
Wśród współczesnych bajek cenię te, które zaciekawią, rozbudzą wyobraźnię, które są mądre, ale nie trącą „dydaktycznym smrodkiem”. Z Joanną Marią Chmielewską, autorką bajek oraz powieści dla dorosłych, rozmawia Grzegorz Pilecki
– Zaczęła Pani pisać stosunkowo późno. Co było tą iskierką, która przesądziła, że pisanie stało się Pani zawodem?
– Zawsze coś tam pisałam – bajki dla przyjaciół, wierszyki okolicznościowe, scenariusze przedstawień teatralnych, które wystawiałam z dziećmi, kiedy pracowałam w świetlicy szkolnej, ale brak mi było odwagi, żeby pokusić się o napisanie książki. Aż kiedyś w „Twoim Stylu” znalazłam ogłoszenie o konkursie z okazji dwudziestolecia firmy kosmetycznej Eris. Należało zareklamować dowolny kosmetyk tej firmy w dowolnej formie. Napisałam opowiadanie o… pudrze w kremie i znalazłam się wśród dwudziestu laureatek, które zostały zaproszone do SPA Eris w Krynicy. Tam jedna osoba z jury powiedziała, że mam lekkie pióro i spytała, czy jeszcze coś piszę. To była właśnie ta iskierka. Zadzwoniłam do męża i powiedziałam: „A ja napiszę książkę!”. I napisałam – najpierw wierszyki dla dzieci, potem powieść również dla dzieci „Historia srebrnego talizmanu”. Tak to się wszystko zaczęło.
– Jak u większości dzieci, także w Pani przypadku, pierwszymi poznawanymi książkami były bajki. Czy miała Pani jakieś ulubione?
– Do dziś pamiętam większość bajek, które pani czytała nam w przedszkolu. Ale moją ulubioną bohaterką była Karolcia („Karolcia” i „Witaj Karolciu”). Po drodze z przedszkola opowiadałam tacie kolejne rozdziały tej opowieści, w szparach podłogi szukałam niebieskiego koralika, który spełniałby życzenia, i wypróbowywałam wszystkie niebieskie kredki, bo przecież nigdy nie wiadomo, która z nich może być tą zaczarowaną…
– Czy Pani dzieci poznawały także stare bajki i baśnie, np. Andersena, czy też wychowywała je Pani w oparciu o współczesne bajki edukacyjne?
– Klasyczne baśnie mają w sobie mądrość pokoleń, sięgają w głąb ludzkiej psychiki, pozwalają zmierzyć się z lękiem, symbolicznym językiem tłumaczą porządek świata, zakorzeniają we wspólnym ludzkim doświadczeniu. Z nich wyrastają wszelkie inne opowieści. Moje dzieci znają i tradycyjne baśnie, i współczesną literaturę dla dzieci. Wśród tych współczesnych szukałam takich książek, które przemówią i do dziecka, i do dorosłego, bo można je odbierać na różnych poziomach. Książek, które zaciekawią, wzruszą, rozbawią, rozbudzą wyobraźnię, które są mądre, ale nie trącą „dydaktycznym smrodkiem”. Takie są książki m. in. Roksany Jędrzejewskiej-
-Wróbel, Małgorzaty Strzałkowskiej, Liliany Bardijewskiej, Grzegorza Kasdepke, Doroty Gellner.
– Sądzę, że napisać dobrą książkę jest bardzo trudno, ale chyba nie mniej trudności sprawia jej wydanie. Jak Pani radzi sobie na rynku wydawniczym?
– Moimi pierwszymi publikacjami były wierszyki dla dzieci. Wysłałam je jako propozycję wydawniczą do kilkunastu wydawnictw. Po jakimś czasie dzwoniłam, dopytując o decyzję. Odpowiedzi były negatywne lub wymijające. Wreszcie po pół roku, kiedy niemal straciłam nadzieję, dostałam odpowiedź pozytywną. Z następnymi książkami poszło już szybciej. Obecnie często jest tak, że podpisuję umowę na książkę, którą zamierzam dopiero napisać, i nie muszę już się niepokoić, że nie znajdę wydawcy.
– Czy woli Pani spotkania autorskie z dziećmi czy dorosłymi?
– Lubię ludzi i lubię się z nimi spotykać. Na spotkaniach autorskich, na warsztatach twórczych i w różnych innych sytuacjach. Jasne, że inaczej rozmawia się z dziećmi, inaczej z dorosłymi, ale każde spotkanie jest inspirujące. Nie mam wybranej grupy wiekowej, z którą wolę się spotykać, tak jak nie mam wybranej grupy wiekowej, dla której wolę pisać.
– Podróżuje Pani po całej Polsce. Od kilku lat mieszka Pani w Szklarskiej Porębie, urodziła się w Szczecinie. Woli Pani góry czy Mazury? Ma Pani swoje miejsce na Ziemi?
– Szklarska Poręba uwiodła mnie, zafascynowała, pozwoliła dotknąć swoich tajemnic, postawiła na mojej drodze ludzi z pasją. Jestem tu od pięciu i pół roku. Z żadnym miejscem, gdzie mieszkałam wcześniej, nie czułam się tak blisko związana. Żadne inne nie dało mi tak wiele. Kiedy przychodzą letnie upały, brakuje mi mazurskich jezior, czasami tęsknię za morzem, ale moje miejsce na Ziemi jest tutaj – w tym małym, urokliwym miasteczku, otoczonym Karkonoszami i Górami Izerskimi.
– Jak zachęciłaby Pani do czytania swoich książek?
– Nie wygrałam w totolotka. Nie dostałam spadku po bogatej ciotce. Porzuciłam codzienność znaną, bezpieczną, choć niekoniecznie satysfakcjonującą. Zaryzykowałam. Razem z mężem i dziećmi wyruszyłam w drogę, nie wiedząc, co kryje się za kolejnym zakrętem. O przeszkodach i fascynacjach, perypetiach remontowych, nowych ścieżkach, wędrówkach śladami artystów, odkrywaniu ludzkich losów zaplątanych w wielką historię piszę w książce „Pod Wędrownym Aniołem”. To moja najnowsza i najbardziej osobista opowieść.
A jeśli ktoś woli fikcję literacką, zapraszam do łączącej moje poprzednie powieści Piwnicy pod Liliowym Kapeluszem prowadzonej przez Weronikę, która potrafi odpowiedzieć na pytanie, zanim rozmówca je zada, przeczuwa, co się wydarzy, widzi więcej niż inni…
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie