
Zgodnie z wieloletnią tradycją, w pierwszy weekend lipca, na łowisku w Zbiersku odbył się XXVI Maraton Wędkarski. Na starcie stanęło aż 36 dwuosobowych ekip z Konina, Kalisza, Opatówka, Koźminka i Zbierska. Urokliwy, usytuowany w pięknym lesie staw, którym opiekuje się Koło PZW Zbiersk, ma (niestety) niewielką powierzchnię, której wielkość determinuje ilość startujących. Tym razem jego nabrzeże obsadzone zostało maksymalną ilością drużyn, a mimo to wielu chętnych do udziału w tych ekstremalnych zmaganiach usłyszało odpowiedź – brak miejsc
Równie ekstremalnego wysiłku podjął się w tym roku Wiesław Fokt, prezes Koła Zbiersk i organizator tegorocznej edycji zawodów. Jednoosobowo musiał zadbać o całą oprawę i wyżywienie startujących. Do tego doszły 3 ważenia ryb w trakcie trwających 24 godziny zawodów. Dbałość o dobrą kondycję złowionych ryb jest najważniejszym warunkiem, który, w opinii pana Wiesława, musi być podstawowym celem każdego organizatora zawodów. Zdolności organizacyjne oraz umiejętność zarządzania pozwoliły zrealizować zawody w sposób perfekcyjny.
Tegoroczna edycja Maratonu zdominowana została przez dwóch braci – Piotra i Radosława Janaszczyków z Kalisza. Złożyło się na to kilka czynników. Obaj są świetnie technicznie łowiącymi metodą bata, zresztą nie tylko. Umiejętność nęcenia oraz utrzymania ryb w łowisku, w tym przypadku zrealizowali doskonale. Jeśli dodamy do tego szczęśliwe losowanie zrozumiemy, dlaczego od początku zawodów byli poza zasięgiem pozostałych ekip. Już pierwsze ważenie wykazało nieprawdopodobną przewagę nad pozostałymi. 18 360 g obu braci, wobec drugiego wyniku 7 995 g, nie pozostawiało żadnych złudzeń. Kunszt wędkarski obu panów potwierdza również fakt, że wynik ten osiągnęli na drobnej rybie. Kiedy dokonano drugiego ważenia (16 990 g), jasnym stało się, że tylko Armagedon mógłby zagrozić tej ekipie. Dużo ciekawiej wyglądała rywalizacja o drugie i trzecie miejsce. Szanse na dobry wynik miało kilka drużyn. W tym przypadku zadecydowała wola walki i odporność na zmęczenie. Do końca nie wiadomo było, kto stanie na 2 i 3 stopniu pudła. Kiedy o godz. 9.00 zabrzmiał sygnał kończący zawody, napięcie sięgało zenitu. 24 godzinne zawody wygrali, co było wiadome już po pierwszym ważeniu, bracia Janaszczykowie z wynikiem 47 860 g. Drugie miejsce wywalczyli Artur Wawrzyniak oraz Zbigniew Fic, z wynikiem 19 840 g. Trzecie miejsce przypadło Waldemarowi i Pawłowi Murawskim, którzy złowili 17 435 g ryb.
Bardzo często podkreślamy w opisach zawodów, nierównomierność zasobności w ryby różnych miejsc w zbiornikach. Tak było i tym razem. Przeglądając listę uczestników, pośród nazwisk startujących można znaleźć takie ekipy, które wielokrotnie udowadniały swoje zdolności w łowieniu ryb. Tym razem, a tak dzieje się wielokrotnie, umiejętności wędkarskie musiały iść w parze ze szczęściem w losowaniu.
Istnieje jeszcze jeden czynnik, który może decydować o sukcesie lub przegranej – wybór metody łowienia. Kiedy startuje się w wielogodzinnych zawodach rozgrywanych na wodach podobnych do zbierskich stawów, w których dominują drobne ryby, błędem jest nastawianie się na duże ich egzemplarze. W zawodach czterogodzinnych, złowienie bonusowej ryby może mieć znaczenie, ale maratońskie zmagania rządzą się swoimi prawami. Cykliczne gromadzenie punktów, żmudne wyławianie niewielkich ryb, musi w efekcie przynieść sumarycznie cięższy połów. Największą rybę zawodów, karpia o masie 2 700 g złowił Łukasz Pietras. W rywalizacji, aby być liczącym się zawodnikiem, musiałby ich złowić 18, a na tym łowisku jest to praktycznie niemożliwe. Powszechnie łowiono techniką bata, a bardzo nieliczne drużyny stosowały różne metody gruntowe, które jednak w ogólnym rozrachunku nie odegrały znaczącej roli.
Zawody rozgrywane przez tak długi czas, w tym przypadku to już 28 lat, powodują, że pojawiają się różne wydarzenia, które wraz z upływem czasu stają się tradycją. Do takich na pewno należy pieczony przez Jarosława Olczyka chleb, który wraz z wytapianym przez niego smalcem, corocznie wita wszystkich przybywających na zawody. To naprawdę pyszna tradycja. Inną, bardzo słodką tradycją, jest sponsorowany przez Zygmunta Domagalskiego litrowy słój miodu z jego pasieki. W tym roku, wielkim przebojem okazały się żeliwne kociołki, w których kilku wędkarzy przygotowało wyśmienite danie. Nieprawdopodobnie smaczne, gulaszopodobne danie z dużą ilością warzyw i mięsa, które zaskoczyłoby swoim smakiem najbardziej wymagających smakoszy, przygotował Wojciech Macniak. Po prostu wspaniałe. Okazało się, że wśród wędkarzy jest wielu mistrzów grilla, przekąsek i czegóż tam jeszcze.
Obserwując przez wiele lat Maraton Wędkarski organizowany przez Koło PZW Zbiersk, nie sposób pominąć wspaniałej i rzadko spotykanej na innych zawodach atmosfery. Gościnność organizatorów, ich serdeczność wobec wszystkich zawodników, daje o sobie znać już w chwili przybycia na miejsce zbiórki, nie pozwala nikomu czuć się wyobcowanym. Zawodnicy traktują tę rywalizację jak wspaniałą zabawę, w której każdy jest zwycięzcą przez samo w niej uczestnictwo. Oczywiście nutka sportowych zmagań towarzyszy startującym, ale jest wyważona, nie powoduje napięć i stresu łowiących. Jednym zdaniem wzorcowo zorganizowana impreza.
Kolejny Maraton Wędkarski przeszedł już do historii. Zapewne jego pomysłodawca Andrzej Domagalski oraz współorganizator W. Fokt, nie spodziewali się, że po 28 latach wędkarze z niecierpliwością będą oczekiwali na jego kolejną edycję. Niektórzy już zgłosili swój udział w zawodach, które odbędą się w 2023 r. A może i ty czytelniku chciałbyś spróbować swoich sił w ekstremalnych, maratońskich zawodach? Jeśli tak, zapraszamy do Zbierska.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Stefek Panowie redaktorzy, gdzie te zdjęcia?