
Gmach Kaliskiego Towarzystwa Muzycznego
Są budowle, w których obecność ludzi z minionych epok pozostawiła swój nieuchwytny, ale wyraźny ślad. W Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia im. Henryka Melcera w Kaliszu (w latach 1902-1952 siedzibie Kaliskiego Towarzystwa Muzycznego) fenomen ten można wytłumaczyć ponadstuletnią obecnością dźwięków. Mury nasycone muzyką pobrzmiewają cicho nawet gdy milkną ostatnie instrumenty
Pierwotne plany budynku nie są znane. Urokliwe przekroje i schematy, wykonane ręką projektanta inż. Władysława Stachlewskiego, przeniosłyby w początek XX stulecia. Epoka rzemieślniczej solidności widoczna jest nie tylko w dekoracjach szkoły, ale przede wszystkim na strychu. Skomplikowany szkielet drewnianych belek, opinający wypukły strop koncertowej sali, to dzieło cieśli Józefa Zielińskiego. Całość przypomina desu XIX-wiecznej damy – gorset na fiszbinach. Konstrukcja ta, choć pozwala na odwiedzenie strychu tylko w jednej pozycji – kucając, nie jest przypadkowa. Sklepienie, wyglądające jak odwrócona forma do ciasta, odbija dźwięk, co zapewnia dobrą akustykę. To tu, na samej górze, gdzieś w plątaninie desek, znajdują się zaczepy podtrzymujące gigantyczny żyrandol. Oryginalny wystrój zajmującej całe pierwsze piętro sali koncertowej zniszczyli hitlerowcy. Obecna jest echem dawnej i w jakiś sposób oddaje klimat kulturalnego, kameralnego miasta czasów belle époque. Być może z tamtych czasów pochodzą rozmieszczone w różnych częściach budynku fotele. Meble zamówiono w magazynie Szypermana. Zarówno pierwsze piętro, jak i największe pomieszczenie parteru aż do 1939 r. były ozdobione malowidłami przedstawiającymi sławnych muzyków i luminarzy kultury. Dolne ufundował księgarz Bronisław Szczepankiewicz. W 1925 r. malarz Ast odnowił wizerunki, wśród których umieszczono podobizny Mickiewicza, Słowackiego, Asnyka i Chopina. Pierwotnie sala koncertowa była nie tylko oświetlona, ale również ogrzewana gazem. Parter wyposażono w tradycyjne piece, wyrobu Auerbacha i Scholza.
Lustro
Kiedy między 1901 a 1902 rokiem wznoszono budynek, każde, nawet najmniejsze miasto chciało być Paryżem. Tego zapatrzenia w kulturalną stolicę ówczesnego świata nie ustrzegł się Kalisz. Zarówno ratusz, jak i teatr z tamtych czasów (dziś nieistniejące) są ubogimi krewniakami paryskiej opery. Z tej jeszcze XIX-wiecznej infrastruktury ocalał tylko budynek dawnego towarzystwa. Styl epoki dobrze widać w kunsztownym rozwiązaniu balustrady; ozdobiona obowiązkowymi dla przeznaczenia gmachu harfami i inicjałami „TM” (Towarzystwo Muzyczne), kończy się ręcznie kutym kluczem wiolinowym. To jeszcze jedno mało znane dzieło mistrza Walentego Kulisiewicza. Wspomnijmy również o ozdobnych drzwiach, boazeriach (Zakład Antoniego Owczarka) i sztukateriach braci Ginter. Zachowane elementy dobrze świadczą o możliwościach kaliskich rzemieślników, solidnych w każdym szczególe aż po ozdobną klamkę. W pałacowej konwencji utrzymane jest całe wnętrze, dwa aniołki grające na trąbach i puste nisze przy wejściu. Kiedyś planowano tutaj umieścić tablice z nazwiskami fundatorów.
Najbardziej fascynującymi przedmiotami są instrumenty muzyczne. Fortepian przed wojną mógł pochodzić tylko z jednej, znanej w całym Królestwie firmy – Arnolda Fibigera. Rozczarowuje informacja, że dzisiejsze organowe piszczałki są w rzeczywistości imitacją, kryjącą naszpikowany elektroniką sprzęt. Nie odmawiając im duszy, warto stanąć przed złoconym lustrem, znajdującym się przed wejściem na salę koncertową. Zwierciadło w 1908 r. ufundowali członkowie towarzystwa. Czy zachowane jest oryginalne? Ten, kto czytał „Alicję po drugiej stronie lustra” wie, że przeszłość odbita w szklanej tafli nigdy nie odchodzi bezpowrotnie. Łatwo więc wyobrazić sobie, że zza błyszczącej powierzchni kłaniają się panowie w cylindrach. A może ktoś roztrzaskał lustro? Z kruchości materialnego świata zdawano sobie sprawę w 1901 r., zamurowując w ścianie pamiątkowy pergamin z zapisem: „Płomień rozgryzie malowane dzieje/ Skarby mieczowi spustoszą złodzieje/ Pieśń ujdzie cało”. Prorocze słowa w odniesieniu do wydarzeń I wojny światowej. Kiedy otwierano siedzibę towarzystwa, świat kultury europejskiej powoli zmierzał do kresu pewnego etapu dziejów. Chociaż w oficjalnej sztuce króluje umiłowanie historycyzmu, nowe powoli dochodzi do głosu, torując sobie drogi we wszystkich dziedzinach życia. W roku otwarcia siedziby KTM powstaje klub piłkarski Real Madryt, a w kinach furorę robi futurystyczna „Wyprawa na Księżyc”. Kaliski gmach z tą awangardą nie ma nic wspólnego i w swoim stylu zapatrzony jest w przeszłość. Klasycyzujący detal nieprzypadkowo nawiązuje do świątynnej architektury starożytnej Grecji i Rzymu: w dziewiętnastowiecznym sposobie myślenia nowy budynek był świątynią sztuki. Mniej oczywisty jest sens dzieła Ginterów. Potężni brodaci atlanci, flankujący wejście, dźwigają korynckie kolumny. Może to tylko przypadkowa dekoracja, a może ukryta sugestia, że kultura wymaga nieustającej troski i wsparcia.
Uroczyste otwarcie
Jest 25 października 1902 r. O godzinie ósmej wieczorem przed gmach podjeżdżają pierwsze dorożki i powozy. Ogromniaste kapelusze dam kontrastują z surową czernią fraków i błyszczącą bielą wykrochmalonych męskich gorsetów. W świetle gazowych latarń dostojny budynek przegląda się w rzece, która będzie tu płynąć do 1940 r. Nikomu jeszcze się nie śni, że do zasypania kanału posłużą książki. Patetyczny język ówczesnych gazet może śmieszyć, ale jest wyrazem niezachwianej wiary w moc cywilizacji i kultury: „W dniu tym po raz pierwszy rozwarły się podwoje i przybytki muzyki, gdzie odtąd mieszkańcy naszego grodu znajdować będą szlachetną rozrywkę i pokarm ducha”. Tym bardziej nie powinny nas dziwić uroczyste stroje przybyłych: do teatru i opery nie wypadało przyjść inaczej ubranym. Dla kaliszan to wielka chwila, tym bardziej że 20 tysięcy rubli przeznaczonych na budowę w całości pochodziło ze składek społeczeństwa. Czy dziś taka ofiarność byłaby w ogóle możliwa? O godzinie 20.30 w wielkiej sali, po wierszowanym prologu i haśle „Niechaj pieśń wam nasza śpiewa, niechaj łączy i rozgrzewa”, zabrzmiały pierwsze dźwięki muzyki. Była to uwertura do opery „Halka”. Podczas dwuipółgodzinnego koncertu publiczność wysłuchała nie tylko Chopina i Beethovena, ale też dziś już całkowicie zapomnianych utworów. Zakończenie części muzycznej nie oznaczało końca inauguracji. Na stu trzydziestu najbardziej znaczących gości czekał uroczysty bankiet, zwany od późnej pory wieczornicą. Odbyła się ona w mniejszej dolnej sali budynku. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem, wierszowanym toastom nie było końca. Odczytano również telegramy nadesłane z całego Królestwa. Kończył się kolejny udany dzień kaliskiej inteligencji.
Klasyka, jazz... „A może rocka!”
Przez dziesięciolecia gmach służył nie tylko melomanom. Od 1911 r. mieścił kaliskie zbiory muzealne. Nie zawsze jakość organizowanych imprez odpowiadała jego dostojnemu przeznaczeniu. Obok odczytów zdarzały się też mniej wykwintne rozrywki, jak płatne prezentacje gramofonu i kinematografu. Narzekano, że portrety kompozytorów muszą patrzeć np. na występy cygańskich tańców. W 1914 r. budynek ocalał, ale rozlokowało się tu wojsko pruskie. W 1952 r. zlikwidowano Kaliskie Towarzystwo Muzyczne (reaktywowane w 1963 r.), a jego majątek przejęła szkoła muzyczna. Już pod jej rządami budynek został rozbudowany (1973-1975). Mimo skrajnie odmiennej formy, nowe skrzydło wpisuje się w przestrzeń, tworząc mariaż pomiędzy różnymi stylowo najbliższymi budynkami (gotyk, barok, eklektyzm, modernizm). Fasadę ozdobiła sylwetka muzy z harfą. Boginka jest abstrakcyjnie kubistyczna, bo obok dawnych mistrzów tutaj też gra się jazz. Na co dzień, kiedy trwają próby, słychać kakofonię dźwięków. Być może te ostatnie wrażenia artystyczne skłoniły wandala-kontestatora do wypisania hasła na murze: „A może rocka!” Grafitii już usunięto, ale kto wie, co się jeszcze zdarzy. W tak intensywnie zmieniającym się świecie wszystko jest możliwe.
Autorzy dziękują prezes KTM Grażynie Bartoszek-Szłapak za udostępnienie nieznanych im materiałów źródłowych.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie