
Od blisko 10 lat chciała pojechać do Czarnobyla i na własne oczy zobaczyć, jak wygląda skażona strefa po 30 latach od wybuchu reaktora tamtejszej elektrowni. Cel zrealizowała podczas tegorocznych wakacji.
Zuzanna Grygowska-
-Poczta tak jak i inne 18-latki ma swoje ulubione zespoły muzyczne, książki i filmy. Jednak zdecydowanie wyróżnia się zainteresowaniami. Jest uczennicą trzeciej klasy (mundurowej) w V Liceum Ogólnokształcącym im. Jana III Sobieskiego w Kaliszu. – Po zdaniu egzaminu maturalnego chciałabym od razu trafić do wojska. Poznać służbę od podszewki, a nie z pozycji np. podchorążego szkoły oficerskiej. Sądzę, że kiedy będę dysponowała solidnym doświadczeniem, moja dalsza nauka przyniesie zdecydowanie większe efekty. Widzę się w wojsku, ale nie w roli delikatnej panienki. Dziewczyny też mogą być dowódcami, a nie tylko przedstawicielkami płci pięknej przyjętej do wojska według tzw. parytetu – mówi. W jakimś stopniu to wyznanie wyjaśnia jej nietypowe zainteresowania. Przypadek sprawił, że blisko 10 lat temu obejrzała film o katastrofie elektrowni atomowej w Czarnobylu. Na tyle ją to zainteresowało, że zaczęła czytać i oglądać wszystko o tamtej tragedii.
Jak dorosnę, pojadę
do Czarnobyla
– Przynajmniej od 9 lat wiedziałam, że jak tylko nadarzy się okazja, to pojadę do Czarnobyla. Ale nie jako uczestniczka wycieczki. Na wycieczki jadą ludzie ciekawi. Obskoczą wszystko w jeden dzień, porobią zdjęcia i pędzą dalej. Ja chciałam tam jechać z pasjonatami, by wspólnie eksplorować zakazaną zonę. Znalazłam ludzi, którzy spełniali moje oczekiwania. Poznałam ich na stronie internetowej napromieniowani.pl. Czekałam tylko na chwilę, kiedy skończę 18 lat, by ruszyć do Czarnobyla. Udało się tego lata – opowiada.
Była jedną z dziesięciu osób, które wyruszyły w sześciodniową podróż na Ukrainę. Zuza w tym kraju była pierwszy raz. Zaskoczona była panująca tam biedą. Przestała się dziwić, że Ukraińcy masowo przyjeżdżają do Polski, by zarobić – jak na ich warunki – godziwe pieniądze, czasem nawet 7 czy 8 zł za godz.
Eksploracja,
nie wycieczka
Głównym terenem eksploracji była 30-kilometrowa strefa zakazana, której punktami centralnymi są elektrownia, wysiedlone od 30 lat miasto Prypeć, otaczające je wioski oraz tzw. Oko Moskwy, czyli największy w świecie radar zbudowany jeszcze w okresie ZSRR. Miasto wybudowano na potrzeby osób pracujących w miejscowej elektrowni atomowej. W chwili katastrofy Prypeć zamieszkiwało 50 tys. osób. – To był niesamowity widok. Jechaliśmy busem, wydawało się, że jesteśmy w lesie, gdyby nie to, że co rusz wyrastały kilkunastopiętrowe wieżowce i blokowiska. Póki nie weszliśmy do budynków, odnosiło się wrażenie, że użyto tutaj broni biologicznej. Budynki nie są zniszczone, a ludzi nie uświadczysz. Dobrze określił to jeden z naszych kolegów: „świat umiera, człowieka brakuje, ale przyroda wszystkim się zajmie”. To niesamowite, jak szybko z samosiewek wyrosły okazałe drzewa, jak silna jest ekspansja roślinności. Miasto żyje w pełnej symbiozie z przyrodą, która wdziera się do pomieszczeń przez wybite okna, drzwi i szczeliny w murach – mówi Zuza.
Panoramę miasta najlepiej obejrzeć z dachu jakiegoś wieżowca. Doskonale stamtąd widać lunapark ze słynnym diabelskim młynem, którego otwarcie planowano na pierwszomajowe święto w 1986 roku, a także salę widowiskową, w której już nikt nigdy nie zatańczy. Inaczej na tragedię mieszkańców patrzyli, kiedy rozpoczęli eksplorację wybranych obiektów. W dawnym szpitalu w salach dla chorych stoją skorodowane łóżka, setki masek przeciwgazowych znaleźć można w magazynie obrony cywilnej. Zniszczone łóżeczka i zabawki – w przedszkolu. W zbiorowej stołówce pozostały sterty talerzy, garnków i kubków. O upływie czasu świadczy pokrywająca je gruba warstwa kurzu.
– Wrażenie robiły porozrzucane dziecięce zabawki, które wyglądały tak, jakby były już niechciane, a także smutne place zabaw. Dobijała panująca cisza. Widzisz wieżowce, oczekujesz gwaru ludzi, warkotu samochodów, a tutaj co najwyżej usłyszysz ptaki. Owszem, co jakiś czas zdarzy się, że przejedzie samochód policyjny czy wojskowy. Ale to rzadkość. My, będąc w strefie, nie trafiliśmy ani razu na patrol policji – dodaje.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Przede wszystkim, zacznijmy od tego że nie ma czegoś takiego jak "strefa zakazana" a jak już strefa zamknięta jeśli mówimy o Czarnobylu. To już jeden błąd wyciągnięty z artykułu (zakładam nie celowy) a przez Panią poniżej powtórzony co świadczy o małej wiedzy na temat tego miejsca. Opowiadanie o marzeniach, hmm ja bym to nazwała raczej celach, jakby nie patrzeć już spełnionych celach więc wypruwanie jakiejś poezji na wgląd i porównanie z tym co jest obecnie to daremny zabieg.
No, faktycznie, marzenie, że ho, ho! Eksploracja skażonej ziemi. Dziewczynko idź do biblioteki, przeczytaj "Czarnobylską modlitwę" Aleksjejewicz i nie kompromituj się opowiadaniem o takich marzeniach. Autorze nie masz tematu to też przeczytaj tę książkę. Na jej końcu jest informacja o wycieczkach do strefy zakazanej, podobno w dostępnych cenach....