
Z Mieczysławem Łuczakiem, prezesem Wielkopolskiej Izby Rolniczej, rozmawia Piotr Piorun
– Od kilku tygodni tematy związane z Zielonym Ładem, oczywiście za sprawą protestów rolników, zdominowały przekazy medialne. Proszę powiedzieć na czym polega Zielony Ład w rolnictwie i dlaczego rolnicy go nie chcą, bo w prorządowych mediach raczej tego nie usłyszymy.
– Protestują rolnicy ale warto przypomnieć, że Zielony Ład to ideologia, która dotyczy wielu dziedzin naszego życia, w zasadzie każdego z nas. Ideologia, którą firmują trzy nazwiska: Franz Timmermans, Ursula von der Lyen oraz niestety – Janusz Wojciechowski, polski komisarz UE. Podwaliny tego dokumentu opracowano na przełomie 2019 i 20 roku a zaaprobowała go Rada Europejska czyli premierzy krajów członkowskich. Wspomniany Wojciechowski tłumaczył, że Zielony Ład to tylko pewna ogólna koncepcja a kraje członkowskie w ramach tego planu strategicznego będą miały dużą dowolność w kształtowaniu swojej polityki rolnej.
My, czyli samorząd rolniczy, otrzymaliśmy ten dokument do wglądu w 2020 roku. Ponad 120 organizacji rolniczych z całego kraju wniosło ponad 330 poprawek, z czego 160 zgłosiła Wielkopolska Izba Rolnicza. Przestrzegaliśmy, że nie do zaakceptowania jest zwłaszcza ograniczanie w rolnictwie emisji CO2.
– Domyślam się, że chodzi tu między innymi o emitowanie gazów „cieplarnianych” przez... zwierzęta hodowlane?
– Dokładnie tak.
– Czy to naprawdę jest problem dla unijnych urzędników? Gdyby wspomniał Pan o tym kilka, kilkanaście lat temu uznałbym, że to dowcip a nie temat do poważnych rozważań...
– Niestety nie.
– Czy są jakieś dane, poważne badania naukowe, potwierdzające tezę, że rolnictwo europejskie negatywnie wpływa na klimat?
– Owszem. Są badania międzynarodowych instytutów, według których rolnictwo europejskie produkuje od 8 do 12% gazów cieplarnianych.
– W skali globu?
– Nie, jest to emisja w skali Europy.
– A skoro cała europejska emisja CO2 to ok. 8%, to wychodzi na to, że unijne rolnictwo jest „odpowiedzialne” za ok. 1% emisji CO2 w skali całego globu.
– Dokładnie tak. I warto podkreślić, że jeśli „Zielony Ład” będzie realizowany według tych pierwotnych założeń, to w krajach członkowskich UE spadek produkcji rolnej wyniesie od 20 do 27 procent.
Kiedy kilka lat temu wprowadzano Zielony Ład słyszeliśmy tłumaczenia, że dzięki temu Unia Europejska stanie się producentem ekskluzywnej żywności ekologicznej, która podbije świat a rolnicy europejscy będą na niej zbijać kokosy. Zapewniano o ochronie unijnego, wewnętrznego rynku. Prawda jest natomiast taka, że ta polityka, ograniczanie produkcji rolnej stworzyło lukę, którą zaczęła wypełniać produkcja, np. wołowiny z Brazylii i Argentyny, czyli krajów, gdzie produkcja rolna jest znacznie tańsza i które w produkcji, na przykład mięsa wołowego i drobiu, bez ograniczeń stosują białko pochodzenia zwierzęcego, mączki mięsno-kostne, czy białko pochodzenia roślinnego, modyfikowane genetycznie, w Unii Europejskiej zakazane.
– Podobny problem mamy z produkcją rolną ze wschodu, m.in. z Ukrainy.
