Reklama

Opatówek we wspomnieniach mieszkanki

01/11/2020 05:30

 W ostatnim numerze „Życia Kalisza” moja redakcyjna koleżanka zamieściła garść refleksji dotyczących, funkcjonującej w odremontowanej na cacy tzw. cukierni, eleganckiej Gminnej Biblioteki Publicznej w Opatówku. Przy okazji wspomniano też o związanych z tym obiektem postaciach z świetlanej przeszłości tego miasteczka – gen. Józefie Zajączku (o, ja bym o tym panu mógł długo…) i innych. Pozwolicie Państwo, że pójdę tym tropem i moją opowieść tym razem również ulokuje w mieście nad Cienią. Mieście – bo po półtorawiekowym okresie degradacji statusu Opatówka i pozbawienia go, uzyskanych jeszcze w połowie XIV w., praw miejskich – z dniem 1 stycznia 2017 r. owe prawa odzyskał. I chyba słusznie, bo nie dość, że jest to jeden z prężniejszych ośrodków z okolic Kalisza, że wydał (a i obecnie „dostarcza” Kaliszowi) wielu zacnych obywateli i niezastąpionych pracowników i aktywistów, to i atrakcyjności krajoznawczej tej miejscowości i jej okolic nie można odmówić. Ale tym razem nie o zabytkach Opatówka będzie mowa a właśnie o ludziach, którzy przetrwali we wspomnieniach inspiratorki powstania tego artykułu, opatowianki Pani Marianny Kocemby. O wieku kobiet rzecz jasna się nie mówi, napiszę tylko, że Pani Marianna reprezentuje dobre przedwojenne roczniki i swoje wspomnienia skoncentrowała na  postaciach żyjących w Opatówku w jej młodzieńczych latach. No, to posłuchajmy…

  Najpierw zatem o pochodzeniu nazwy i stareńkiej metryce miejscowości – nazwa, jak chce legenda, pochodzi od założyciela, benedyktyńskiego opata (być może lubińskiego – jako właściciela osady w wieku X i XI), o tym, że wieś, należąca już w 1136 r. do arcybiskupów gnieźnieńskich wymieniona była w bulli Innocentego i o tym (tu w głosie rozmówczyni słychać dumę szczególną) że wiek później książę Bolesław Pobożny pokonał w okolicach Opatówka najeżdżającego jego dzielnicę księcia kujawskiego Kazimierza. Wiek XIV to twórcza działalność arcybiskupa Jarosława Bogorii Skotnickiego, który wyjednał u króla Kazimierza Wielkiego prawa miejskie dla Opatówka i wybudował tam kościół oraz zamek (tak, tak), który górował nad miastem ponad 400 lat. Znamienne, że gdy w 1374 Skotnicki rezygnuje z powodu ślepoty z urzędu arcybiskupa, „na stare lata” (a żył tych lat ponad 100) zachowuje sobie między innymi dobra w Opatówku. 
Teraz przemieścimy się wehikułem czasu do wieku XIX – w roku 1807 Napoleon I podarował olbrzymi klucz dóbr opatóweckich generałowi Józefowi Zajączkowi, późniejszemu namiestnikowi Królestwa Polskiego. Zajączek był właścicielem dóbr w latach 1807-1826 i od tego czasu rozpoczął się okres świetności w dziejach miasta. Generał postanowił zbudować rezydencję na miarę sprawowanego przez siebie urzędu (w międzyczasie, już z nadania cara, został Namiestnikiem Królestwa Polskiego) – na miejscu zrujnowanego obiektu prymasowskiego zbudował neorenesansowy pałac (ten z kolei zastąpili nową rezydencją Schloesserowie), powstały także solidne, istniejące do dziś zabudowania folwarczne, oficyna pałacowa i wspomniana „cukiernia”. Odnowiono też istotnie park, no i – co było kluczowym pociągnięciem – sprowadził do Opatówka potężnego fabrykanta – Adolfa Gotlieba Fiedlera, który wybudował tu olbrzymią fabrykę sukna, zatrudniającą w okresach świetności ok. 600 robotników. O dalszych losach fabryki Pani Marianna też co nieco opowiedziała, ale przydzielonego mi na łamach miejsca robi się coraz mniej, więc może o opatowianach z czasów młodości autorki wspomnień.  

  Pierwszym ich bohaterem jest ks. dr Adam Marczewski, budowniczy obecnej postaci kościoła. A świątynię tą tuż przed I wojną budowali wszyscy parafianie, mało tego – ołtarz i ambonę ufundował nawet ówczesny właściciel fabryki sukna – ewangelik Ferdynand Nitsche. A w czasie uroczystości konsekracyjnych (w obecności bpa Zdzitowieckiego) jedna z mieszkanek, która chciała mieć lepszy punkt widzenia i w tym celu weszła na stojące jeszcze wokół świątyni rusztowania, spadła z nich tak (nie)szczęśliwie, że zahaczyła o jakiś element konstrukcji obszerną, jak to wtedy, suknią i, wisząc głową w dół, dostarczyła rozmodlonym zebranym niezłej rozrywki (wiele ówczesnych kobiet nie nosiło wtedy jeszcze bielizny…). Pewnie dostojeństwo uroczystości nieco wówczas ucierpiało. Ale poważniej – Pani Marianna nie kryje słów podziwu dla księdza Marczewskiego, podkreśla jego znajomości z Agatonem Gillerem a nawet nuncjuszem papieskim Achillesem Rattim ((wkrótce papieżem Piusem XII), który (jeszcze jako nuncjusz) go w Opatówku odwiedził. Już po śmierci księdza w Opatówku był też (w drodze z Liskowa) Marszałek Rydz–Śmigły, rok później (czerwiec 1938) na stacji kolejowej uroczysta procesja witała przewożone tamtędy relikwie św. Andrzeja Boboli. Oba te wydarzenia Pani Marianna już doskonale pamięta. A co do kościoła – poznajemy też legendę o dwóch olbrzymich psach, które czasami gdzieś w okolicy kaplicy grobowej gen. Zajączka ujadają. Podobno duch księdza niezbyt jest rad z takiego dwuznacznego rezydenta. Chcecie, to sprawdźcie. 

  Skoro o komunikacji mowa – narratorka opowiada też o codziennych (a w zasadzie „dwa razy dziennych”) podróżach pieszych mieszkańców Opatówka do Kalisza (ok. 10 km.). Przecież wielu z nich było zatrudnionych w kaliskich fabrykach a na autobus (ten kursował zresztą tylko dwa razy dziennie) niewielu było stać. Czasem do miasta podwoził konnym wozem jakiś litościwy sąsiad. Jeździli do pracy do Kalisza bo przecież nie wszyscy znajdowali zatrudnienie w fabrykach na miejscu. O firmie sukienniczej coś wspomnieliśmy – Pani Kocemba bardzo ciekawie i ciepło opowiada o właścicielach innej firmy – Fabryki Lalek i Zabawek Drewnianych, szanowanej rodzinie Pinczewskich. Autorka wspomnień jest dumna ze swojej znajomości (mimo sporej różnicy wieku) z urodzoną w 1913 r., Łucją Pinczewską–Gliksman. Opowiada o serdecznym stosunku tej ostatniej do wielu pracowników fabryki papy, o „odkrywaniu” przez p. Łucję swej żydowskiej tożsamości, o zsyłce na Ural i do Tadżykistanu, o powojennej tułaczce po Stanach i Izraelu. No i o tym, że po śmierci zapisała Towarzystwu Przyjaciół Opatówka 1000 dolarów. Wspomnienia Pani Marianny o młodej Pinczewskiej odżyły, gdy w kwietniu 2003 r. telewizja nadała program, w którym ta przywoływała (ciepło) lata swej młodości spędzone w Opatówku.
Poczesne miejsce w opowieści Pani Kocemby zajmuje dziedzic – Konrad Wȕnsche. „Był przystojnym, szlachetnym, a przy tym nieprzeciętnie wyrozumiałym człowiekiem [..] Nie przeszkadzało mu w pięknych butach wejść na kartoflisko […] wziął motykę i pokazał jak trzeba się nią posługiwać” – to tylko niektóre z jej ciepłych opinii o p. Konradzie. Wspomina też o antyfaszystowskiej działalności pana Wȕnsche (w którą wtajemniczony był ojciec Pani Marianny), którą, jak wiemy, przepłacił śmiercią w skarszewskiej egzekucji w styczniu 1945 r.  Syn dziedzica – Rysio pozostawał z kolei w zażyłym koleżeństwie z bratem Pani Kocemby – synem krawca. Różnica „pochodzenia” nie była tu żadną przeszkodą. Do opowieści Pani Marianna dorzuca też informacje o powojennych losach członków rodziny Wȕnsche. Frapująca opowieść…

  Inną bohaterką opowieści Pani Marianny jest p. Wacława Essers. Po II wojnie była jej nauczycielką (szkoła znajdowała się w budynku po dawnej Preparandzie) ale przecież uznanie (sławę) zdobyła jako nieco ekscentryczna (tak to wtedy postrzegano) malarka (autorka m.in. kopii rubensowego „Zdjęcia z krzyża” z kościoła oo. Jezuitów, współzałożycielka Kaliskiego Koła Artystów Plastyków). Zwolenniczka  aktywności fizycznej, w swoim opatowieckim mieszkaniu miała swoistą „siłownię” w rzece na Wądołach kąpała się niemal codziennie przez cały rok (wiek wcześniej podobnym zajęciom oddawała się w Opatówku generałowa Zajączkowa). A że robiła to nago (pozostawione na brzegu rzeczy pilnował nieco opóźniony w rozwoju Jędrek, który zawsze odwracał skromnie oczy) – było o czym plotkować. A i miejsce spoczynku artystki jest cokolwiek oryginalne – ponieważ była katoliczką a mąż ewangelikiem, grobowiec (w którym spoczywają głowami do siebie) usytuowany jest na granicy cmentarza ewangelickiego i katolickiego. Opatowianie odnajdują go z pewnymi kłopotami – nie ma tam tablicy a tylko napis „Grób Essersów”.

  Pani Kocemba w kilku swoich publikacjach o Opatówku opowiada jeszcze o  wojnie ale i o wielu innych postaciach z lat swej młodości – pani pielęgniarce Dorocie Ścigałło (ponadprzeciętnej hafciarce, posiadaczce Orderu Uśmiechu), panach Adamie Woźniaku i Franciszku Juszczaku (weterani II wojny o arcyciekawych życiorysach), rodzinie Wiewiórkowskich i kilku innych. O tym warto poczytać, to warto poznać. Chyba zatem dobrze się stało, że tym razem, jakby na przekór antycovidowym obostrzeniom, „ruszyliśmy się” z naszych kaliskich apartamentów i wyściubiliśmy nieco nosa poza Kalisz, odetchnęliśmy czystym wiejskim (pardon, już nie wiejskim – podmiejskim) powietrzem i poznaliśmy prawie najnowszą historię miasta opata. Bo przecież takie historie miejscowości tworzą ich mieszkańcy.
Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Korekta - niezalogowany 2020-11-01 18:31:48

    Pani Kocemba to opatówczanka, a nie opatowianka. Opatowianie to mieszkańcy Opatowa, a nie Opatówka

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Yes - niezalogowany 2020-11-01 18:35:18

    Opatówczanie nie gęsi, a swój język mają! Młodym dla nauki: to nie znaczy, że nie są gęsiami (chociaż nie są), tylko że nie używają języka gęsiego, ale swojego.

    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    DP - niezalogowany 2023-01-08 09:43:59

    niestety . Kocemba nie wpomina o rodzinie Wiewiórkowskich, ani o akcji "Inteligencja", ani o zachowanej liście proskrypcyjnej, którą moja babcia znalazła w budynku żandarmerii (Plebania), dlatego musiałam napisać ksiązkę "Historia w sepii. Opatówek. Wiewiórkowscy". Serdecznie pozdrawiam Piotrze.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do