
Właśnie minęła 77. rocznica oswobodzenia Kalisza spod niemieckiej okupacji. Przenieśmy się na chwilę w tamte czasy. Ucieczka Niemców, na ulicach czołgi z polską flagą, czołgi z czerwoną gwiazdą – wszystko to mieszkańcy miasta powitali entuzjastycznie, z uniesieniem i radosnym odczuciem ulgi. Po pierwszej euforii nastąpiła refleksja i pytanie: Co dalej? Jak żyć w nowej wyzwolonej rzeczywistości? Aspekt normalizowania codziennego życia w oswobodzonym Kaliszu tkwi cichutko w historycznym cieniu. Można go z tego cienia wydobyć dzięki pamiętnikom i ustnym przekazom ówczesnych mieszkańców naszego miasta. Oto historie kilku Kaliszan budujących nowe życie po oswobodzeniu miasta
Tadeusz Bolesław Bobiński tak opisuje owe czasy. „Trzeba było pomyśleć co robić. Piekarnia ojca była przez Niemców zdewastowana. Niemiec-piekarz, który prowadził piekarnię po Żyżniewskim zabrał przyrządy piekarskie i bufety. Piec został rozebrany, żandarmi przechowywali w pustych pomieszczeniach drewniane łóżka polowe i grzejniki elektryczne. Zgłosiłem te przedmioty do MO i zostały zabrane. Walające się drewno posłużyło nam na opał. Zabrałem się do odbudowy piekarni. Postarałem się w magistracie o przydział cegły szamotowej, kilka tysięcy cegły pożyczyłem od sąsiada Panka i z pomocą szwagra, Mieczysława Torbiarczyka, oraz jego ojca – obydwoje byli murarzami – pobudowałem piec. Ciężka to była praca, długie godziny, aby jak najszybciej zacząć egzystować. Podczas gdy ja przygotowywałem piekarnię, moja kochana żona, Janeczka z d. Bielińska, dokładała wszelkich starań aby dom nasz był ciepły, przytulny, wypełniony miłością, aby był bezpieczną przystanią dla naszych dzieci. Piekarnia ruszyła pod koniec roku 1945 i powoli nabierała obrotów. Początkowo pracowałem sam, później wziąłem sobie do pomocy mojego współpracownika z Winiar, Czesława Goździewicza. Nie było łatwo, o wszystko trzeba było się starać – ale egzystowaliśmy. Założyliśmy światło elektryczne w domu. Życie powoli wracało do normalności pomimo chaosu w ładzie społecznym i politycznym. W lutym 1958, nasza rodzina powiększyła się. W mieszkaniu po dawnej piekarni na ul. Stawiszyńskiej 55 urodził się nasz najmłodszy syn, Tadeusz Marek. Przybycie na świat Tadzia odmłodziło naszą rodzinę i było ostatecznym symbolem nowego życia. Przypadek sprawił, że w tym samym 1958 r. odezwały się jeszcze raz wojenne koszmary, a mianowicie spotkałem Józefa Skrzypka – zdrajcę i donosiciela z lat wojennych. Jak już pisałem we wcześniejszych wspomnieniach, Józef Skrzypek został skazany przez sąd w Kaliszu na karę śmierci, a poźniej ułaskawiony przez Bieruta. Spotkaliśmy się w Kaliskich Zakładach Odzieżowych gdzie obydwoje wówczas pracowaliśmy. Skrzypek był tam portierem, następnie magazynierem. Mało ze sobą rozmawialiśmy i nigdy nie poruszaliśmy tematów wojennych. Pracowałem tam do marca 1962 r. – przez kilka lat byłem nawet przewodniczącym Rady Robotniczej – kiedy to nieuleczalna choroba zmusiła mnie do opuszczenia zakładu.
Tadeusz Bolesław Bobiński kochał Kalisz, chociaż urodził się gdzie indziej i zamieszkał w Kaliszu jako dziesięcioletni chłopiec. Pisał nie tylko pamiętniki ale również wiersze. Oto fragmenty jednego z nich. „KALISZOWI. Kocham cię grodzie, choć nie w twym łonie/ Ujrzałem światło pierwszych dni/I serce moje ku tobie płonie/ Tyś mi najmilszy – najbliższy mi/...Twe Noce i Dnie, Mario Dąbrowska/Jakżesz to pamięć szybko zanika/Wojciech z Brudzewa to drogowskaz/ Słynnego – polskiego Kopernika/... Tu Konopnicka, tutaj Godebski/ Tu Rogoziński niegdyś żył/ Tu Asnyk wzrastał od kolebki/ I tutaj nabierał nauki sił/”.
Zerknąć w życie kaliszan w ostatnich chwilach przed oswobodzeniem miasta jak również po wyzwoleniu pozwalają przechowywane w Kaliskim Muzeum pamiętniki Adelajdy Żyto z ul. Ciasnej. Jej wnikliwe obserwacje to kronika codziennego życia i kaliskiego folkloru. „Wraz z wszystkimi matkami i dziećmi z naszego domu schroniliśmy się do piwnicy. Zbliżał się wieczór. Ogień się zmniejszał. Lokatorzy nie przestawali gasić. Mama i siostra przyniosły pościel do piwnicy od ewentualnych kul i zimna. Nagle rozległa się strzelanina z karabinów maszynowych i bomby z samolotów. Dzieci gdy strzelano przeraźliwie krzyczały a kobiety się modliły. Mężczyźni często wychodzili pod bramy aby obserwować co się dzieje na ulicy. Około godziny 21 wieczorem usłyszeli idących żołnierzy mówiących po rosyjsku. Ludzie wychodzili z piwnic do swych mieszkań. Cieszyliśmy się wolnością, która nareszcie nadeszła”.
Ze wspomnień Adelajdy Żyto wynika, że po wyzwoleniu kaliszanie kontynuowali przedwojenną rutynę życiową, przynajmniej przez kilkanaście powojennych lat. Jadali słodycze, targowali na rynku, leczyli siebie i dzieci metodami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. „W roku 1938 pracowałam w niewielkim choć znanym zakładzie Wojtulewicza. Robiono tam chałwy, wafle oblewane czekoladą, owocowe cukierki i smaczne landryny. Wojtulewicz pozostał w starym zakładzie na ulicy Puławskiego 12 i do dziś dnia po jego śmierci syn prowadzi ten zakład a teraz zaczyna wnuk. (informacja z r. 1978 – przyp. redakcji). Jednak w porównaniu z 1939 rokiem zakład ten jest bardzo skromny i stracił wiele na swej popularności. Teraz wszystkim kaliszanom i całej Polsce znany jest zakład Mystkowskiego – obecnie „Kaliszanka” (informacja z r. 1978 – przyp. redakcji), która eksportuje swe wyroby za granicę. Na rynku koło straży, obecnej Tęczy, w piątki i wtorki duże targi. Stragany były stałe i czasowe, sprzedaż z wozów i z wózków, mleko z baniek... śmietana w słoikach, garnuszkach, jajka na mędle (pisownia oryginalna), masła na osełki. Masło owijane w mokrą czystą szmatkę i obłożoną liśćmi z kapusty. Ostrzenie noży i nożyczek oraz usługi ślusarskie (były również dostępne na targu). Dzieci najczęściej kołysano i im śpiewano. Rodzice swoje dzieci leczyli sami – stany obstrukcji (leczono) kruszyną, miętą – stany rozwolnienia (leczono) ryżem na wodzie, sucharki, kakao – odparzenia posypywano pudrem dla dzieci a niekiedy paloną mąką – ropiejące lub zaczerwienione oczy leczono okładami rumianku lub herbaty.
P. Adelajda Żyto pisała też wiersze. Oto fragment Hymnu Strzelców. „Jedzie jedzie na kasztance/Siwy strzelca strój/Hej hej komendancie/ Miły wodzu mój/ Gdzie szabelka twa ze stali/Przecież idziesz w bój”
Natomiast Irena Świdlik, która wraz z rodzicami znalazła się w czasie wojny na terenach Związku Radzieckiego, tak wspomina tułaczą wędrówkę przez Teheran, Indie i Rzym i powrót do Kalisza. „Wylądowaliśmy w Indiach. Maharadża bardzo interesował się sierocińcem prowadzonym przez Panią Ordonównę. Warunki mieliśmy dobre, opiekował się nami rząd angielski. Ubrani byliśmy extra. Przychodziły paczki z UNRRY. Wojna się skończyła i powstał dylemat: co dalej? Moi rodzice, którzy już byli starsi, ja mała więc gdzież oni mogli myśleć o zakładaniu życia gdzieś daleko. Byliśmy bardzo negatywnie traktowani przez pozostałą społeczność, mówiono o nas per „zdrajcy”, że wracamy do tej Polski. My jednak się zdecydowaliśmy i wróciliśmy. Najpierw był długi postój w Rzymie i wróciliśmy tutaj w wagonach towarowych do Ostrowa, w Ostrowie czekaliśmy na przejazd do Kalisza. Żeby nam nie było za wesoło okazało się, że zostaliśmy okradzeni. I koło się zamknęło, jak wyjechał tak przyjechał”.
(źródło: Archiwum Państwowe w Kaliszu).
Eleonora Nowak-Serwanski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie