Reklama

Ostatni „Mohikanin” - ludzie z pasją

19/12/2018 10:31

Jest ostatnim przedstawicielem swojej profesji w Kaliszu i jednym z 15 w całej Polsce. Z wykształcenia pedagog kulturalno-oświatowy, z zamiłowania – społecznik i animator kultury – Mieczysław Machowicz, ostatni kaliski rymarz.

– Jeszcze do niedawna na mapie Kalisza nie brakowało małych firm, zajmujących się naprawą toreb, plecaków, walizek, generalnie wyrobów skórzanych. Dziś już ich nie ma...
– To, niestety, smutna prawda. Stale przychodzą do mnie ludzie i proszą o naprawę  kozaczków, torebek, walizek, skrócenie kożuchów. Muszę wyjaśniać, że, niestety, trafili pod zły adres.

– Pewnie uznają, że, parafrazując Reymonta: „robi Pan w skórze”, a alternatywy w Kaliszu nie ma.
– Być może. Oczywiście materiałem wspólnym jest skóra, ale co innego szewc, co innego kaletnik, a co innego rymarz. Inna bajka. Współczesne pokolenie kompletnie tego nie rozróżnia.

– Jeśli warsztaty upadają, to skąd mają czerpać wiedzę?
– Dosłownie umierają wraz z właścicielami, którzy nie mają uczniów, kontynuatorów. Na naszych oczach wiele zawodów ginie. W Kaliszu nie znajdziemy już szewca, który zrobi buty od początku do końca, na miarę lub „na urząd”, jak kiedyś mawiano. Kiedyś szewcy potrafili zrobić buty dla konkretnej osoby. Dziś już takich fachowców nie ma. Jeśli ktoś wymienia fleczki, to wcale nie znaczy, że jest szewcem. Oczywiście nie jest to jedyny przykład ginącego zawodu.

– Nie ma zapotrzebowania na wyroby dobrej jakości? Konkurencja z Dalekiego Wschodu?
– To bardzo złożony problem. Oczywiście zalew azjatyckiej tandety, która udaje towary dobrej jakości, jest faktem. Faktem jest również, że dziś młodzi nie są zainteresowani rzemiosłem. Bo jeśli młody człowiek widzi, że rzemieślnik ledwo wiąże koniec z końcem, to jaką ma motywację do ciężkiej pracy, która nie przełoży się na finansowy sukces?
Kolejna przyczyna to... rynek. Biegamy po marketach, skuszeni ofertą, promocjami na towary, które jedynie udają dobre wyroby. Owszem, wyglądają ładnie, ale są oszukane, złej jakości. Przykład? Niedawno miałem klienta, który przyniósł pasek do naprawy. Wyglądał, jak skórzany. Pytam pana, ile kosztował? A on odpowiada, że 400 (!) złotych. Prawie się obraził, kiedy powiedziałem mu, że jest zrobiony z... papieru. Taki to już jest światowy trend, żeby produkować masowo, tanio i tak, żeby się to szybko popsuło. A filozofia rzemiosła zawsze była odmienna. Od najmłodszych lat młody człowiek – uczeń, potem czeladnik, od swego mistrza cały czas słyszał – „Musisz zrobić porządnie!”. I tak było. Meble, torby, buty, cokolwiek, zrobione ręcznie przez rzemieślnika wytrzymywało kilkadziesiąt lat! Taka porządna robota była istotną częścią naszej kultury. Mistrz dla ucznia niejednokrotnie był jak ojciec. To były bliskie osoby, które ze sobą współpracowały, znały swoje problemy, nie tylko zawodowe. Spędzały ze sobą większość czasu. To był inny świat.

– Wróćmy jednak do rymarstwa. Zdefiniujmy je.
– Rymarz to rzemieślnik, który, najogólniej rzecz ujmując, wytwarza oporządzenie dla konia – siodła, uprząż, itd.
Dawniej wśród produktów rymarskich znajdowały się również inne wyroby dla wojska – pasy, torby, kabury. Rymarze produkowali także walizki, torby z grubej skóry, kufry podróżne czy np. pudła na damskie kapelusze.
 To oczywiście przeszło już do historii. Nie wytwarza się już oporządzenia służącego stricte do końskiego transportu, np. furmanek, ale pozostało wytwarzanie oporządzenia do powożenia czy hippiki. Przemiany z lat 80/90 spowodowały, że ten sport znów stał się modny.

– Czy ten renesans przełożył się na większe zainteresowanie wyrobami rymarskimi?
– Z pewnością, ale głównie na produkty z Dalekiego Wschodu (śmiech). Ich zaletą jest to, że są całkiem ładne, udają porządne i są tanie. I to jedyne zalety. Istotne jest to, że to wyroby słabej jakości i dlatego są niebezpieczne. Łatwo sobie wyobrazić, co może się stać, kiedy podczas jazdy na koniu z prędkością 50 km na godzinę albo kiedy koń spłoszy się w terenie, zawiedzie ogłowie (osprzęt głowy konia – przyp. pp) – pękną wodze czy popręg. Miałem wielu klientów, którzy przychodzili do mnie z takim porwanym osprzętem. Nikt nie certyfikuje osprzętu jeździeckiego tak, jak np. zabawek importowanych z Chin.

– Jakoś Pan jednak wytrzymuje.
– Jakoś. Ale kiedy spotykamy się w gronie rzemieślników, niemal wszyscy zwracają uwagę, w jak trudnej sytuacji jest dziś polskie rzemiosło. Warto zaznaczyć, że w cenach produktów oferowanych przez rynek my często nie jesteśmy w stanie kupić nawet materiałów na stworzenie naszych artykułów! Jeśli wspomniane końskie ogłowie w markecie kosztuje 125 złotych, to ja w tej cenie nie kupię skóry i okuć. A skoro mówimy o końskiej uprzęży, to pochwalę się, że w 1995 roku zdobyliśmy złoty Medal Międzynarodowych Targów Poznańskich za uprząż chomątową angielską. Był to nasz ogromny sukces na skalę ogólnopolską. Osobiście nie znam jakichkolwiek rzemieślników, którzy mogliby się czymś takim poszczycić.

– Kim są zatem Pańscy klienci?
–  Ci, którzy pamiętają dawne czasy i którzy doceniają jakość. Wiedzą, że jeśli kupią u mnie uprząż, to ona wytrzyma 30, 40 lat. I będzie gwarantować bezpieczeństwo.

Więcej w Życiu Kalisza

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Waldek - niezalogowany 2019-01-01 20:15:30

    Dziś naprawą toreb skórzanych , pasków itd. zajmują się SZEWCY .

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do