Reklama

Na ryby! Najdalej jak się da

15/08/2021 07:00

Przyglądając się większości wędkarzy, można dojść do wniosku, że szykują się do jakiś zawodów, w których zwycięzcą zostanie ten, kto zarzuci swój zestaw najdalej. Wszelkie rekordy biją karpiarze, którzy swoje zestawy wywożą często na odległość 200, 300 m. Dobrze, że karpi nie ma w Bałtyku, bo pewnie swoje zestawy z plaży w Darłowie, wywoziliby pod nabrzeża Szwecji.

  Taka to przypadłość dopadła współczesnych wędkarzy, łowić najdalej jak się da. Feederowcy również, szczególnie ci, którzy „łowią nowocześnie”, nie chcą być gorsi i swoje zestawy wyrzucają na 40, 50 metr, jakby wszystkie ryby w całym zbiorniku żerowały jedynie na jego środku. Czy to Murowaniec, czy Szałe, czy też Gołuchów, myślenie jest wciąż takie samo – łowić najdalej, najdalej jak się da. Zupełnie inaczej myśli mój kolega, znakomity wędkarz, którego maksyma brzmi – łowić najbliżej jak tylko się da. Zbigniew Marszał, którego niedawno spotkałem nad wodą, jest wierny starym metodom łowienia, i wychodzi na tym bardzo dobrze. Pogawędka z nim była tak zajmująca, że choć jedynie obserwowałem wędkarskie poczynania doświadczonego, i tym doświadczeniem mądrego wędkarza, nie zauważyłem jak minęły dwie godziny w jego towarzystwie. Co najciekawsze, nie powiedział niczego, czego bym nie wiedział, ale za to przypomnienie starych prawd wędkarskich jestem mu bardzo wdzięczny. A swoją drogą, dlaczego jeśli to wszystko wiedziałem, nie stosowałem? 

  Zacząć należy od tego, że Zbyszek w ogóle nie używa w swoim codziennym wędkowaniu zanęt! – Dla większości łowców białorybu jest to nie do pomyślenia, i muszę się przyznać, że i ja wpadłem w tę pułapkę. Moje zawodnicze doświadczenia przeniosłem na grunt wędkarstwa rekreacyjnego, i bez białych robaków i pinki w zanęcie, nie wyobrażałem sobie łowienia. Zawody – mówi mój rozmówca – mają swoją specyfikę. Rzeczywiście bez zanęty trudno byłoby konkurować z innymi. Ograniczony czas łowienia zmusza każdego do łowienia wszystkiego, co tylko znajdzie się pod spławikiem. Zwróć uwagę, że w większości są to niewielkie ryby, a najczęściej wszechobecne na naszych łowiskach leszczyki. Mnie interesują inne ryby, takie, które mogą sobie poradzić z przygotowaną przeze mnie kukurydzą. Nie używam w łowieniu dla przyjemności białych robaków, lub czynię to bardzo sporadycznie. Wiem, że jeśli w przygotowane przeze mnie łowisko wpłyną ryby, to na pewno nie będą to pokryte śluzem leszcze jak dłoń. 

  Sięgnąłem do wiaderka, w którym znajdowało się troszkę przygotowanej kukurydzy,  i od razu zrozumiałem o czym mówi. Rzeczywiście, stosowana do łowienia i nęcenia kukurydza była naprawdę twarda, z trudem mogłem ją zgnieść w palcach. Takich ziaren na pewno nie wyjedzą niewielkie rybki. W trakcie naszej rozmowy, znajdujący się w odległości około metra od trzcin spławik, powoli zanurzył się. Spokojne, bez pośpiechu wykonane zacięcie, przyniosło w efekcie piękną, 30-centymetrową wzdręgę. Z wielkim podziwem przyglądaliśmy się jej, a po zrobieniu zdjęcia, Zbyszek natychmiast wypuścił ją do wody. Podobnie postępował z wszystkimi złowionymi rybami, również półtorakilogramowym leszczem. – Tu, przy trzcinach – kontynuował swoją opowieść – pływają różne ryby. Wędkarze byliby bardzo zdziwieni, gdyby mogli zobaczyć, jakie ryby pływają pod ich nogami. Tu czują się bezpiecznie, bo trzcinowisko daje schronienie. Tu mają najwspanialszą stołówkę. Wśród tej plątaniny różnych roślin rozwija się mnóstwo wodnych stworzeń, które stanowią podstawowy pokarm dla większości ryb. Tu kryje się tegoroczny wylęg i dlatego bardzo często słychać  jak uderzają w te stada bolenie. Tu spotkasz okonia, szczupaka, lina, amura, karpia, lina i co tam jeszcze. Wiem, bo wszystkie te ryby tu złowiłem. W międzyczasie udało się Zbyszkowi złowić kilka ryb, które wracały do wody. Dość często antenka spławika znikała pod wodą, mimo zakładanych na haczyk twardych ziaren. 

  W jaki sposób samodzielnie przygotować ziarna kukurydzy? Według mojego rozmówcy sprawa jest bardzo prosta. Normalną kukurydzę, którą można kupić na rynku, należy zalać wodą i pozostawić na 24, a najlepiej na 48 godzin. Po tym czasie zlewamy wodę, w której moczyła się kukurydza i nalewamy świeżej. Wstawiamy garnek na gaz i po zagotowaniu (woda musi wrzeć), zdejmujemy z palnika. Pod przykryciem pozostawiamy do wystygnięcia. Jeśli po tej operacji, ściskając poszczególne ziarna w palcach, stwierdzimy, że są one jeszcze zbyt twarde, operację zagotowania powtarzamy. Zazwyczaj po takiej powtórce, ziarno kukurydzy jest gotowe do użytku. Niewielki koszt, za cenę jednej paczki zanęty mamy około 4-5 kg kukurydzy, która wystarczy na kilka wypraw, z nęceniem wstępnym włącznie. Według mojego rozmówcy, wystarczy znaleźć miejsce przy krawędzi trzcin, w którym będzie około półtora metra głębokości, i wrzucić kilka garści przygotowanej kukurydzy. Czasem już po dwóch nęceniach zjawiają się ryby, które mogą zaskoczyć nieprzygotowanych na takie spotkania wędkarzy. Sprzęt musi być solidny, dlatego Zbyszek stosuje przypon grubości 0,18 mm, z solidnym haczykiem. Co ciekawe, czego byłem świadkiem, taka grubość przyponu w ogóle nie przeszkadzała rybom w braniach. 

  Trudno było mi się pożegnać z wędkarzem, dzięki któremu przypomniałem sobie stare sposoby łowienia, stare, ale wciąż bardzo skuteczne. Może za bardzo uwierzyliśmy w magiczne działanie zanęt drobnoziarnistych? Może czas wrócić do metod łowienia, które wymagały zwykłej wędki spławikowej z zestawem, który zarzuca się tuż przy trzcinach? 

  Bardzo się cieszę z mojego spotkania ze Zbyszkiem. Serdecznie dziękuję, za przypomnienie metody łowienia, od której zaczynałem moją wędkarską przygodę prawie 50 lat temu. 
Marek Grajek

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do