
Od czasu budowy wrocławskiego Solpolu, ikony postmodernizmu w Polsce, minęły 23 lata. To jedna z najbardziej kontrowersyjnych realizacji architektonicznych ostatniej dekady XX w. Zachłyśnięcie się architekturą postmodernistyczną nad Wisłą dało dość przykry skutek w wielu zabytkowych miastach, w tym w Kaliszu. Sądzę jednak, że architekturę powinno się oceniać nie tylko przez pryzmat ogólnej opinii publicznej. Warto zwrócić uwagę na to, co te budowle reprezentują swoją formą, z jakich powstały materiałów, na to, ile jest w nich „udawania”. Prawdziwe jest zawsze drogie
i pożądane. Po lekturze książki „Postmodernizm jest prawie w porządku”, nasuwa mi się pytanie, czy będziemy tęsknili za tymi obiektami, gdy ich zabraknie, choćby tak jak za ostatnim polskim transatlantykiem Batorym?
Mateusz Halak
Prawie robi wielką różnicę
Ważne, by zrozumieć, że postmodernizm to nie tylko określenie z dziedziny architektury. Podobnie jak modernizm kojarzy on ze sobą wiele mianowników życia. Jest też jednak między nimi spora różnica. Postmodernizm jako styl architektoniczny odwołuje się do archetypu i reminiscencji. Innymi słowy – czerpie wzorce z historii i przetwarza je do woli. Architekci postmodernistyczni zgodnie twierdzą, że przeszłość jest niewyczerpanym źródłem, z którego można pobierać rozmaite motywy. Inaczej jest w przypadku modernizmu, który oznacza bunt wobec tradycji historycznej, jej odrzucenie.
Nie bazując na wzorcach, narażamy się na krytykę. Zabrzmiało nieco pedagogicznie, ale ta zasada w architekturze znalazła już zastosowanie parokrotnie. Przed ponad stu laty, kiedy otaczała nas sztuka secesji, uznana po 1945 roku za szczyt kiczu i złego smaku, fanaberię ekscentryków. Co więc nie pozwala większości z nas myśleć o romskich pałacach z Majkowa, hali handlowej „Pod Zegarem” czy o budce z kebabem przy Rogatce jako o czymś wartościowym? Budynki te przecież przypominają nam ikony światowej architektury: perskie rezydencje, bizantyjskie kościoły, greckie świątynie w typie Partenonu. Wspomniana na wstępie książka wskazuje na jedną rzecz, której brakuje postmodernizmowi, by mógł być stylem porządnym. Ja to nazywam prawdą architektoniczną. Jeżeli dodamy do tego techniczne „osiągnięcia” budowlane młodej III RP (np. wykorzystywanie materiałów budowlanych o niskiej wartości i często przypadkowej formie), to rezultat może być tylko druzgocący. Makabryły zaakcentowały także gród nad Prosną.
Bądźmy nowocześni!
Lata powojenne, zwłaszcza szóste i siódme dziesięciolecie XX w., dodały do panoramy Kalisza olbrzymie blokowiska, jak choćby to z osiedla XXV-lecia PRL czy to z Dobrzeca. Wzrost liczby ludności wymusił na włodarzach naszego miasta sięgnięcie do idei LeCorbusiera i budowę tych „maszynek do mieszkania”. Budynki te jednak bardzo nieładnie się postarzały, a do tego nie znoszą przeróbek. Szybko to, czym obdarowała nas Fabryka Domów, stało się szare i smutne. W końcu lat 80., kiedy PRL był w stanie agonii, depresja architektoniczna osiągnęła poziom krytyczny. Nie należy się więc dziwić zjawisku, jakie zaobserwowaliśmy po roku 1989. Mowa o boomie budowlanym odgradzającym czasy PRL grubą (kolorową) kreską.
Pierwszy był dom handlowy „Pod Zegarem”. Do połowy lat 90. znajdował się w tym miejscu plac targowy, z czasem zadaszony i… opanowany przez szczury. Sytuacja sanitarna tego miejsca była główną przyczyna, dla której zdecydowano się zbudować tutaj halę handlową z prawdziwego kapitalistycznego zdarzenia. A miało to miejsce w roku 1998. Nie trzeba specjalistycznej wiedzy z historii sztuki, by skojarzyć to, co tutaj powstało, z typowymi rozwiązaniami mieszczańskiej architektury z przełomu XIX i XX w., kiedy narożne działki zabudowano kamienicami z kopułami na narożach. Wystarczy zajrzeć na ulicę Pułaskiego, by zobaczyć ten schemat. Więcej narożnych pałacyków mieszczańskich do zobaczenia w Poznaniu, we Wrocławiu, a zwłaszcza w przemysłowej Łodzi – z bujną fantazją jej budowniczych. Uwadze przechodniów mijających kaliską halę „Pod Zegarem” nie powinien ujść gzyms koronujący budynek – rozbudowany tak jak nakazywał akademicki dekalog architektury historyzującej sprzed 100 i więcej lat. Jest i imitacja boniowania, są kolumny w formie uciętych rurek. No i te kolory. Paleta jest bardzo szeroka. Kiepskie naśladownictwo to credo postmodernizmu, a hala „Pod Zegarem” jest tego najlepszym świadectwem.
Prowincjonalizm tej architektury widać jeszcze na innym przykładzie z lat 90. – chodzi o pawilon handlowy na kaliskich plantach. „Mniejszy okrąglak”, jak czasem nazywają go kaliszanie, powstał już w wieku XXI, a dokładnie w roku 2001. Do Cloaci Maksima, czyli „Ścieku Głównego” ze starożytnego Rzymu, upodobnił się on z racji swojej funkcji. Sylwetą naśladuje inny wybitny budynek świata antycznego. Gwoli wyjaśnienia – monopterem nazywamy okrągły budynek otoczony wieńcem kolumn, rzadziej pilastrów. Takie budowle zaistniały po raz pierwszy właśnie w świecie antycznym. Projektant ubikacji tuż za pomnikiem Adama Asnyka wyraźnie nawiązał do tej historycznej formy świątyni pogańskiej. Mamy tutaj kopułę i kolumny – elementy określające monopter, jednak w formie dalekiej od swoich wzorców ze świata antyku. Kopuła jest tutaj płaska, zaś kolumny w porządku żadnym – także wykonane z kawałka rury. Alternatywne kolory tynków i okładzina z klinkieru tylko dopełniają bałaganu stylistycznego.
W drugiej części artykułu wskażę, iż architektura postmodernistyczna nie jest oparta na jednolitej ideologii. Oczywisty kontekst historyczny w przypadku jednego budynku powstałego po 1990 r. nie musi być odszukany w bryle innego. Ten pluralizm w budownictwie postmodernistycznym w Kaliszu jest dobrze widoczny. Spacer śladem kaliskich makabrył będziemy kontynuować od kaliskiej Rogatki.
Serdecznie zapraszam za tydzień.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie