Reklama

Dziadek prezydenta Kalisza stanął przed własnym grobem

04/09/2021 06:00

Stanąć za życia przed własnym grobem, z wypisanym tam nazwiskiem oraz datą śmierci, musi być szokującym przeżyciem. Sytuacji takich jest niewiele i zdarzają się rzadko, niemniej istnieją. Jedna z nich przydarzyła się osobie dobrze znanej mieszkańcom Kalisza. Po tym intrygującym wprowadzeniu przejdźmy do chronologii wydarzeń, które doprowadziły do spotkania tej osoby „oko w oko” z własną mogiłą

   Kaliszanie starszego pokolenia zapewne pamiętają inż. Henryka Kinastowskiego (dziadka obecnego Prezydenta Miasta, Krystiana Kinastowskiego), dyrektora Kaliskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego. Młody Henryk Kinastowski ukończył Technikum Budowlane w Poznaniu, a następnie w r. 1936 studia w Politechnice Warszawskiej. Wybuch wojny przerwał jego pracę zawodową; został wcielony do wojska. W tym momencie rozpoczyna się historia, o której wydawałoby się, że tylko w książkach można przeczytać lub obejrzeć na ekranie. A jednak... życie pisze często zaskakujące scenariusze.
Henryk Kinastowski był podporucznikiem rezerwy z przydziałem do kaliskiego 29 pułku Strzelców Kaniowskich. We wrześniu 1939 r. pułk ten wchodził w skład 25 dywizji  piechoty dowodzonej przez gen. Altera. Pułk mobilizował również samodzielny 9 batalion strzelców, odrębną jednostkę wojskową. W tym właśnie batalionie jednym z dowódców plutonów 1 kompanii dowodzonej przez Józefa Mojeckiego – został ppor. rezerwy Henryk Kinastowski. Mimo braków w wyposażeniu, 9 batalion walczył mężnie i zasłużył sobie na uznanie. 4 września, 1939 batalion wraz z dywizją wycofał się z przedpola Kalisza w kierunku Turku gdzie spotkał ich pierwszy chrzest bojowy. W  Kamieniu, na skraju morawińskiego lasu, kolumnę marszową i zatłoczoną uciekinierami szosę zaatakowało 9 niemieckich samolotów. Strzelcy zestrzelili dwa samoloty, trzeci dymiąc odleciał. Straty były po obydwu stronach.

  Nastąpiły kolejne ciężkie walki o miejscowości, a także trudne przeprawy pod gradem kul nieprzyjaciela. Po zdobyciu Uniejowa batalion skierował się w kierunku Łęczycy pokonując – ostrzeliwaną przez Niemców – trudną przeprawę przez most na Nerze pod Dąbiem. Podczas boju o Łęczycę, 9 batalion bagnetami wyparł Niemców biorąc jeńców i wiele zdobycznego sprzętu. Ppor. Kinastowski brał udział we wszystkich tych wydarzeniach. Miał on ordynansa i łącznika Juliana Werth, rezerwistę. Obaj znali się jeszcze z przedwojennych czasów. Werth miał  żonę i dzieci i bardzo się niepokoił, że może do nich nie wrócić. Swoim niepokojem dzielił się ze zwierzchnikiem. Ppor. Kinastowski doskonale rozumiał Werth’a, sam przecież zostawił w domu żonę, która spodziewała się dziecka. Te, jakże ludzkie uczucia sprawiły, że postanowił Werth’a osłaniać i pozostawiał go kilkaset metrów z tyłu za nacierającą tyralierą. Henryk Kinastowski miał w to posunięcie wkalkulowany własny plan, a mianowicie z doświadczenia wiadomo było, że stosunkowo wiele ofiar działań wojennych jest wśród oficerów, więc przed każdym natarciem przekazywał swemu ordynansowi swój zegarek „doxa”, złoty pierścionek, dokumenty i list do żony ze wskazówkami pochówku jeżeli padnie w boju. A ordynans, skrzętnie chowając te przedmioty za pazuchą, podążał na tyłach.
Podczas gdy pod Łęczycą trwało zwycięskie polskie natarcie, 9 batalion nacierał w kierunku na Ozorków na linii Parzyce – Ostrów. W natarciu ginęli oficerowie. Pluton ppor. Kinastowskiego również brał w tym natarciu udział, więc zgodnie z planem Werth, który pozostawał około 300 metrów z tyłu, miał w swoim posiadaniu wyżej opisane przedmioty swojego dowódcy. Niestety zginął, jakiś rykoszet zmasakrował mu głowę. Kinastowski rozpoznał go po własnym pierścionku. Zabrał pierścionek i zegarek zapominając o dokumentach i liście ponieważ broń maszynowa znów zaczęła „śpiewać” i ruszyło nowe natarcie. Werth’a pochowano pod przydrożnym drzewem. Kolejne bitwy nie pozwalały na chociażby najkrótszy odpoczynek; boje nad Bzurą, przejście przez Kampinos, próby przedostania się do oblężonej Warszawy. Właśnie podczas tych walk – pod Węglową Górą – ppor. Kinastowski zostaje ciężko postrzelony w płuca. Ranny, dostał się do Warszawy gdzie długo leżał w szpitalu, następnie Niemcy przewozili go do innych szpitali, od Kutna (gdzie miała możność odwiedzić go żona) poprzez Nimberg do Prenzlau. Po rocznej kuracji dostał się do oflagu, czyli obozu jenieckiego dla oficerów i tam pozostał do końca wojny. 
Tuż po zakończeniu wojny, żonę ppor. Kinastowskiego odwiedził w Kaliszu niespodziewany gość, był to rolnik spod Pyrzyc, który oznajmił jej, że na jego polu został pochowany jej mąż. Spytał czy ma go pochować na najbliższym cmentarzu czy może rodzina chciałaby sprowadzić zwłoki do Kalisza. O sprawie zapomniano aż do r. 1966 kiedy to  inż. Henryk Kinastowski postanowił wyruszyć śladem walk i odnaleźć miejsce pochowania Werth’a. Odnalazł zagrodę, w której nocowali w przededniu śmierci Werth’a. Gospodarz pamiętał, że zwłoki pochowanego na jego polu oficera (nie żołnierza) przeniesiono na cmentarz w Solcy Wielkiej. Wraz z b. żołnierzem ze swojego  batalionu, Ryszardem Czajczyńskim,  Henryk Kinastowski udał się na wskazany cmentarz. Na cmentarzu zaczęli sprawdzać groby. W pewnym momencie H. Kinastowskiego zaintrygowało dziwne zachowanie towarzysza. R. Czajczyński – mocno zmieszany – pośpiesznie wycofywał się sprzed jednej z mogił. Kiedy Kinastowski podszedł bliżej – zrozumiał dlaczego... to był jego grób. Tablica nagrobkowa informowała, że spoczywa tam ppor. rezerwy Henryk Kinastowski. Dokumenty i list, które znaleziono przy zmarłym Werth’cie spowodowały pomyłkę w identyfikacji zwłok.

  Henryk Kinastowski zmarł w r. 1991. Zostawił po sobie dziedzictwo w postaci m.in osiedli Kaliniec, 25-lecia i Widok, kaliski szpital przy ul. Poznańskiej i wiele innych obiektów na terenie Polski. Uhonorowany był wieloma odznaczeniami, m.in. najwyższym polskim odznaczeniem wojennym – Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari.
W artykule wykorzystano informacje Bogumiła Kunickiego opisane w Balladzie Kaliskiej.
Eleonora Nowak-Serwanski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do