
Większość leków ogólnie stosowanych jest pochodzenia chemicznego i działa natychmiastowo. Są one wygodne
w stosowaniu. Ludzie nie chcą cierpieć. Jak często też twierdzą, nie mają czasu na chorowanie. Zapominają
jednak o negatywnych skutkach, jakie niesie nadużywanie farmaceutycznych „cudów”. Wydaje się, że masowo korzystają z nich mieszkańcy miast, a medycyna naturalna i „babcine” sposoby leczenia mocno zakorzenione są
w wiejskiej tradycji. Czy tak rzeczywiście jest?
Pomysł, by zainteresować się tym tematem, zrodził się ostatniego lata. Będąc w Jarantowie (gm. Blizanów), zauważyłem na łące cztery osoby. Nieopodal stał samochód, domyśliłem się, że przyjechały razem. Ciekawość zwyciężyła. Kiedy zbliżyłem się do nich, już nawet nie musiałem pytać, co robią. Zrywały kwiaty rosnących roślin. Na niekoszonej łące wyrastał niemal las dziurawca. Znam tę roślinę. Urodziłem się w górach i tam spędziłem dzieciństwo. Nie chodziłem jeszcze do szkoły, a już z matką wyprawialiśmy się na łąki poza Świeradowem-Zdrojem. Zbieraliśmy dziurawiec i piołun. Uważam, że nie ma nic bardziej gorzkiego niż piołun, ale też nic tak skutecznie nie pomagało na bóle żołądka jak napar z tego zioła. Zapamiętałem też sytuację, kiedy podczas nocnej burzy tuż za granicami miasta runęło olbrzymie drzewo lipy. Obsypane było milionami kwiatów. Matka nie mogła przepuścić takiej okazji. Zaraz po obiedzie, gdy zniknęły ostatnie ślady nocnego deszczu, poszliśmy w to miejsce. Ale nie po to, by oglądać skutki wichury. Wybraliśmy się tam zbierać kwiaty lipy. Nie byliśmy jedynymi, którzy wpadli na taki pomysł. Dla mnie zbieranie kwiatów lipy to była taka sama naturalna czynność jak wyprawa po piołun i dziurawiec. Od wczesnej jesieni do wiosny dzieci oprócz mleka profilaktycznie dostawały do picia herbatki z lipy lub mięty. A co drugi dzień – szklankę przecieru pomidorowego własnej roboty. To nie koniec naturalnej profilaktyki. Raz w tygodniu dzieciaki zmuszane były do spożywania surowego jajka. Robiło się w skorupce dwie dziurki – na przeciwległych wierzchołkach. Jedna była większa i sypano do niej szczyptę soli. Potem zaczynał się horror. Przez tę dziurkę należało wyssać zawartość skorupki. Fuj, ciągnęło się to jak jakiś glut. Ale naturalna profilaktyka przynosiła efekty. Zimą, nawet przy niskich temperaturach powietrza, rodzice pozwalali dzieciakom szaleć na sankach czy łyżwach nawet po kilka godzin. I to bez kurtek. Podstawowy zestaw ubioru to: podkoszulka z długim rękawem, koszula flanelowa, gruby wełniany sweter, rajstopy, spodnie. Do tego czapka na głowę, rękawice i można było szaleć aż do obiadu. Byliśmy zahartowani, choroby imały się nas rzadko. A jak już dopadły, to do picia dostawało się gorące mleko z masłem oraz czosnek, najlepszy antybiotyk. W łóżku należało grzecznie przeleżeć trzy dni, a czwartego już można było szykować się na sanki. Do dzisiaj, mimo że przybyło sporo „krzyżyków”, nie wiem, co to zimą jest czapka, rajstopy, a tym bardziej kalesony. Rękawice najczęściej leżą w samochodzie, a ciepłe buty zazwyczaj całą zimę stoją w szafce.
Miastowi powracają do medycyny naturalnej?
Kiedy przyjechałem do Kalisza, pamiętam, że nie zaprzestaliśmy wypraw za miasto, by zaopatrzyć się w nasze leki. Widziałem ludzi, którzy zrywali kwiaty lipy z drzew rosnących przy al. Wolności. My szukaliśmy miejsc bardziej czystych, nieskażonych cywilizacją. Zbierających lipę spotkałem w ubiegłym roku w gminie Lisków. Jakże byłem zaskoczony, kiedy okazało się, że osoby, które to czyniły, jak i wcześniej wspomniane zbierające dziurawiec w Jarantowie, pochodziły z Kalisza. Spotykałem ludzi z miasta, którzy jechali kilkanaście, a nawet więcej kilometrów w poszukiwaniu ziół. Nie natrafiłem jednak na żadnego mieszkańca tych wiosek. Zacząłem rozpytywać znajomych z podkaliskich wsi, na ile bliskie są im „babcine” sposoby leczenia. Odpowiedzi zdumiały mnie, a niektóre wręcz zaskoczyły. Osoby młode i w średnim wieku, owszem, coś tam słyszały, że np. przyłożony do chorego miejsca liść świeżej kapusty lub rośliny o nazwie babka doskonale wpływa na zmniejszenie opuchlizny. Byli też tacy, którzy pamiętali, że rzeczywiście mama tak ich kurowała, ale jak przyznawali – sami tych sposobów leczenia nie kontynuują.
Jestem za nowoczesny, aby ganiać po łąkach za ziołami
Najoryginalniejsza odpowiedź, jaką usłyszałem, brzmiała: „Co ty, jestem nowoczesny, nie będę gdzieś tam łaził po łąkach i lasach, by zbierać zioła. Jak zachce mi się herbatki z lipy czy mięty, to kupię w sklepie spożywczym. Jednak nie ma jak tabletki. Mam swoje ulubione i wcale nie muszę chodzić do lekarza, by wypisał na nie receptę. Mam ich spory zapas, bo na wszelki wypadek systematycznie dokupuję podczas weekendowych wypraw do supermarketów”. Niewiarygodne, ale 12 pytanych mieszkańców wiosek woli jakieś suplementy diety od sprawdzonych, naturalnych środków leczniczych. Zdecydowanie więcej głosów „za” usłyszałem od znajomych i przypadkowo pytanych mieszkańców Kalisza.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie