Reklama

Deja vu…?

05/04/2020 06:00

Pandemia koronawirusa zdominowała nasze życie. Słuchamy komunikatów o kolejnych zachorowaniach, staramy się stosować do zaleceń władz i fachowców przez co życie codzienne jest niemal sparaliżowane. Przewidujemy czarne scenariusze dla gospodarki, wielu stoi w obliczu utraty pracy lub bankructwa firmy. Niektórzy zdają się wieszczyć niemal koniec świata. Nie wygląda to najlepiej. Ale przecież w swoich dziejach ludzkość potrafiła się dźwignąć z niejednej takiej klęski, z kolejnych epidemii – o nieporównywalnie większej „mocy rażenia” – jakoś (wiem, nie jest to najlepsze określenie) wychodzili także w końcu kaliszanie. Miejmy więc nadzieję…

  Jeszcze do XVIII w. najbardziej elektryzującą a zarazem tragiczną wiadomością było doniesienie: „znowu grasuje morowe powietrze (!)”. W kronikach niemal każdej miejscowości znajdują się zapisy o, dziesiątkujących ludność, epidemiach. I tylko mniejsza, w porównaniu z czasami dzisiejszymi, mobilność i łatwość masowego przemieszczania się sprawiała, że rzadziej przyjmowały one rozmiar, że użyję współczesnego terminu, pandemii. Ale w wymiarze lokalnym owo smutne zjawisko dość często mocno dawało o sobie znać. Centralne położenie Kalisza skutkowało niezliczonymi przemarszami obcych wojsk (a czasem swoich, zresztą – kto swój a kto obcy czasami trudno było osądzić) – tam i z powrotem – łączonych niekiedy „importem” rzeczonego morowego powietrza. Fakt, że Kalisz leży w dołku powoduje, że zarazy, przywlekane czy to przez wojska czy też inną drogą, mościły się w mieście i nie chciały z niego wyjść, póki nie uśmierciły znacznej części mieszkańców. 
Jedno z pierwszych tego rodzaju zbiorowych nieszczęść nawiedziło społeczność nad Prosną w 1282 r. Jaka zaraza wówczas zdziesiątkowała mieszkańców? Czy była to dżuma, cholera czy czarna odra? Jakież to miało znaczenie – żadnej z tych chorób ludzkość nie potrafiła się przeciwstawić. W kolejnych wiekach, według  skrupulatnych wyliczeń śp. Władysława Kościelniaka, epidemii, podczas których umierało co najmniej  20% mieszkańców, mieliśmy w Kaliszu 32. I tak kolejno: w latach 1306 i 1331 – grasowało „morowe powietrze”, w 1348 – panowała epidemia czarnej ospy.  Następne epidemie nawiedzały późnośredniowieczny Kalisz ze złowrogą regularnością – w 1360, 1372, 1382, 1384, 1424, 1427, 1451 i 1452 r.  W wyniku epidemii dżumy w latach 1466-67 umiera ¼ ludności miasta. Kolejna epidemia w 1552 r. jest jeszcze bardziej tragiczna – umiera wtedy ponad połowa ludności Kalisza, urzędy zawieszają na kilka miesięcy funkcjonowanie. Podobnie rzecz się miała w 1592 r. Wtedy morowe powietrze zabrało – według kronik – dwie trzecie ludności Kalisza (to jakby – stosując odpowiednie proporcje – obecnie zeszło ponad 60 tys. kaliszan!), a urzędy ponownie na kilka miesięcy zawiesiły swe czynności. Początek wieku XVII nie był wcale lepszy. W 1605 i w 1606 r. w mieście grasowała dżuma. Członkowie rady miejskiej opuścili wtedy w popłochu miasto. Pozostał tylko burmistrz Wojciech Molenda i hetman miejski Kozieoko. Ku przestrodze wywieszano czarne płachty na ratuszu, w bramach miejskich i przy drogach. 
 
  Jak poważny był to problem świadczy fakt, że w pierwszym znanym utworze literackim o Kaliszu z 1623 r, poświęconym herbowi miasta wierszu Sebastiana Śleszkowskiego o znamiennym już tytule „O ustrzeżeniu i leczeniu morowego powietrza”, znalazły się następujące wersy: 
[…] Bo masz takiego, który o twym zdrowiu radzi,
Który na tym staranie wszystko swoie sadzi,
Żeby się śmierć nad nimi dzika nie pastwiła,
A w podziemne ich lochy zmarłych nie wabiła […]

  Mimo płomiennego apelu, herbowy hejnalista nie był jednak w stanie uchronić mieszkańców Kalisza od nieszczęścia. Ludzie chorowali i umierali masowo. Czynnikiem sprzyjającym powstawaniu i rozprzestrzenianiu się chorób był – obok wspomnianych już przesłanek – także  nienajlepszy, bardzo delikatnie rzecz ujmując, stan sanitarny miasta. Brak było studni – wielu mieszkańców czerpało wodę prosto z rzeki, a prowadzący z Korczaka wodociąg był miejscami nieosłonięty. Również „system” kanalizacyjny pozostawiał wiele do życzenia. Ścieki, wylewane, nierzadko wprost z okien na ulice, płynęły nimi – dwoma rowami-kanałami po bokach (w przypadku ulic szerszych) lub jednym biegnącym centralnie odprowadzającym te nieczystości – rzecz jasna wprost do rzeki. 

  Wróćmy do zestawienia Pana Kościelniaka. W 1625 r. w Kaliszu grasowały czerwonka i tyfus. Przywlekło ją ponoć dwóch włóczęgów z Poznania. Wygnano ich wprawdzie za mury miasta, nie na wiele już się to zdało. W tym mniej więcej czasie  jezuici wybudowali w Taczanowie obszerny dom, w którym chronili się z młodzieżą w czasie epidemii w latach 1630-1632, 1639. Gdy w lipcu 1653 r. wybucha kolejna epidemia – tym razem tyfusu plamistego  – „zapowietrzonych” wygnano za mury miasta. Wielu kaliszan samorzutnie, w tym – no, ładnie – władze, opuściło wówczas w popłochu miasto. Nie na wiele się to zdaje – w ciągu pół roku umiera ok. 300 osób – 10% liczby mieszkańców .
Zaraza z lat 1657-1659 została przywleczona przez sprzymierzone wojska koalicji antyszwedzkiej, stacjonujące w Odolanowie. Ich „aprowizacyjnym” wyprawom do Kalisza mieszkańcy dawali odpór zamykając bramy. Niestety, nie mogli obronić się już przed epidemią, którą Wespazjan Kochowski nazywał lues hungarica, a w uchwale sejmu określana in perieuloso. Również kroniki z kolejnych lat: 1667, 1676, 1689, 1693 i 1700 notują niszczycielskie działania morowego powietrza. Po wielkiej bitwie narodów w 1706 r., jako smutne następstwo tejże, śmiertelne żniwo epidemie zbierały u nas jeszcze przez następne dwa-trzy lata. 

  W 1756 r. ówczesne władze Kalisza oddały nasze miasto pod opiekę św. Józefa, ale i sami mieszkańcy zaczęli przykładać większą uwagę do ziemskiej opieki zdrowotnej. Dotychczas bowiem w Kaliszu pracował „na etacie”  jeden lekarz i  jeden „doktor medycyny” oraz  dwóch felczerów, „leczeniem” zajmowali się także balwierze, cyrulicy oraz… kat. 
Dziewiętnasty wiek w interesującej nas dziedzinie nie przyniósł jednak niestety poprawy. Kiedy w roku 1812 szły radośnie przez Kalisz na wschód sprzymierzone wojska napoleońskie a rok później wracały w zgoła przeciwnym kierunku i odmiennym nastroju, również i one zostawiły po sobie wyjątkowo niechciany prezent w postaci morowego powietrza. W 1831r. w mieście pojawiła się cholera azjatycka, wtedy właśnie rozpoczęto pochówki ofiar zarazy na Tyńcu i na „cholerynce” za cmentarzem Miejskim. Dla upamiętnienia ofiar zarazy kilkadziesiąt lat później postawiono tam krzyż.  

  W 1848 r. ludność Kalisza (zwłaszcza żydowską) przetrzebił tyfus plamisty, również w dzielnicy żydowskiej miała swe epicentrum wielka epidemia cholery w 1852 r. Adam Chodyński pisał „Kalisz w r. 1852, nie był Kaliszem czasów dzisiejszych. Bruki złe, rynsztoki ciasne, konserwowały kałuże błota i nieczystości, zarażające powietrze, do czego pomagały miazmaty wychodzące z podwórz, chlewów i obór, w których trzodę i bydło w środku nawet miasta trzymano”. A Edward Polanowski (wiek później) oceniał: „Dziennie umierało 60 i więcej mieszkańców. Chowano ich potajemnie pod osłoną nocy. W szczytowym okresie epidemii miasto upodobniło się do cmentarza: biura i sklepy pozamykano, zabrakło lekarzy ratujących się ucieczką w obawie o własne życie, urzędnicy i naczelnicy przezornie wynieśli się z miasta. Ulice opustoszały, nastąpiło ogólne rozprzężenie. (…) W całym mieście czuć było trupią woń. Ludzie rozchodzili się niepewni, czy za godzinę jeszcze się spotkają. (…) W kulminacyjnym punkcie zarazy widok trupów, pogrzebów, grabarzy, śpiewy żałobne, bicie. Wielu mieszkańców opuszczało miasto, część rozkładała się obozami na Rypinku i Czaszkach”. Ciekawe, czy wzorem bohaterów „Dekameronu”, umilali sobie czas opowiadaniem krotochwilnych historyjek?  Poza tym wybór tego miejsca azylu  był o tyle dziwny, że przecież właśnie na „czaszkowski” kirchol trafiali zmarli na cholerę Żydzi a do parowów („wydorów”) dzisiejszej Lipowej kierowano na swoistą „kwarantannę” zarażonych.  

  Paradoksalnie, epidemię udało się opanować dopiero w wyniku wielkiego pożaru (niektórzy sądzą, że celowo podłożonego) dzielnicy żydowskiej. Oprócz wielkiej synagogi spłonęła wówczas, mogąca być rzeczywiści siedliskiem zarazy, ciasna, byle jaka i przede wszystkim średnio czysta zabudowa żydowskiego kwartału. Morowe powietrze ustąpiło, ale nie na długo. Kolejne epidemie „zawitały” nad Prosnę w latach 1863, 1866, 1867, 1869 (tyfus), 1873 i 1879 (czarna ospa) i wreszcie w lutym 1874 r. odra. Ale kaliszanie coraz bardziej starają się nie pozostawać obojętni. Chorych przyjmują szpitale we współczesnym już bardziej rozumieniu: od 1817 – szpital św. Trójcy przed rogatką, od 1835 – szpital żydowski. W 1872 r. do wywożenia nieczystości sprowadzono do Kalisza aparat Bergera a w 1890 r. rozpoczyna swe energiczne działania  komisja sanitarna. Powstaje też Towarzystwo Lekarzy guberni kaliskiej, a miał już kto się zrzeszać – w 1901 r. było już 9 praktykujących lekarzy dyplomowanych. W 1905 r. przeprowadzono bezpłatne szczepienia przeciw cholerze (choć zaznaczyć należy, że pierwsze oferty tego typu świadczeń spotykały się z umiarkowanym zainteresowaniem kaliszan) a cztery lata później dwóch pierwszych lekarzy zatrudniono nawet w kaliskich szkołach. 

  Zapewne efektem tych działań był fakt, że ostatnią lokalną epidemię zanotowano oficjalnie  w 1893 r., choć  przecież należy pamiętać o szalejącej w czasie I wojny „hiszpance”, która zabrała w całej Europie więcej ofiar niż działania na frontach. Wprawdzie  jeszcze w 1927 r. w piśmie naczelnego lekarza Kalisza możemy przeczytać, iż zakażona woda trafiała wprost do… glinianek, w których „latem kąpały się dzieci a wszystkie wydzieliny chorych zakaźnych znajdują się w ustępie, który bez uprzedniej dezynfekcji jest opróżniany przez właściciela budynków i treść rozwożona na pole”. Ale już rok później do oddziałów zakaźnych szpitala trafia „kanalizacja wraz z 5 kompletami klozetowymi, wanną emaliowaną i kompletami umywalkowymi”. Walka z plagami morowego powietrza wydała się być więc w okresie międzywojennym na zawsze wygrana. A tu masz Ci los…
Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    JAKUB - niezalogowany 2020-11-23 16:50:21

    Odnośnie Sebastiana Śleszkowskiego, to wydaję się być nie na miejscu cytowanie/powoływanie się na treści osoby która wydała pamflety o treściach antysemickich, również cytowany fragment pochodzi z takowego "dzieła".

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do