, prądu (!), a nawet łoju wołowego… do smarowania maszyn. Nic lepszego nie było. Utrzymując pozory świetnej organizacji, ciągle borykano się z podstawowymi brakami. „Uprzejmie prosimy o przydzielenie nam 66 mkw szkła okiennego dla oszklenia okien żłobku i w dwóch stołówkach fabrycznych. Zaznaczamy, że żłobek i stołówki, jako instytucje użyteczności pracowników fizycznych, otrzymują przydział artykułów I [pierwszej] potrzeby jak węgiel i żywność” – mówi jeden z zachowanych dokumentów.
Skrzypek Mirosław Przędzik, kaliszanin i znawca historii życia muzycznego miasta, wspomina: – Chodziłem do tego żłobka w latach 50. Mój ojciec, Józef, uczeń i pracownik fabryki, po wojnie był zmianowym w zakładzie. Produkcja szła na trzy zmiany. Maszyny kotonowe były długie i trzeba było się przy nich sporo nabiegać, żeby pończochy wychodziły bez oczek. Do końca życia w ruchach ojca to bieganie zostało.
Płaczki i Chopin
Holtz przeżył wojnę. Żydowskie płaczki nad ciałem zmarłego odprawiły rytualne zawodzenia, słynna zakładowa orkiestra „Pluszowni” Władysława Loretańskiego, na życzenie odprowadzanego na cmentarz przy ul. Podmiejskiej, grała marsza żałobnego Fryderyka. Żona fabrykanta rozpaczała: – Słyszysz Chopina tobie grają, słyszysz… Mirosław Przędzik miał kilka lat: – Pamiętam bardzo dobrze, bo dla mnie, dziecka wtedy, to było dziwne, że Chopina, którego rozpoznawałem tylko jako pianistę, można zagrać na takich trąbach.
Oznaczone macewą miejsce pochówku Jakuba Holtza się zachowało. Podobnie jak budynki jego zakładu i „filigranowa” kamieniczka przy Szopena 5.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie