Reklama

Jak powodzie nękały Kalisz

04/07/2021 07:00

"Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło" – jak mawiali uczeni w piśmie. Pogłębionej analizie zasadności tego porzekadła poddamy przypadek ciągu wydarzeń jakie miały miejsce w kaliskim parku przed, mniej więcej, 180 laty. Najpierw to złe

Na temat licznych powodzi, jakie w ciągu kilku stuleci dotknęły – za przyczyną naszej cokolwiek kapryśnej Prosny – nasze miasto i które, wraz z pożarami, epidemiami i przemarszami wojsk różnorakich, stanowiły dopust boski i spowalniały rozwój Kalisza, biadolili wszyscy zajmujący się historią miasta. Przypomnijmy, że tych kataklizmów doliczyć się (bez kalkulatorów) trudno a sama „wielka woda” zaszczyciła nas razy kilkadziesiąt. Wprawdzie pierwszy z zanotowanych wylewów Prosny we wrześniu 1331 r. (właśnie zaczynało powstawać miasto lokacyjne) pomógł kaliszanom w odparciu oblężenia krzyżackiego ale potem już trudno było nazwać wezbraną rzekę naszym sprzymierzeńcem. Już choćby w czasach nieco nowszych, udokumentowanych zapisami w kronikach miasta (wiek XVIII do połowy XIX), wielkie powodzie nawiedziły Kalisz w latach 1698, 1736, 1780, 1810, 1816, 1828, 1830, 1833, 1837 i 1840. Ten ostatni wielki wylew (na którym – póki co, zatrzymamy się), po którym Kalisz wyglądał jak jedno wielkie morze przesądził o realizacji projektów, a raczej pomysłów, regulacji rzeki, zgłoszonych wprawdzie już za czasów pruskich i potem w latach Księstwa Warszawskiego, ale czekających na lepsze (w tym przypadku raczej gorsze) czasy, w szufladach. W ten sposób doszliśmy bowiem do roku 1841, w którym, po powodzi z roku ubiegłego, inżynier płk. Teodor Urbański opracował plan ochrony przeciwpowodziowej kaliskiego parku.
Prosna trochę porozrabiała, trzeba więc było posprzątać. Usunięto cierpliwie popowodziowy bałagan ale wtedy – chyba po raz pierwszy – zadumano się i nad przyczynami bezkarności żywiołu. Zadumano się, zadumę zaś przekuto w działanie. Uruchomiono fundusze (później okazało się, że zbyt skromne), ściągnięto odpowiedniego specjalistę no i rozpoczęto, według jego projektu, robotę. W latach 1841-43 dotychczasowo dość dziko płynące sobie odnogi Prosny – Bernardynkę i ciek Rypinkowski przebudowano, według projektów inżyniera, opartych na wcześniejszych opracowaniach, w tzw. kanały ulgi. Były to bardzo ambitne plany przewidujące dość rewolucyjne zmiany przebiegu rzeki przez nasze miasto. Udało się je zrealizować częściowo, no bo – jak to zwykle bywa – zbyt szybko pokazało się dno kasy miejskiej (a o dofinansowanie Unii nie mogli wystąpić?). Tak czy owak wydano sporo – blisko 66 tysięcy rubli, nie licząc dni szarwarkowych o wartości 40 tysięcy rubli. W kosztach tych partycypowali, chcąc nie chcąc, niemal wszyscy mieszkańcy miasta a w pracach brali udział m.in. również robotnicy sprowadzeni z głębi Rosji. Teza, że były to dla nich korzystne „saksy” jest chyba średnio zasadna. Chłopaki, dziarsko machając łopatami, stare koryta i odnogi w niektórych miejscach pogłębili, w innych poszerzyli, a w jeszcze innych wyprostowali. W efekcie osuszono znaczne obszary, co pozwoliło poszerzyć m. in. tereny parku. Wzdłuż kanału Bernardyńskiego, który stał się jego nową, wschodnią granicą usypana została grobla, którą obsadzono olchami. Tym wałem spacerujemy sobie do dzisiaj. W okolicy (dzisiejszej) ulicy Łaziennej rozebrano most Kadecki oraz zlikwidowano stajnie rekruckie, pozostawione przez nieistniejący już wtedy Korpus Kadetów. Z kolei sprzed pałacu gubernatora zniknęła też tzw. „jadalnia”. 
To może teraz dwa słowa o autorze tych innowacji. Inżynier budownictwa wodnego, inspektor generalny Zarządu Komunikacji Lądowych i Wodnych Królestwa Polskiego pułkownik (epizod wojskowy miał już w czasie powstania listopadowego) Teodor Urbański był poniekąd naszym ziomalem a w każdym razie człowiekiem związanym z rzeką Prosną od kołyski. Urodził się bowiem w nadprośniańskim Wieruszowie w 1792 r. Kiedy ukończył studia matematyczne  w Warszawie, Komisja Rządowa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wysłała go – jako dobrze zapowiadającego się fachowca – na studia w petersburskim Cesarskim Instytucie Inżynierów Komunikacji, z zamiarem wykorzystania go w kraju priwislinskim. Pokładanych w nim (m.in. przez Stanisława Staszica) nadziei nie zawiódł – po powrocie założył i kierował Szkołą Inżynierii Cywilnej Dróg i Mostów przy Uniwersytecie Warszawskim. Na zdobywanie  doświadczeń zawodowych nie żałował nawet wakacji – w czasie jednych z nich oglądał budowle wodne w całej Francji. Nim stworzył dla nas projekt zwanego wówczas Kaliskiego Węzła Wodnego miał już spory dorobek – nadzorował budowy Kanału Augustowskiego (końcowy etap) oraz tzw. mostu łyżwowego przez Wisłę w Płocku. Pracował nad umacnianiem (faszynowaniem i obwałowywaniem) brzegów Wisły w Warszawie i zaprojektował tam nadrzeczny bulwar. Nie poprzestawał zresztą na projektach związanych z rzekami – opracował także projekt Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej (alternatywny w stosunku do zrealizowanego ostatecznie  projektu Stanisława Wysockiego). Za całokształt działalności w klapę jego munduru wpięto prestiżowy Order św. Stanisława. Zmarł w Warce w 1850 r., pochowany został w katakumbach na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. 
