
Nieznaczna porażka z drużyną z czołówki oraz niezwykle cenna wygrana w Lubinie - to efekt dwóch pierwszych w tym roku meczów Energi MKS Kalisz w PGNiG Superlidze. W półfinale PGNiG Pucharu Polski kaliski zespół zmierzy się w marcu z PGE Vive Kielce.
W pierwszym tegorocznym meczu PGNiG Superligi kaliskiemu zespołowi przyszło się zmierzyć z etatowymi ostatnio brązowi medalistami mistrzostw kraju. W I rundzie kaliszanie dali się we znaki puławianom i to w ich hali. Potem jednak grali już gorzej, ale z przyjściem nowego trenera i z nowym rokiem zaczęli prezentować się o niebo lepiej. Przekonali się o tym podopieczni Bartosza Jureckiego, szkoleniowca Azotów. Mecz od początku był bardzo wyrównany z małym wskazanie na gospodarzy, którzy do 13. minuty utrzymywali jednobramkowe prowadzenie. W tym czasie najlepiej w kaliskiej drużynie spisywał się Kirył Knieziew, który trzykrotnie pokonał reprezentanta Rosji w bramce Puław - Wadima Bogdanowa. Przyjezdni przejęli inicjatywę w 14. minucie, ale też nie potrafili wypracować sobie większej niż jednobramkowej przewagi. Goście zanotowali też krótki przestój, co pozwoliło kaliskiej ekipie objąć prowadzenie 23:21 po 28 minutach gry. Pierwsza połowa zakończyła się jednak remisem, do którego doprowadził Marek Szpera, a jak się później okazało, było to jedyne trafienie reprezentanta Polski w tym spotkaniu. W drugiej połowie obraz gry nie uległ zmianie. Obie ekipy twardo grały w defensywie, a sędziowie z Głogowa częściej karali wykluczeniami zawodników Energi MKS. Nie to jednak było przyczyną wydarzeń z końcówki spotkania. Kaliszanie tylko raz po przerwie prowadzili (15:14 w 38. minucie), a coraz częściej zatrzymywał ich Bogdanow, broniący w tym meczu z 38-procentową skutecznością. Czkawką Enerdze MKS odbiły się szczególnie niewykorzystane rzuty karne przez Michała Dreja (jeden do przerwy i dwa po przerwie). Robił, co mógł Łukasz Zakreta (32% skuteczności), ale i tak Azoty w 59. minucie po trafieniu Tomasza Kasprzaka „odskoczyły” na 22:25. Trudno było marzyć o odrobieniu tych strat, lecz podopieczni Patrika Liljestranda zdobyli szybko dwie bramki (Kamil Adamski i Maciej Pilitowski), a potem przejęli piłkę na niespełna pięć sekund przed końcową syreną. Dalekie podanie pod strefę obronną rywala nie trafiło jednak do adresata. Porażka jedną bramką z takim rywalem ujmy Enerdze MKS nie przynosi, ale pozostaje jednak niedosyt, bowiem niespodzianka w postaci wygranej była na wyciągnięcie ręki.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie