Reklama

Miłośnicy krajoznawczych wieści regionalnych

20/11/2022 02:00

W dobie powszechnego uzależnienia się od ślęczenia nad nie zawsze mądrymi stronami, aplikacjami, grami czy jak tam to się jeszcze nazywa w necie, nad manipulowanymi newsami lub obrażającymi inteligencję widza programami w telewizji – pozytywnym zjawiskiem może stać się rosnące (tak mi się wydaje) zainteresowanie historią regionów. Coraz więcej związanych z tym ciekawych grup i  forów w tymże necie, całkiem przyzwoita frekwencja na związanych z historią Kalisza imprez każą mi taką tezę – przynajmniej w odniesieniu do naszego Kalisza – choć mam nadzieję, że zjawisko jest powszechniejsze – postawić.

A przecież krajoznawcze zainteresowanie regionem rodziło się długo. Owszem – turystyka istniała już znacznie wcześniej ale – jako zjawisko elitarne – była udziałem bardzo niewielu. Jeśli, zgodnie z definicjami turystyki, nie były nią wędrówki nastawione głównie na zysk materialny (czyli  np. podróże o charakterze handlowym, politycznym czy militarnym) to dla innych motywów wędrowało niewielu – synowie bogatych rodów dla „nauki świata”, ekscentrycznych arystokratów (patrz nasz Mikołaj Krzysztof Radziwiłł) i im podobni „dziwacy”. Podejmowali najczęściej dalsze, czasem egzotyczne  wyprawy, choć funkcjonowało też nieco pogardliwe określenie „cudzoziemszczyzna”. Ale na zainteresowanie własnym krajem przyszła pora później, dopiero w XIX w.  Paradoksalnie przyczyniła się do tego sytuacja polityczna – poznawanie Polski, której nie było formalnie na mapach, stało się przejawem patriotyzmu, elementem zabiegów o przetrwanie ducha narodu i podkreślenia idei polskości na ziemiach wszystkich trzech zaborów. Z tego choćby powodu wciąż przeważały, podejmowane zresztą przez przedstawicieli wybranych (świadomych) grup społecznych, wyprawy cokolwiek dalsze. Podobnie bardziej odległe destynacje miały wyprawy na – „odkrywane” w drugiej połowie XIX w. -  malownicze szlaki górskie, „do wód” czy pierwsze nieśmiałe (podejmowane – powtórzę – przez zamożniejszych) wyprawy rekreacyjne nad morze (po I wojnie mieliśmy nawet kawałek swojego wybrzeża), nad jeziora czy „do puszcz”.

Zainteresowanie tym co na miejscu – historią i innymi elementami dziedzictwa kulturowego własnego regionu – przyszło nieco później. I – by nie robić tu długiego wykładu dotyczącego rozwoju turystyki lokalnej w skali ogólnopolskiej – popatrzmy od razu na nasze kaliskie podwórko.  Bardzo szybko – w 1908 r., dwa lata po powstaniu tej organizacji w Warszawie – zawiązał się w Kaliszu oddział Polskiego Towarzystwo Krajoznawczego. Mający wśród form swego działania – oprócz organizacji dalszych wycieczek – realizację lokalnych spacerów krajoznawczych po mieście i okolicy, organizację odczytów, prelekcji i pogadanek związanych z historią miasta i regionu i z jego największymi – w sensie krajoznawczym – atrakcjami. Wśród prekursorów takiego, nazwijmy to regionalnego krajoznawstwa – znaleźli się m.in. Stanisław  Graeve i Alfons Parczewski  a nieco później także ksiądz Jan Nepomucen Sobczyński, który sam opracowywał program a następnie prowadził wycieczki po Kaliszu. Powstawały publikacje związane z atrakcjami turystyczno-krajoznawczymi Kalisza i okolic – zwane początkowo z angielska bedekerami a później już bardziej współcześnie – przewodnikami. Piszemy o nich nieco więcej w innym miejscu tego wydania „Życia Kalisza”. Wreszcie pomyślano też o szkoleniu kadr przewodnickich – ludzi potrafiących na odpowiednim merytorycznie i  metodycznie  poziomie pokazać najciekawsze miejsca w regionie tak przybyłym skądś tam turystom jak i ciekawym takiej wiedzy „tubylcom”.

I tak płynęły kolejne lata – w zjawisku lokalnego krajoznawstwa, tak jak przecież w każdej niemal dziedzinie życia społecznego, były to lata i lepsze i gorsze. Obiektywnymi przeszkodami były – rzecz jasna – obie wojny i ich skutki ale i polityczna atmosfera lat po II wojnie. Z czasem rosła „konkurencja” w postaci telewizji, komputerów ale też olbrzymich ułatwień w zakresie dalszych wyjazdów. Ale – pomijając już powyższe czynniki – na obraz lokalnego wędrowania wpływ też miały zmiany mentalne społeczeństwa – w tym zarówno organizatorów i realizatorów jak i uczestników lokalnych wycieczek, spacerów, rajdów. Wykruszała się powoli stara kadra, gotowa bezinteresownie poprowadzić chętnych kaliszan po swoim mieście. A nawet – jeśli miała jeszcze na to siły i chęci – jej nieprzygotowanie, jakby to ująć – marketingowej natury powodowało, że ze swoją ofertą i pomysłami nie potrafili do zainteresowanych dotrzeć. Pół biedy, kiedy przy większości naszych zakładów przemysłowych istniały zakładowe koła (a nawet, jak w przypadku WSK – oddziały) PTTK. Tam łatwiej było wywiesić ogłoszenie, skrzyknąć się i imprezę lokalną (spacer, pobliską wycieczkę, prelekcję) zrealizować. No, ale większość zakładów – jak to się mówi – nie wytrzymało transformacji ustrojowej i „zwinęło żagle”. Tym bardzie poznikały zakładowe koła turystyczne (PTTK). Sytuację ratowała młodzież – zarówno zrzeszona w szkolnych kołach (SKKT PTTK) jak i choćby w harcerskich drużynach – która  ochoczo, póki co, wyruszała na szlaki lokalnych rajdów: „Topienia Marzanny”, im. Marii Dąbrowskiej, „Siedmiomilowych butów” itp. No ale z czasem stało się tak, że młodziaki byli niemal jedynymi (o ile znaleźli jeszcze opiekunów) „konsumentami” turystyczno-krajoznawczych ofert w mieście. A i ten obraz zaczął powoli się rozmywać. Fakt, że młody człowiek znalazł wiele nowych, atrakcyjnych form spędzania wolnego czasu (patrz wyżej) ale pojawiły się i inne powody zniechęcające do wyjścia z grupą w teren. Zaostrzyły się oświatowe przepisy sprawiające, że nauczycielowi potrzeba sporej determinacji, by swój wolny czas poświęcić na wędrowanie z młodzieżą (spora odpowiedzialność, brak satysfakcji finansowej). Ale – by nie wyjść na starego zrzędę – i tu sytuacja się chyba poprawia. Pojawiają się nowe formy wędrówek po mieście: gry terenowe, questy, wymagające większego zaangażowania uczestników. 

Tyle o lokalnej turystyce i krajoznawstwie młodzieży bo przecież do komputera siadałem z myślą o podzieleniu się z Czytelnikami radosną refleksją dotyczącą widocznego i ewidentnego wręcz renesansu zainteresowania regionalnymi imprezami krajoznawczymi  i starszych kaliszan. I – co ważne – bogatej oferty „trzymających rękę na pulsie” realizatorów takich przedsięwzięć. Chyba nie ma weekendu (a czasami rzecz się dzieje również i w ciągu tygodnia), by chcący poznawać dzieje swojego miasta lub poznać jego atrakcje krajoznawcze, postaci bardziej lub mniej znanych kaliszan, anegdoty, smaczki  i historyjki „kaliskie” nie mogli uczestniczyć w odpowiedniej do jego zainteresowań imprezie. Największą frekwencją może pochwalić się, póki co, „Kaliszobranie”, które po trzyletniej przerwie (po dziesięciu sezonach i realizatorowi i uczestnikom należał się odpoczynek) rozpoczęło w tym roku drugą odsłonę spacerów. Zdaje się, że jednym z atutów tej imprezy jest jej „interaktywność” – gawędę prowadzącego raz po raz uzupełniają swoją wiedzą uczestnicy (i to jest dowód na zasadność tytułowej tezy tego artykułu), wśród których – i to jest budujące – nie brakuje i tych później urodzonych. Ale sporą popularnością cieszy się również organizowany przez CKiS cykl popularnych prelekcji w ramach „Fotoplastykonu” , bogatą ofertę ogólnodostępnych popularno-naukowych wykładów na lokalne tematy ma Kaliskie Towarzystwa Przyjaciół Nauk i kaliskie Archiwum, wiele ciekawego o Kaliszu podczas prelekcji zaproszonych gości mogą się dowiedzieć słuchacze Uniwersytetu Trzeciego Wieku (myślę, że i „niestudenci” mogą w takich imprezach uczestniczyć), podobne spectrum słuchaczy mają prelekcje organizowane przez oddziały Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów i Stowarzyszenia Rencistów i Emerytów. Spacery krajoznawcze organizuje też czasami Centrum Informacji Turystycznej, Oddział PTTK, Towarzystwo Opieki nad Zabytkami  i pewno jeszcze kilka instytucji, za pominięcie których niniejszym przepraszam. Swoją regionalną wiedzę próbują przekazać nawet też (bez dwóch zdań kompetentne) osoby „niezrzeszone”. Wreszcie swoją ofertę w dziedzinie aktywnego „odkrywania” Kalisza ma też kaliski Hufiec ZHP. Sporo o historii regionu pisze nasza lokalna prasa (z „Życiem Kalisza” – no jasne – na czele).Tak wiec – nie jest chyba źle – dzięki wsparciu Miasta (wiadomo – mogłoby być większe) i innych dysponujących budżetem i odpowiednimi warunkami instytucji ta „działka” wydaje się być zagospodarowana należycie a chętni mają w czym wybierać. Żeby jeszcze nieco bardziej zaangażowały się w to zbożne dzieło nasze uczelnie oraz media lokalne (z tego co wiem, tematyczne audycje ma jedynie Radio Rodzina) stopień nasycenia kaliszan wiedzą o swoim mieście byłby wręcz idealny a to by skutkowało – jak sądzę – większym przywiązaniem do rodzinnego miasta i dumą z jego historii i dokonań.       
(ps)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do