Prace w kaliskim parku kontynuowano w kolejnych latach (nowy przypływ gotówki do kasy miejskiej?) – w 1843 r. Na częściowo zadrzewionym już terenie leżącym w rozwidleniu głównego koryta rzeki, jej odnogi i nowego kanału, wykopano okrągły staw, do którego wodę doprowadzono z Prosny specjalną, podziemną rurą. By miejsce uczynić bardziej sielankowym na środku stawu urządzono niewielką wysepkę, na którą – ale to już pół wieku później – trafiła jedna z rzeźb parkowych i do której prowadziła romantyczna kładka. A dwa lata później, nieopodal Kogutka – bo o tym stawie oczywiście mówimy – dostawiono jeszcze kolejne wały ochronne. zbudowano (być może z inspiracji i według projektu zagospodarowania parku gubernialnego inżyniera Franciszka Zandrowicza) w 1844 r. drewniany „domek szwajcarski”. Ale cóż – projekty inżynierów i znój realizujących je robotników nie były chyba jednak całkiem skuteczne, skoro wnet po ich zakończeniu kolejna powódź uszkodziła i rozmyła część świeżo usypanych wałów i przy okazji zalała Aleję Józefiny, Przedmieścia Wrocławskie i Piskorzewskie zrywając przy okazji trzy mosty (w tym na Bernardynce koło klasztoru). Być może nie doszłoby do tego gdyby projekty Urbańskiego i Zandrowicza zrealizowano w większym zakresie. Mądry Polak po szkodzie…
 Kolejna powódź nawiedziła Kalisz w sierpniu 1854 r.  Cała okolica stanęła pod wodą. W samym mieście woda przerwała wały, szerokim strumieniem wlewając się do parku, który kompletnie zdewastowała. W Alei zalała Trybunał i sąsiednie domy, uniosła ze sobą drewniane łazienki usytuowane na Prośnie w pobliżu teatru. Ucierpiało siedem (czyli wówczas wszystkie, poza Kamiennym), mostów. W podziemiach klasztoru franciszkańskiego fale uniosły ojca gwardiana, który chciał jakoby sprawdzić poczynione przez powódź szkody (a według innej wersji i… legendy – „zabezpieczyć” swoje dobra doczesne). Podmyte były gmachy publiczne: wspomniany już Trybunał, wewnątrz którego pływano łódką a nawet pałac Gubernatora. Zniknęły całe odcinki wałów przeciwpowodziowych (mój Boże, a miały nas chronić), zwaliło się kilka podmytych domów, zniesiona została rogatka Rypinkowska leżąca nieopodal rzeki – tam, gdzie dziś zaczyna się ulica Częstochowska. Prosna przez siedem dni trzymała „pod wodą” niemal całe miasto – ucierpiało blisko sześćset posesji, a straty oceniono na kilkadziesiąt tysięcy rubli. 
Następne powodzie przydarzyły się w 1865, 1866  i –  po ostrej zimie – w lutym oraz ponownie w sierpniu 1871 r. Próbowano walczyć – każdą wiosną wysadzano lód na rzece w Piwonicach, umacniano brzegi. W 1873 r. „poprawiono” Babinkę i Kanał Rypinkowski. Odtąd wylewy powtarzały się jakby rzadziej i nie na tak wielką skalę. Choć – oczywiście – ponadnormatywna woda w Rajskowie i na Starym Mieście, w Alejach, Ciasnej i Towarowej, na Ogrodach  i na Piskorzewiu bywała jeszcze wielokrotnie w kolejnych latach. 
Nad tym, by – przynajmniej w  parku – działo się jednak lepiej czuwało powołane w 1871 r., złożone z lokalnych notabli i profesjonalistów, ciało – Komitet  Parkowy. Ale chyba nie wszystkie inicjatywy tegoż przyjęte były ze zrozumieniem. Na przykład już dwa lata później zasypano część starej, malowniczo wijącej się od teatru w stronę Warszawskiego Przedmieścia odnogi Prosny (początkowego odcinka Babinki) i w jej miejsce wykonano prosto biegnący przekop. No i masz ci los – Adam Chodyński tak uregulowany kanał  nazwał z przekąsem „trawestacją Kanału Sueskiego”. 
Wielka woda zaatakowała park ponownie w roku 1880 – i znowu skutkowało to podjęciem zakrojonych na szeroką skalę prac naprawczych – a przede wszystkim reorganizacyjnych. I wtedy właśnie nasz „letni salon” w starej części zyskał, tym razem za sprawą innych specjalistów – Edmunda Jankowskiego i Franciszka Szaniora,  mniej więcej taką postać, którą znamy obecnie. Ale to już temat na inne opowiadanie. 

Piotr Sobolewski
 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do