Reklama

Kalisz ciemny i brudny...

17/09/2021 07:00

Wspomnienia Jerzego Lisieckiego, mieszkańca Drawna na Pomorzu, który lata wojny i okupację przeżył w Kaliszu

Pamiętam Kalisz brudny i ciemny oraz przebiegających chodnikami ludzi jakby bali się własnego cienia...

 Urodziłem się w Gdyni 7 stycznia 1938 roku. Już na początku 1940 roku rozpoczęły się wywózki do Generalnej Guberni. Wyrzucili całą rodzinę z mieszkania, zrobili zbiórkę na dworcu kolejowym, potem załadowali ludzi do bydlęcych wagonów  i pociąg ruszył w nieznane – nikt nie wiedział gdzie jedziemy. 
Wreszcie pociąg zatrzymał się na stacji „Kalisz”. Nas wyrzucili z wagonów a reszta pojechała dalej. Zapamiętałem, że idąc ulicą od dworca kolejowego minęliśmy cmentarz. Pamiętam również, że żandarm prowadzący grupę odciągnął mamę na bok a potem puścił ludzi wolno. Jakim cudem? Po latach dowiedziałem się, że mamie pomogła znajomość niemieckiego, chociaż była analfabetką, podpisywała się krzyżykami. Niemiecki jednak poznała ponieważ jeździła do Niemiec do pracy – pielić buraki. Znała nie tylko niemiecki ale również rosyjski. Mawiała: „chcesz poznać wroga, znaj jego język”.
W Kaliszu mieliśmy swój kąt – maleńki pokoik z „kozą” pośrodku, z maleńkim okienkiem ale z dużym parapetem na którym lubiłem siedzieć i śpiewać piosenki. Pamiętam, że mieszkaliśmy przy krótkiej ulicy a za domem była szkoła z boiskiem przy rzece Prośnie na którym odbywały się zbiórki Hitlerjugend. Zapamiętałem również, że na drugim brzegu rzeki była farbiarnia a obok domu mały sklepik do którego chodziłem po mleko. Do czasu, aż jakiś fanatyk – Niemiec, wybił z wiatrówki oko mojemu koledze. Mama zrobiła awanturę i strzelanie ustało. Miałem wtedy 4 lata.
Po dwóch tygodniach od przyjazdu do Kalisza zostałem z mamą sam – resztę zabrali na przymusowe roboty do Niemiec. Dom został pusty a mama stale płakała. 
Ogromnym problemem były pluskwy. Mama rozbierała łóżko na części pierwsze, polewała je wrzątkiem ale nie na długo to pomagało. Po pewnym czasie znów się pojawiały. Walka z wiatrakami.

  Zapamiętałem gestapowca, „sąsiada”, który mieszkał w tym samym domu, na piętrze. Pamiętam opaskę ze swastyką na rękawie i trupią główką na czapce. Mama sprzątała u tego gestapowca. 
Pewnego razu usłyszałem jej krzyk. Zobaczyłem, jak ciągnie mamę za włosy, bije ją i kopie. Za co? Za dwa jajka, jakie wzięła... dla mnie.
Idąc kiedyś z mamą przez miasto zapamiętałem scenę, jak żandarm wrzeszczał na mamę za to, że „nie mówiła pozdrowienia niemieckiej władzy”. Nie wiem, co mu odpowiedziała, ale na odchodnym otrzymała potężnego kopa i pouczenie. „Na drugi raz będę surowszy” – pogroził mamie.
Zapamiętałem też przyjazd cyrku do miasta; wtedy po raz pierwszy zobaczyłem słonia, jak pomagał ustawiać cyrkowe wozy. Oczywiście widziałem go z daleka bo cyrk był wyłącznie dla Niemców.

Kilka razy zdarzyło nam się spać w piwnicy. Chodziła plotka, że będzie „czerwona noc” – Ukraińcy będą mordować Polaków.
Zapamiętałem również defiladę niemieckich wojsk i słowa mamy: „Kiedy to się skończy, czy będziemy znowu razem?”. 
I tak mijały dni, miesiące i lata. Wreszcie coś drgnęło. Pewnego wieczoru w naszym mieszkaniu pojawiło się czterech żołnierzy. Mama dała im cywilne ubrania a swoje spalili w naszym piecyku.
Potem, któregoś dnia zobaczyliśmy wielką łunę – paliło się więzienie w Szczypiornie. Okazało się, że podpalili je Niemcy i żywcem spalili ludzi...
Następnego dnia zaroiło się od ruskich mundurów. Pod naszym domem zrobili sobie festyn – grali na harmoszkach, wygłupiali się a reszta buszowała po mieszkaniach w poszukiwaniu żywności. Jeden z nich przyszedł do naszego mieszkania i mama podzieliła się z nim tym, co mieliśmy. Rozglądał się po mieszkaniu i nagle zobaczył na stoliku mały budzik. Nie zważając na protesty mamy, zabrał go a mamę „poczęstował” kolbą. 
Pierwszego dnia po zajęciu Kalisza przez Rosjan wyszedłem z mamą na miasto. Doszliśmy do wysadzonego mostu na którym stały dwa samochody a na placu obok rozbity wóz, dwa martwe konie i dwóch zabitych ludzi. Zapamiętałem, że obaj nie mieli butów.
Potem poszliśmy do parku. Przez most, który nie był wysadzony, jechały czołgi. Jeden zatrzymał się, wysiadł z niego żołnierz i wrzucił do stawu granat. Potem zabrał ogłuszone ryby i czołg odjechał.

  Pod murami więzienia widzieliśmy całe sterty pomordowanych ludzi. Pamiętam, że wszyscy mieli ręce skrępowane drutem kolczastym. Dobrze zapamiętałem słowa, jakie wtedy mama powiedziała do mnie: „Zapamiętaj. Jak świat światem nie będzie Niemiec ani Ruski Polakowi bratem”. 
Na placu obok szkoły, koło której mieszkaliśmy, a którą zamieniono na szpital, wykopany był wielki dół. Lataliśmy tam z ciekawości bo okazało się, że są tam ludzkie szczątki...
Pewnego dnia usłyszałem krzyk mamy. Okazało się, że ruski sołdat gwałci panią Piasecką, która dwa dni wcześniej urodziła dziecko. Z krzykiem pobiegłem po pomoc, jak się potem dowiedziałem, do placówki NKWD. 
Dwóch żołnierzy pognało za mną do domu, na piętro, ściągnęli gwałciciela z łóżka i wyciągnęli na korytarz. „Ubiju tiebia kak sabaku” – zapamiętałem słowa rosyjskiego żandarma. Do szóstego roku nie rozumiałem co to znaczy gwałt. Przez dwa tygodnie tak się bałem, że nie wychodziłem z domu. 
Zapamiętałem również, jak przez Prosnę, po lodzie, rosyjscy żołnierze prowadzili niemieckich jeńców. W pewnym momencie lód załamał się a oni znaleźli się  pod wodą. Niektórych woda zabrała, nikt ich nie ratował...

W Kaliszu ponownie byłem przypadkowo w latach osiemdziesiątych.  Obok domu, gdzie mieszkałem stał nowy dom a mojego okna z którego oglądałem świat już nie było. Pozostały wspomnienia...
Teraz mam 83 lata, żonę, dwóch synów i córkę, czworo wnucząt. Pięknie, tylko czasami ten Kalisz w głowie...

Jerzy Lisiecki
Opr. (pp)
   

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2021-09-17 08:45:29

    Straszne wspomnienie, ale dziękuję za ten materiał i życzę duzo zdrowia, a dla kaliszan aby sie szanowali

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do