
Wspomnienia kaliszanina Henryka Drapińskiego
Na świat przyszedłem w 1931 r. w samym sercu dzielnicy żydowskiej. Nasz dom stał przy ul. Ciasnej, która obok Złotej, Szopena, Piskorzewie, Długosza części Majkowskiej, Babina i Wodnej wchodziła w skład kwartału żydowskiego, w 80 proc. zamieszkałego przez Żydów. Kamienica, w której się wychowałem należała do mojej babci Emilii Drapińskiej. Opatrzona była numerem 13., ale babcia zawsze mówiła, że to szczęśliwy dom. W 1914 r., gdy cały Kalisz płonął, babka jako jedyna z dzielnicy nie uciekła. „Ja mam tu swoje łóżko, swój garnek, ja się stąd nie ruszę” – powtarzała. W 1939 r. było podobnie. Nasi żydowscy sąsiedzi narobili strasznej paniki. Mówili o Hitlerze, III Rzeszy, a kto miał pieniądze, zaraz chciał uciekać do Warszawy. Wtedy ciotka powiedziała do babci: „Uciekajmy!”. A babka na to: „Chcesz, to uciekaj! Ciotka wzięła, co miała i uciekła. Podczas bombardowania straciła wszystko i wróciła goła, a babcia do niej: „A widzisz, trzeba pilnować domu, a nie uciekać”. Babcia była tradycjonalistką. Nasz dom miał parter, jedno piętro i spadzisty strych. Na tle pozostałych budynków w dzielnicy wyróżniał się tym, że był pomalowany na słoneczne kolory: żółte albo kremowe. Miał w sobie dużo słońca. Babcia – kobieta wesoła i pogodna – lubiła żywe barwy. Pobliskie budynki malowano w tonacji jasnoszarej albo szaroburej. Większość domów w okolicy była drewniana, gliniana, rzadziej murowana. Nasz wykonano z pruskiego muru, wybito trzciną i wytynkowano, więc wyglądał jak murowany. Domy najczęściej należały do Żydów i Polaków, zdarzało się kilka niemieckich. Ich wygląd był skromny, ale zadbany, bo przed wojną wymagano od właścicieli, aby ich posesje były czyste. Raz w roku babcia robiła remont, odświeżała klatki schodowe i korytarze. 90 proc. mieszkań, suteren i wszelkich innych lokali zajmowała żydowska biedota.Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie