
Swego czasu zaproponowałem Sz. Czytelnikom nostalgiczne westchnienia o tym, jak to onegdaj, w różnych częściach miasta, widywało się grupki robotników, zmierzających do fabryk, wspominaliśmy hałas fabrycznych maszyn i syren oznajmiających fajrant, składy wywożące wyprodukowane dobra w szeroki świat i właścicieli tychże zakładów, podliczających zyski z kolejnych sprzedaży. Było już o przemyśle przy Józefince (listopad 2019) i okolicach ulic Pułaskiego i Fabrycznej (w styczniu tego roku). Tym razem spróbuję przypomnieć kilka zakładów działających w dzielnicach raczej mało kojarzących się z przemysłem – na Chmielniku i Tyńcu. A jednak – coś tam znajdziemy, zatem zapraszam.
Gdybyśmy nasz spacer mieli zacząć już na Warszawskim Przedmieściu (dziś Plac Kilińskiego), opisem istniejących tam w XIX i na początku XX w. zakładów wypełniłbym całą, przydzieloną mi przez Pana Redaktora szpaltę. To przecież tam głównie (i przy pobliskiej Babince) rozlokowały się firmy z pierwszej fali industrializacyjnego boomu w Kaliszu, jaki miał miejsce po 1815 r. Ale o zakładach Repphana, Przechadzkiego, Meyera, Maya czy Pohla napisano już sporo. My zatem tym „przemysłowym tropem” ruszmy nieco dalej – wyjdźmy za rogatkę Warszawską i most Nowowarszawski (przerzucony przez Bernardynkę w swoim pierwszym wcieleniu w pierwszej połowie XIX w. jako element tzw. Przemysłowego traktu). A owa rogatka? Ano, od lat 20. XIX w. aż po schyłek tamtego stulecia stała sobie taka, stanowiąc, dla wjeżdżających do Kalisza od tamtej strony, wizytówkę miasta. Projektował ją Franciszek Reinstein – architekt kojarzony z klasycyzmem, ale ta akurat budowla przypominała też nieco obiekty renesansowe – z trącającymi patosem rzeźbiarskimi elementami militarnymi: mieczami i pochodniami ze wstęgami i panopliami z okrągłymi tarczami.
No, ale miało być o przemyśle. Proszę bardzo – tuż za mostem od 1867 r. kusiła swoją produkcją destylarnia spirytusu i fabryka wódek i likierów Izraela Tykocinera. Kres jej działalności (że była dochodowa – nawet po podzieleniu się zyskami z monopolem państwowym – nie muszę dodawać) położył dopiero wybuch II wojny. Okoliczna ludność opowiadała, że po rozbiciu zbiorników woda ognista płynęła ulicą a kulturalni żołnierze niemieccy w mundurach prosto od krawca kładli się na ziemię i chłeptali ją wprost z rynsztoków. Po drugiej stronie (tam, gdzie dzisiaj mamy przedszkole) – willa Goedego, wybudowana w 1915 r. jeszcze dla rodziny Mayów. Firma Goedego, jedna z największych w międzywojennym Kaliszu (Pluszownia) znajdowała się wprawdzie na Piskorzewiu, no, ale tutaj fabrykant mieszkał i prowadził dodatkowo, jeszcze w czasach okupacji, mini gospodarstwo rolno – ogrodnicze. A całości strzegł, co sumiennie czyni do dziś, kamienny pies wyrzeźbiony przez Pawła Krzyżanowskiego.
A nieco wyżej mieliśmy młyn Szymona Grüna i odlewnię żelaza Rudolfa Fibigera. Z tych obiektów pozostało niewiele, natomiast całkiem dobrze ma się wciąż, zamykający w dole Garncarską na rogu ze Stawiszyńską , budynek kolejnego młyna parowego, którego właścicielem był onegdaj Izrael Rosen.
Jeszcze jeden mechaniczny młyn mielił ziarno nieco dalej, przy ulicy o zobowiązującej wszak nazwie Wiatraki, w miejscu, w którym kilka lat temu tętniło hotelowe życie w hotelu Flora (przy obwodnicy Sikorskiego). No, a skoro ziarno – przydałby się i spichlerz – o takowego (ul. Turecka) zatroszczył się z kolei wspomniany już Grün. Skromny wykaz można uzupełnić o, pamiętany przez starszych kaliszan, wiatrak w pobliżu działek na Skarszewskiej no i biało-żółty kompleks obiektów związanych z produkcją lodów Augusto-Kilargo (to już współczesność, więc komentarz odpuszczam) Za to, jako ciekawostkę związaną z tą okolicą (o Warszawskiej z przyległościami obszerniej pisałem w Ż.K. równiutki rok temu), potraktujmy informację, że w 1956 r. powstało studium projektowe dla węzła kolejowego z dworcem na Chmielniku. Być może jego realizacja uaktywniłaby przemysłowo tą okolicę, a może lepiej jednak, że tak się nie stało...
Musimy zatem cofnąć się do Łódzkiej. Tam – też, w interesującym nas temacie, nie za wiele. Pod dwunastką mamy budynek, w którym do wojny (a może jeszcze kilka lat po niej?) mieściła się Mleczarnia „Ziemiańska”, potem, długo, długo nic i mamy Winiary. Nim jednak tam zajrzymy (po mozolnym wspięciu się na górkę) zajrzymy najpierw w lewo, na końcówkę ulicy Braci Niemojowskich. Nad malowniczym stawem dzisiaj sobie ćwierka ptactwo wszelakie a rozliczne, umilając czas czekającym na taaaką rybę wędkarzom. Ten staw to glinianka, zatem – rzecz jasna – będzie o cegielni. Nie jednej nawet a dwóch.
Tradycje wypalania cegieł na Tyńcu sięgają średniowiecza. W latach 70. XIX w. cegielnię prowadzili tu Władysław Ehm (ten od bicykli i komunikatów meteorologicznych na Warszawskiej) i Konrad Bilczyński. W kolejnym stuleciu wspomniane wyrobisko gliny zaczęło się pogłębiać dzięki działalności Adolfa Stencla i jego żony Otylii. Należało do nich wówczas 8 ha gruntów za cmentarzem, na którym to obszarze, na powierzchni 19 mórg i 202 prętów wybudowali mieszkanie i kantor, 11 szop drewnianych, stajnię, wozownię, stodołę, ustępy i lokale dla robotników. Resztki tych obiektów stanowią dziś idealną scenerię dla fotografów i filmowców. W „halach” produkcyjnych właściciele zainstalowali dwa wielokomorowe piece „Bühnera”, z których dym wydostawał się kominami o wysokości 30 i 35m (jeden z nich stoi do dziś) Wśród „środków trwałych” firmy znajdowała się też lokomobila firmy „Wolf” o powierzchni grzewczej 40 m² i mocy 105 KM, dwa automaty do gliny, dynamo na 110 Volt, i, rzecz jasna, prasy. W 1917 r. Stencel zawiązał spółkę z Emilem Sztarkiem. W 1927 r. zatrudniano tutaj 102 robotników. Produkcja wynosiła wtedy ponad 2,5 mln sztuk cegieł, 500 000 sztuk dachówki i 2,2 mln sączków. W okresie międzywojennym powyższe liczby nie były już tak imponujące.
Natomiast cegielnia „Tyniec” Teofila Binkowskiego i M. Graczykowskiego istniała od 1911 r. Zajmowała ona mniejszą powierzchnię niż konkurencja Stenclów ale za to bazowała na lepszych, tłustych glinach. Skutkowało to produkowaniem bardziej wytrzymałych cegieł oraz innych specjalnych wyrobów ceramicznych. I tutaj surowiec wypalano w wielokomorowym piecu hoffmanowskim, w niebo strzelał komin o wysokości 35m, na wyposażeniu znajdowała się też lokomobila, dziewięć szop i inne kambuzele. W 1927 r. firma zatrudniała 35 robotników a produkcja wyniosła 15 mln jednostek. Binkowski prowadził też ślusarnię przy ul. Wiejskiej 6 w mieście a zamieszkiwał w stojącym do dziś, choć marniejącym na naszych oczach, budynku w pobliżu wylotu „bursztynówki” w Łódzką. Część regionalistów lokalizację tej cegielni widziałoby w pobliżu tegoż budynku, przy czym na dawnym wyrobisku mieliby Niemcy w czasie II wojny postawić kilka bloków. Inni uważają, że cegielnia znajdowała się już za Swędrnią, a na jej bazie w 1970 r. powstał nowoczesny (włoskie maszyny, nowe technologie) Zakład Ceramiki Budowlanej „Winiary”. Nowoczesność nie na wiele się zdała – firma ogłosiła upadłość w 2005 r. i uroczystych obchodów półwiecza istnienia pewno już nie będzie. A dzisiaj część pozostałych tam obiektów zagospodarowała firma Reco wytwarzając chłodnice i inne agedowskie produkty do życia niezbędne.
Warto też zwrócić uwagę, że hossa na produkcję cegieł wynikała z podjętego na olbrzymią skalę dzieła odbudowy miasta po jego barbarzyńskim zniszczeniu w 1914 r. Choć – i to też trzeba podkreślić – nie zadziałało tu prawo rynku pozwalające w miarę wzrostu popytu windować w górę ceny. Było wprost przeciwnie – cegły z Kalisza były wówczas znacznie tańsze niż podobne produkty wytwórców, np. warszawskich.
No i jesteśmy już na górce – w samych Winiarach. Najpierw wejdźmy w osiedle, gdzie wśród willi z uliczki Lubelskiej straszą (nie tylko dzieci zmierzające do pobliskiej szkoły) ruiny browaru. Zbudował go (a właściwie rozbudował istniejący od 1835 r. w ramach folwarku Józefa Radoszewskiego obiekt) pod koniec XIX w. nowy właściciel tych terenów Karol Schlȍsser. Część budynku przeznaczył na gorzelnię. W skład zespołu folwarcznego wchodził też dwór administratora – przebudowany później na przedszkole, stajnia i drwalniki oraz dom robotników. Browar przestał działać w okresie międzywojennym, później część budynku została zaadaptowana na pokoje hotelowe (ciekawe czy w ofercie dla gości była kąpiel w piwie i inne spirytusowe SPA?). Potem owe lokale próbowano przeznaczyć na cele mieszkaniowe a dawne pomieszczenia produkcyjne wykorzystywano jako magazyny. Ale stan obiektu był coraz bardziej opłakany więc po roku 2000 Miasto pozbyło się kłopotu i sprzedało budynek prywatnemu nabywcy. Ten, jak widać, wnikliwie i wciąż zastanawia się co z tym fantem zrobić.
Natomiast życie (i produkcja) tętni w budynkach zakładów koncentratów. W czasie II wojny Niemcy, m.in. w osobie Alfreda Nowackiego, o którego działalności, nie tylko przemysłowej, pisaliśmy niedawno, rozbudowali tutejsze zakłady spożywcze (których zaczątkiem był wspomniany browar) w sporą firmę produkującą m.in. konserwy na front. Po wojnie znacjonalizowane jako Państwowe Zakłady Spożywcze a wnet Kaliskie Zakłady Koncentratów Spożywczych Winiary. To była firma – chyba winienem napisać: pozostaje nadal – z bardzo silną pozycją na rynku, produkująca wiele znanych wyrobów, z kultowym majonezem na czele. W 1994 r. zakład stał spółką skarbu państwa, następnie pakiet większościowy nabyło „Nestle”. Jest to obecnie największy, poza rodzimą Szwajcarią, zakład tej grupy w Europie, wytwarzający, mimo ograniczenia zatrudnienia (z 2 tys. pracowników onegdaj do kilkuset obecnie) 150 produktów (w tym 40% koncentratów na polskim rynku).
Czas zakończyć ten (post)przemysłowy rekonesans a jego uzupełnieniem może być jeszcze wędrówka przez lasek „bulioński” (my, kaliszanie mamy jednak poczucie humoru) wzdłuż nieużywanej już (co się w oczy rzuca) kolejowej bocznicy aż do równie – jak większość wymienionych w tym artykule firm – „tętniącej życiem” stacji kolejowej Kalisz-Winiary.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie