Reklama

Nieco o matce antonińskiego księcia

19/08/2023 06:00

Nie tak dawno w mojej historycznej gawędzie wystąpił był – może nie w roli głównej ale przecie i za te drugoplanowe można się na Oskara załapać – książę Antoni Radziwiłł. A jeszcze w czasie pozaprzeszłym – znawcy gramatyki angielskiej wiedzą co mam na myśli – rozważałem tajemnice nieprzemijającej z wiekiem urody Pernetki czyli Aleksandry Zajączkowej. Do obu powyższych wątków pasuje także postać bohaterki dzisiejszych rozważań. Helena Radziwiłłowa – bo o niej mowa – nie była wprawdzie jakoś szczególnie i bezpośrednio związana z naszym regionem, być może swoją obecnością nie zaszczyciła nawet Kalisza czy syna na jego włościach w Antoninie, ale – no, właśnie – była przecież matką księcia no i pretendowała do miana najpiękniejszej Polki swoich czasów. I jak tu o takiej postaci słów kilka nie skreślić. 

Pojedynek dam na szczycie (sfer wyższych)
Helena z Przeździeckich Radziwiłłowa była żoną Michała Hieronima Radziwiłła, któremu wierność małżeńską ślubowała w 1771 r. A fakt, że do owych ślubów miała stosunek zdecydowanie zdystansowany wynikał po pierwsze z przypisanych mężulkowi dziwactw czy wręcz choroby umysłowej a po wtóre, z ówczesnych kanonów małżeńskiej moralności wśród tzw. sfer wyższych, które sprawiały, że różków, rogów czy wręcz okazałego poroża nie posiadała tylko znikoma, statystycznie nieistotna, garstka książąt czy hrabiów (ale – bądźmy sprawiedliwi – także księżnych i hrabianek). Ale co tam, sielanka małżeńska trwała, książę Michał został wojewodą wileńskim stąd do pięknej pani Heleny trzeba się było zwracać: pani wojewodzino. No i z tego związku – przynajmniej oficjalnie z tego związku (już wiemy skąd ironia? – trochę więcej o tym niżej) – pochodziło ośmioro dzieci. Antoś miał oto czwórkę braci (o trzech z nich wspomina się rzadziej – może zmarli wcześniej? – do historii przeszedł tylko Michał) i trzy siostry: starszą Anielę i młodsze Krysię i Rózię. 
Księżna była piękną kobietą. Tak m.in. pisała o niej synowa (synowa! – wyobrażacie to sobie Państwo?) Ludwika Pruska, żona „naszego” Antoniego: „Jakże niezwykle piękna. Rysy klasyczne, szyja śliczna, białe ręce i okrągłe ramiona w niczym wieku nie zdradzają, a siwe, białe włosy świetnie kontrastują z świeżością cery”.
 Zresztą nieprzeciętną urodę księżna zachowała długo – jeszcze jako ponad 60-letnia kobieta wzbudzała szybsze bicie serca nawet znacznie młodszych mężczyzn. Niczym – jak napisałem wyżej – kilkanaście lat później nasza opatówecka Aleksandra, żona Namiestnika Zajączka. Ale prawdziwą rywalką i jedyną liczącą się konkurencją była dla niej w tamtych czasach Izabella Czartoryska (ta z Puław – babka naszej Izuni – Elżbietki gołuchowskiej). Oprócz aspiracji obu Pań do tytułu Missis Polonia obie walczyły o pierwszeństwo w wytworności, kreacjach, oryginalności, stawianych rezydencjach. Kiedy Czartoryska wybudowała rezydencję w Powązkach, odpowiedzią  Radziwiłłowej była słynna Arkadia z romantyczno-sentymentalnym parkiem. No to Czartoryska stworzyła świątynię Sybilli w Puławach na co księżna Helena zaczęła gromadzić w pałacu w Nieborowie dzieła sztuki wybitnej wartości itd. Ale nasza księżna rywalizowała z Izabellą Czartoryską w jeszcze jednej dziedzinie…

Szóste – nie cudzołóż
Izabella Czartoryska nie była podobno na przykład  pewna z kim spłodziła późniejszego męża stanu Adama Jerzego ale i księżna Radziwiłłowa miała ognisty temperament. Jego beneficjentem – nie można powiedzieć – w czasach narzeczeńskich był przyszły mąż, nazywany przez nią: serduniem, duszeczką, bubusiem, życiem moim a nawet Puciem Muciem kochanym. Prawda, że słodko? Zerknijmy do zwrotu z jednego z jej listów: „(…) Michasiowi maleńkiemu, temu co ma czarne wypukłe oczka…” 
Po ślubie Pucio Mucio już może tak kochany nie był choć i wtedy para uchodziła za dobraną. A że czasami... Dobra, znacznie częściej niż czasami. Wśród rozlicznych kochanków księżnej znaleźli się m.in. ambasador rosyjski w Warszawie Otton Magnus von Stackelberg (owocem tego romansu była córka Krystyna, którą małżonek Michał uznał jednak za swoją progeniturę – a niech tam), później inny ambasador – Anglik Withworth, być może sam nasz król Staś (miałaby zatem liczne błękitnej krwi „szwagierki”), wspólną gimnastykę w swoim łożu Helena trenowała też z bogatym starostą kowieńskim Michałem Pacem, na liście znalazł się również inny urzędnik rosyjski – chorowity, zasuszony, jadający tylko kleiki 60-latek Jakov Sievers. O tym ostatnim romansie mówiono, że swoimi wdziękami (miała wtedy lat czterdzieści – była więc chyba w pełni sił twórczych) usiłowała odwieść rosyjskich decydentów od realizacji projektu drugiego rozbioru Polski. W tym przypadku bezskutecznie, choć w pozostałych przypadkach oprócz zaspokojenia swych chuci zyskiwała też co nieco dla kariery męża. Ot, taka dbająca o męża, troskliwa żona. A może, gdyby pożyła jeszcze kilkanaście lat dłużej, „załatwiłaby” dla wnuczki Elizy (patrz mój przedostatni felieton) ożenek z pruskim następcą tronu – Wilhelmem. I tamta historia miałaby happy end? Kto wie…

Inne przywary wojewodziny
Ale nawet dla tych, którzy w powyższym wizerunku księżnej Heleny nie widzą nic zdrożnego (bywamy wszak tolerancyjni), mam na koniec informacje, stawiające ją jednak obiektywnie w mało korzystnym świetle. Po pierwsze – pozyskiwanie do nieborowskich zbiorów niektórych dzieł sztuki wiązało się często… ze złamaniem przez nią siódmego przykazania (sąsiadującego zresztą z szóstym, które przecież też „zdarzało” jej się łamać). Najczęściej zlecała rabunki „zawodowcom” ale i osobiście też potrafiła coś „zwędzić”. Nawet jej „opiekun” – król Staś pisał do Bacciarelego: „(…) uważaj, żeby nam czegoś nie ukradła”. 
Poza tym, będąc przecież polską arystokratką, posługiwała się, zwłaszcza w piśmie, polszczyzną żałosną, jej korespondencja roiła się od błędów ortograficznych i gramatycznych. No i (właśnie) po trzecie – czuła się damą związaną nie z Polską a raczej  z Rosją a później z Berlinem. Historycy oceniali jej lojalność wobec zaborców za „wprost odrażającą”. Opisane wyżej lobbowanie u Sieversa o odstąpienie od planów rozbiorowych był więc raczej – wynikającym zresztą z oczarowania królem Stanisławem Augustem, który ją do tego namawiał, a nie z pobudek patriotycznych – wyjątkiem od reguły. Posiadała najwyższy rosyjski order, którym honorowano kobiety, jednocześnie mianowano ją stats-damą – honorową damą dworu (damą stanu dworu cesarskiego). Brzydko wyrażała się o twórcach Konstytucji 3 Maja a swojemu synowi Antoniemu (zatem wracamy na koniec na ziemię antonińską) nie pozwoliła zaciągnąć się w szeregi wojsk Kościuszki. Być może mniej zdyscyplinowanym synkiem był Michał, który nie dość, że wziął – jako nastolatek – udział w tym powstaniu to później służył w wojsku polskim pod Napoleonem, z którym, pewno ku rozpaczy mamy, próbował podbić Moskwę. 
Stats-dama Helena Radziwiłłowa zmarła w Warszawie w kwietniu 1821 r.

PS. W publikacji wykorzystałem m.in.  informacje zawarte w artykule Marka Olejniczaka zamieszczonym w nr 26 z lipca 1997 r. wydawanego przez kaliskie PTTK czasopisma „Krajoznawstwo i Turystyka”. Tak przy okazji – ciekawe, czy takie,  ukazujące się przed ćwierćwieczem przez kilkanaście lat i redagowane przez entuzjastów regionalistów – społeczników wydawnictwo miałoby szansę zaistnieć w obecnych realiach rynku wydawniczego? Niestety – „przypuszczam, że wątpię…”

Piotr Sobolewski 

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do