
Pozwolę sobie drążyć (no, dobrze – kontynuować) temat propozycji nowych patronów dla kolejnych powstających w Kaliszu ulic („serce roście patrząc jak me miasto się rozwija”). Dwa tygodnie temu rozpoczęliśmy „kwerendę” wśród kandydatów reprezentujących dziedzinę szeroko rozumianej kultury – pozostańmy zatem jeszcze na chwilę w tym „kulturalnym” towarzystwie
Sporym niedopatrzeniem jest, moim skromnym zdaniem, pozostawienie bez „swojej” w Kaliszu ulicy Franciszka Reinsteina. O tej barwnej postaci pisałem w „Życiu Kalisza” jakiś czas temu (obiecałem też wówczas, że do tematu wrócę) i choć tematyka tamtego felietonu dotyczyła raczej spraw natury – powiedzmy – obyczajowej to przecież nie „osiągnięcia” z tej dziedziny predysponowałyby Reinsteina do zaszczytu obdarzenia go ulicznym patronatem. Drugi, obok Sylwestra Szpilowskiego (a ten przecież swoją ulicę w Kaliszu już posiada) wybitny (część historyków sztuki twierdzi wręcz, że nawet najwybitniejszy) architekt kaliski doby klasycyzmu. Twórca projektów wielu znaczących budynków w naszym mieście, autor regulacji urbanistycznych kilku obszarów miasta – wykaz tego wszystkiego zamieściłem w rzeczonym artykule. Zatem – koniecznie Reinstein.
Na ulicę też już pewnie zasłużył Władysław Kościelniak. Zmarły niedawno artysta plastyk, regionalista, redaktor, autor wielu publikacji związanych z naszym miastem. Postać niezwykle charakterystyczna i ceniona przez kaliszan. Póki co pamiętana jeszcze przez wielu z nas ale za lat kilkanaście, kilkadziesiąt? Może więc taka ulica pozwoliłaby zachować pamięć o panu Władysławie dłużej.
No i jeszcze jeden kandydat z kręgu związanych z Kaliszem artystów plastyków. Po lekturze pierwszej części tego artykułu „rozdzwoniły się redakcyjne telefony” postulując uhonorowanie nazwą ulicy Andrzeja Niekrasza. Profesor sztuk pięknych, grafik, położył wielkie zasługi w budowanie środowiska plastycznego, a następnie akademickiego plastyków w naszym mieście. A w imieniu wychowanków tego artysty i pedagoga bardzo ciepłą o nim opinię wygłosiła pani Janina Lepiarska podkreślając – oprócz zasług natury merytoryczno-warsztatowych – jego niezwykle serdeczny i życzliwy stosunek do studentów. Pracował w kilku ośrodkach, jego prace są ozdobą wielu polskich i europejskich muzeów ale ścisłe związki artysty z naszym miastem „uwieńcza” choćby fakt, że po śmierci w 2013 r. pochowany został na kaliskim cmentarzu komunalnym. Zatem ulica – jak najbardziej.
Teraz rozejrzyjmy się nieco w środowisku lekarskim. Zacznijmy od postaci Deborath Gross-Schinagel, której losy potoczyły się tragicznie. Była lekarką, która do końca funkcjonowania kaliskiego szpitala żydowskiego leczyła tam pacjentów. Przez dwa lata – do likwidacji lecznicy we wrześniu 1941 r. pracowała tam jako jedyny lekarz, pomagali jej jedynie dwaj studenci medycyny i – w szpitalnym laboratorium – mąż. Lecznica pracowała w ciężkich warunkach a mimo to obsłużyła przeszło tysiąc osób. Przyjęto wiele udanych porodów, leczono też chorych z pobliskich gett i obozów, w tym starozakonnych chroniących się w ten sposób przed wywózkami. Urządzono w niej oddział dla przewlekle chorych na 322 łóżka. Gdy wiosną 1940 r. wybuchła w obozie w pobliskim Koźminku epidemia tyfusu brzusznego dr Debora Gross-Schinagel, zdołała otrzymać od Niemców (którzy przez pewien czas wysoko cenili działalność placówki) szczepionkę, dzięki czemu epidemia została zlikwidowana. Po likwidacji szpitala pani doktor jeszcze przez kilka miesięcy leczyła wieczorami (za dnia sama zgłosiła się do pracy w warsztacie krawieckim) pozostałych w Kaliszu żydowskich robotników. W lipcu 1942 r., kiedy los kaliskich Żydów został ostatecznie przypieczętowany, wraz z garstką jeszcze żyjących starozakonnych została wywieziona do getta w Łodzi a następnie do obozu w Oświęcimiu. Zginęła tam w komorze gazowej w 1944 r., w wieku 35 lat, wraz ze swym trzyletnim synkiem Jakubem.
O dwóch kolejnych kandydatach wspominałem już ostatnio na łamach „Życia Kalisza”. Cóż – wszak nie wspominałbym, gdyby to nie były postaci godne uwagi i zasłużone. Zatem tylko krótko. Ludwik Adolf Naugebauer urodził się w Dojutrowie pod Kaliszem a przez ponad osiem lat był lekarzem kaliskiego szpitala św. Trójcy. Już wtedy dał się poznać jako świetny operator zabiegów ginekologicznych. Później pracował głównie w Warszawie i wkrótce zdobył europejską sławę jako twórca nowoczesnej ginekologii i prekursor nowych, stosowanych do dziś i nazwanych jego imieniem, metod operacyjnych i przyrządów zabiegowych. Był honorowym członkiem Kaliskiego Towarzystwa Lekarskiego a Adam Chodyński dedykował mu swą Kieszonkową kroniczkę historyczną miasta Kalisza.
Allan Marian Weiss to światowej sławy specjalista w dziedzinie ortopedii, traumatologii i rehabilitacji. Był kaliszaninem a dał się poznać jako twórca i wieloletni dyrektor Stołecznego Centrum Rehabilitacji. Pełnił rolę dyrektora Szpitala Chirurgii Kostnej w Konstancinie, rozpoczynając proces przekształcenia małego oddziału ortopedycznego szpitala w ośrodek rehabilitacyjny, który stał się z czasem jedną z wiodących tego typu placówek na świecie. Współtworzył tym samym nowoczesny polski model rehabilitacji ruchowej. Zmarł w lipcu 1981 r., wcześniej – w uznaniu zasług – otrzymał tytuł Honorowego Obywatela miasta Kalisza.
Teraz z kolei zaproponuję kilka postaci z kręgu duchowieństwa. Oprócz postulowanej już w poprzednich felietonach kandydatury księdza Jana Sobczyńskiego, równie oczywistą jest propozycja ulicznego patronatu dla księdza Stefana Dzierżka. Jezuita był kapelanem kaliskiej „Solidarności” od września 1980 r. aż do śmierci w 2005 r. Po ogłoszeniu stanu wojennego rozpoczął akcję niesienia pomocy dla internowanych i ich rodzin oraz przewodniczył zamawianym przez opozycję Mszom św. Po krwawej pacyfikacji kopalni „Wujek” wystawił w kościele – według projektu Andrzeja Oziminy – żłóbek, w którym obok Józefa i Maryi płaczącej krwawymi łzami oraz Dzieciątka wyrzuconego ze żłóbka na drut kolczasty, znalazły się postacie górników z kopalni (krwawo spacyfikowanej kilka dni wcześniej) oraz ciemne sylwetki robotników. Na pomalowanych na biało planszach odcinały się ślady gąsienic zostawionych przez czołgi. Komunistyczne władze wytoczyły mu rzecz jasna proces, w wyniku którego został skazany na rok więzienia w zawieszeniu. Nie zrezygnował z niesienia pomocy dla represjonowanych. Został ponownie aresztowany i skazany na 2 miesiące więzienia. Swoją działalność w opozycji opisał we wspomnieniowej książce Gdy odwaga kosztowała.
Na małą choćby uliczkę, najlepiej położonej w pobliżu kolegiaty, zasłużył też chyba ksiądz prałat Stanisław Józef Kłosowski. Na lata jego „panowania” w kaliskiej kolegiacie wypadły wydarzenia, których rangi nie da się przecenić. To właśnie wtedy, po – wynikającej m.in. ze skrupulatnie prowadzonej przez księdza dokumentacji związanej z cudami uzyskanymi za wstawiennictwem „kaliskiego” św. Józefa – decyzji Watykanu nasz obraz Świętej Rodziny został uznany za imago miraculosa czyli cudowny i w maju 1796 r. dokonano jego koronacji. Uroczystość przygotowana przez ks. Kłosowskiego miała bardzo podniosły przebieg. Polska straciła wówczas ostatecznie niepodległość i sytuacja polityczna zdecydowanie nie sprzyjała tego rodzaju wydarzeniom a i sam Kalisz próbował się dźwigać po dotkliwym kataklizmie pożaru z 1792 r. No i chyba rzecz najistotniejsza – pechowo w trakcie procesu koronacyjnego w kolegiacie miała miejsce poważna katastrofa budowlana – zawaliła się pora część świątyni, którą trzeba było odbudować. I tu wkracza ks. Kłosowski (jego portret oglądamy w skarbcu bazyliki) – wędrując po Polsce (był też na Litwie), zebrał kwotę, która nie tylko wystarczyła na postawienie nowej świątyni, ale również na jej wspaniałe wyposażenie w tym odpowiednie uhonorowanie cudownego obrazu. I jak tu nie docenić takiego kustosza?
No i krótkie, choć jak najbardziej uzasadnione, uzupełnienie listy propozycji o kandydatów z dziedziny przemysłu. O każdym z nich: Gustawie Arnoldzie Fibigerze III (uliczkę ma w Kaliszu jego dziadek), Kazimierzu Mystkowskim oraz Alfredzie Nowackim (antyfaszyście ale i twórcy zakładów w Winiarach) pisaliśmy już sporo na naszych łamach. Lektura tych materiałów na pewno przekona Czytelników (i decydentów) o mocnych argumentach tych kandydatów. A listę zamknę propozycją kaliskiego sportowca (dotychczas nikt z tej grupy nie ma swojej ulicy) reprezentującego, z olbrzymimi sukcesami, sporty indywidualne. Tadeusz Grzelak był jedenastokrotnym mistrzem Polski w boksie, wielokrotnym reprezentantem kraju, wicemistrzem Europy i olimpijczykiem. Koniecznie…
Rozbudowa istniejących osiedli, ba, powstawanie nowych – implikuje tworzenie nowych ulic i – rzecz jasna – nadawanie im nazw. Może więc miast kolejnych cokolwiek banalnych „patronów” (krasnali, zwierzątek itp. dziwactw) warto pomyśleć i o tej formie edukacji regionalnej (i, co oczywiste, uhonorowanie zasłużonych). Jeszcze raz zerknę na oficjalny urzędowy spis kaliskich ulic – proponowanych nazw ulic nie ma, zatem rajcy – do dzieła.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
W uzasadnieniu uchwały XXXVIII/484/2017 zmieniającej nazwę ulicy Marii Koszutskiej na Gustawa Arnolda Fibigera opisana jest sylwetka właśnie tego "trzeciego", żyjącego w latach 1912-1989, a nie jego dziadka, także ulicę ma.