– Tak, przy czym warto w tym miejscu zaznaczyć, że na Ukrainie nie ma w ogóle małych czy średnich gospodarstw indywidualnych. Na Ukrainie funkcjonuje 96 ogromnych agroholdingów, które w praktyce mają 100% gruntów. Jest to głównie kapitał holenderski, niemiecki i biznes wielkich funduszy inwestycyjnych. W tym strumieniu importowanej ze wschodu żywności jest też produkcja z Rosji, która formalnie objęta jest embargiem a w praktyce przedostaje się na rynki unijne wieloma kanałami – przez Litwę, Łotwę czy Białoruś. Jest to głównie pszenica, pomidory, jabłka i wiele innych produktów.
– Podsumujmy. Żeby ładnie wyglądało, unijni decydenci, a za nimi również krajowi, tłumaczą nam obłudnie ten Zielony Ład troską o klimat a tymczasem chodzi o ograniczanie produkcji w Europie po to aby zrobić miejsce dla wielkich producentów, którzy zaleją europejskie rynki paskudnym żarciem, bo trudno to inaczej nazwać, na które będziemy skazani i dla którego nie będzie alternatywy. Bo mam wrażenie, że na tym dwudziestokilkuprocentowym spadku się nie skończy.
– Rolnicy z którymi się spotykam też na to zwracają uwagę. Obawiają się, że jeśli polityka europejska się nie zmieni nie będą w stanie utrzymać swoich gospodarstw.
– Wróćmy do protestów rolniczych. W tym aspekcie historia zatoczyła koło, bo pamiętamy doskonale wydarzenia jakie rozegrały się przed laty w Cieni...
– Oczywiście, był 12 lutego 2003 roku, kiedy policja brutalnie spacyfikowała rolników protestujących przeciw niskim cenom skupu wieprzowiny, wielu rolników było rannych. Stałem wtedy obok Krzysztofa Nowaka, który upadł trafiony w oko. Po 21 latach mieliśmy podobne sytuacje w Warszawie, kiedy rolników domagających się swoich praw policja potraktowała pałami i gazem. Innymi słowy – nic się nie zmieniło. Ta sama brutalność i arogancja władzy oderwanej od polskiej rzeczywistości, całkowity brak zrozumienia polskiej racji stanu.
– Wspomniał Pan o problemie wieprzowiny przed dwoma dekadami. Czy coś w tym czasie się poprawiło?
– Niestety nie, bo jak widać nadal protestujemy. Po drugie – w Polsce produkcji trzody chlewnej już praktycznie nie ma.
– Nie rozumiem...
– Są wielkie holdingi, które prowadzą tzw. tucz kontraktowy. Dostarczają rolnikom warchlaki, pasze oraz leki weterynaryjne i płacą za usługę. Natomiast rodzimej, polskiej produkcji praktycznie nie ma. Jeszcze w latach 90. ub. wieku w Polsce mieliśmy ponad 20 milionów sztuk trzody chlewnej, głównie była to produkcja przyzagrodowa. Obecnie Polska produkuje około 11 milionów sztuk trzody czyli połowę tego co przed wejściem do Unii, z czego około 5 milionów to rodzima produkcja. Pozostałe 6 milionów sztuk to warchlaki sprowadzane głównie z Danii, największego producenta trzody chlewnej w Europie. Z producentów staliśmy się wyrobnikami. Za utuczenie jednego warchlaka polski rolnik otrzymuje około 50, 60 złotych. Taki jest efekt protestów rolniczych sprzed dwudziestu laty – historia zatoczyła koło. Oby nie było tak, że za 10, 15 lat będziemy protestować aby chronić, już nie resztki hodowli trzody chlewnej w Polsce, ale resztki produkcji rolnej, w ogóle.
– W kontekście rolniczych protestów warto jednak zwrócić uwagę, że to rolnicy francuscy, belgijscy i niemieccy zaprotestowali pierwsi.
– Dokładnie. Ci, którzy są największymi beneficjentami unijnej polityki rolnej co pokazuje skalę patologii tej polityki i Zielonego Ładu. Paradoksem jest, że właśnie rolnictwo było tym obszarem polityki unijnej, który w UE korzystał z największego wsparcia. Były lata, że nawet 60 procent unijnego budżetu przeznaczano na wsparcie rolnictwa. Od jakiegoś czasu zakres subwencji sukcesywnie spada i obecnie jest to 33 procent.
– Ale te pieniądze, jak Pan wspomniał, zasilały jednak głównie rolników zachodnioeuropejskich.
– To prawda, ale pomimo tego dawaliśmy sobie radę na rynku unijnym. Bo o ile w 2004 roku eksport polskich produktów spożywczych wynosił nieco ponad 5 miliardów euro to w 2023 z eksportu płodów rolnych mieliśmy już 53 miliardy, 10-krotnie więcej.
– Skoro jest tak dobrze, to czemu polscy rolnicy protestują?
– No właśnie, tego wzrostu eksportu polski rolnik nie czuje w kieszeni. Produkuje, a gros pieniędzy trafia do kieszeni pośredników. Choć są też dziedziny, które w tej fatalnej dla rolników sytuacji, radzą sobie całkiem dobrze. Jedną z nich jest drobiarstwo. Polska jest obecnie największym producentem drobiu w Unii Europejskiej, przegoniliśmy Francję. Mamy w Polsce trzy wielkie regiony koncentracji produkcji drobiarskiej – w okolicach Kalisza, Ostrowa Wielkopolskiego i pod Warszawą. I druga dziedzina, która sobie w miarę dobrze radzi to mleczarstwo. Przykładem Lazur, producent serów pleśniowych z Nowych Skalmierzyc, który ponad 80% swojej produkcji sprzedaje zagranicę, w tym dużo na Ukrainę.
– To pokazuje, że Polacy są niezwykle operatywni, że potrafią działać nawet w tak niekorzystnych warunkach. Ale wróćmy jeszcze na chwilę do jednej z największych patologii z jaką muszą zmagać się rolnicy, czyli biurokracji.
– To prawda. Kiedy do rolnictwa wchodził podatek VAT, urzędnicy na szkoleniach uspokajali, że rolnik na belce wbije sobie dwa gwoździe – na jednym będą faktury sprzedażowe, na drugim zakupowe. I to będzie cała jego papierkowa robota. A dziś prawda jest taka, nie wdając się w szczegóły, że żaden rolnik nie poradzi sobie bez pomocy profesjonalnego biura finansowego.
To samo było z dopłatami obszarowymi. W 2004 roku każdy rolnik sobie z tym radził. A od niedawna, kiedy w ramach Zielonego Ładu, walki o klimat, zafunkcjonowały ekoschematy, bez profesjonalnego doradcy rolnik sobie nie poradzi.
– Jakiś przykład?
– Jeśli rolnik np. planuje jakiś zabieg agrotechniczny to najpierw musi wykonać telefon do doradcy z pytaniem czy dziś może jechać na pole. Czy może to zrobić o określonej godzinie, czy jest odpowiednie nasłonecznienie, wiatr, wilgotność etc. I stale musi prowadzić ewidencje bo jak zjedzie mu kontrola, przede wszystkim z Agencji Restrukturyzacji, to może stracić dopłaty nawet na kilka lat. A ten przykład to jedynie czubek góry lodowej.
– Pamięta Pan taki zamordyzm w latach PRL-u, choćby z opowiadań?
– Nie pamiętam. Dlatego mamy ten bunt. Rolniczą Wiosnę Ludów.
– Dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję.
Rozmawiał:
Piotr Piorun
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ble.. ble .. Co z chemią w rolnictwie, co z zwierzęcymi odchodami!!!??? Później mamy taka a nie inną jakość zbiornika na Szałe!!!
Zastanówmy się do jakiego ugrupowania należy pan Łuczak (PSL) i jak przedstawiciele z jego partii popierali w PE "zielony ład" oraz koalicjanci którzy obecnie tworzą rząd (KO). Jak można należeć do koalicji rządzącej, której premier ma w nosie rolników i krytykować innych. Całe te izby rolnicze to banda niepotrzebnych ludzi bez których rolnictwo będzie dalej funkcjonować. WSTYD!!! Na szczęście obywatele podziękowali panu Łuczakowi w wyborach.