Reklama

Polski Strauss

14/03/2021 07:00

 Wprawdzie obecna pora nie bardzo sprzyja tanecznym szaleństwom (dla jednych przeszkodą zalecenia wielkopostne jednej władzy dla innych obostrzenia okołocovidove drugiej) ale o wieczorach tańcujących możemy zawsze przecież pomarzyć no i muzycznej muzyki z płyt (pardon – z plików komputera) zawsze posłuchać. Tym bardziej, że w jej (muzyki) powstawaniu spory udział miał nasz kaliski tegotygodniowy (co zasygnalizowaliśmy w Kalendarium)  jubilat. Oto bowiem 14 marca 1831 r. w Kaliszu urodził się Leopold Leon Lewandowski.  

  Gdy miał dziewięć lat rodzina przeszła na wyznanie ewangelicko-augsburskie i zmieniła nazwisko na Lewandowski, przyjmując przy chrzcie (tata przyjął sakrament jednocześnie z synkiem) dodatkowe chrześcijańskie imiona. Leopold, był starszym kolegą szkolnym Asnyka, Stefana Gillera czy  Michała Nowodworskiego (późniejszego biskupa) i Franciszka Modla (ten został generałem), z którymi spotykał się w czasie przerw na korytarzach kaliskiej Wyższej Szkoły Realnej (dziś, że przypomnę, I Liceum). 

  Na nauce – która, jak się okazuje, wchodziła mu z trudem – w tej szkole kaliska młodzieńcza edukacja Leopolda się nie kończyła. Od najmłodszych lat uczył się, zapewne znacznie chętniej i pilniej,  gry na skrzypcach i już jako 13-latek koncertował, niczym Mozart, przed publicznością (choć kaliscy recenzenci nie docenili, zdaje się, należycie talentu młodego wirtuoza). 

  Sześć lat później przeniósł się do Warszawy, gdzie kontynuował kształcenie w dziedzinie gry skrzypcowej pod kierunkiem wybitnych pedagogów. Był pojętnym uczniem muzyki, zatem wkrótce został zaangażowany jako skrzypek do orkiestry Teatru Wielkiego (a na to stanowisko był konkurs). Pracował tam przez wiele lat, dorabiając (to i wtedy w teatrach kiepsko płacili?) jako skrzypek na wieczorach tanecznych w prywatnych domach.

  W  1855 r. (zauważmy – miał wtedy zaledwie 24 lata) Lewandowski miał już własną orkiestrę (kierował nią przez czterdzieści lat), z którą występował w modnych i prestiżowych lokalach stolicy – najpierw w „muzycznym” ogrodzie von Unruha i w Salonie Rudolfa Ohma za rogatkami wolskimi a później w znanym warszawskim Teatrze Rozmaitości w Ogrodzie Saskim (czyli niedaleko Teatru Wielkiego). Z czasem Lewandowskiego i jego muzyki  można było posłuchać także – w zależności od pogody – w Resursie Kupieckiej, Nowej Arkadii, Pijalni Wód Mineralnych w Ogrodzie Saskim, Dolinie Szwajcarskiej lub w salach Resursy Obywatelskiej. Prezentował tam oparty często na motywach ludowych repertuar „lekki”, złożony w dużej mierze z jego własnych kompozycji tanecznych. Do jego dorobku należą także tańce salonowe – polonezy, kontredansy i kadryle a zwłaszcza modne wówczas mazury, które wydawano drukiem i grano w Berlinie, Karlsbadzie, Paryżu, Monte Carlo (jego skoczna muzyka koiła w rozpaczy zgranych bankrutów?) i Wiedniu. Zachwycał się nimi sam Moniuszko, który stwierdził: Gdybyś Waćpan pisywał opery, bałbym się go jako groźnego współzawodnika. 

  Skomponował ok. 350 utworów, głównie na skrzypce, wiolonczelę ale i na trąbkę i obój oraz utwory wokalne. Wiele z nich dedykował ówczesnym vip-om – Sienkiewiczowi, Fredrze, Kraszewskiemu. Obdarowanym w ten sposób pisarzom nie przyszło zatem do głowy, nawet w zawoalowanej, literackiej formie, o poziomie tych kompozycji wypowiedzieć się krytycznie. W podanej wyżej imponującej liczbie kompozycji ponad połowę stanowiły pełne brawury, temperamentu i bogactwa melodycznego tańce. Jednym z najpopularniejszych – mazur (rozpisany na chór męski) „Hej, kto żyje”. Zyskał przydomek „polskiego Straussa”. 
Olbrzymią popularność zdyskontował w ramach tzw. fuch (żeby nie rzec – chałtur) – spore pieniądze zarabiał występując ze swoją orkiestrą na balach i  imprezach tanecznych. Zdarzało się, że odkładano terminy zabaw dopóty, dopóki Lewandowski nie był wolny; mówiono bowiem, że bal bez pana Leopolda nie może się udać. Swoim kompozycjom nadawał często, żartobliwe tytuły, np. „Piękna Warszawianka”, (o kaliszankach – niestety, zapomniał), „Buziaczek” (no, no), „Rezolutna”, „Rozmarzona”, „Zadumana” (tu do wyboru – według preferencji słuchacza), „Nie ma jak w Brwinowie”, „Krew nie woda” (no, pewnie), „Kawalerski”, „Myśliwski” (napisany na bal myśliwych), „Mocium Panie” (to pewno to dla hrabiego Fredry), „Żałuj żeś nie był” czy – uwaga, uwaga – „Za blondynką w ogień”. Na taneczne obchody Dnia Kobiet – jak znalazł! Ale można go było posłuchać w repertuarze klasycznym kiedy koncertował z Kwartetem Warszawskim, znanym również jako kwartet smyczkowy Baranowskiego. Organizował cykliczne koncerty symfoniczne, prowadził orkiestrę podczas pogrzebu Wieniawskiego w kwietniu1880 r. itp. Dyrygował też orkiestrą teatralną w czasie przedstawień wodewilów i melodramatów. 
 
  Lewandowski dał się też poznać jako autor humoresek, anegdot i szkiców z życia Warszawy, w której, niczym wiek później Wiech, imponował opanowaniem warszawskiej gwary. Współpracował z pismami satyrycznymi, m.in. z „Kolcami”, pisał także „Pamiętnik mazurzysty”. W tej publicystyce posługiwał się  pseudonimem  Lopek, którą to „ksywkę” przejął po nim, urodzony w roku 1901 i  spowinowacony zresztą z Lewandowskim, aktor Kazimierz Krukowski.  
Leopold był żonaty z Aleksandrą Lutostańską. Prawdopodobnie z racji ożenku ponownie konwertował, zmieniając wyznanie na rzymskokatolickie. Mieli cztery córki – należy mieć nadzieję, że przy takiej popularności i komercyjnych sukcesach artysty państwo Lewandowscy (przypomnę – mówimy o dziewiętnastowiecznym muzyku a nie o naszym superfutboliście) nie mieli problemów z solidnym posagiem dla całej czwórki. No i z zapewnieniem dobrej muzyki na przyjęciach weselnych.
Z czynnego życia muzycznego pan Leopold wycofał się dwa lata przed śmiercią, zmarł w Warszawie w listopadzie 1896 r. W uroczystościach pogrzebowych w kościele Świętego Krzyża brały udział tłumy warszawiaków. Konduktowi żałobnemu w drodze z kościoła na Cmentarz Powązkowski towarzyszyła orkiestra Teatru Rozmaitości. Nad grobem (istnieje do dzisiaj) odegrano Marsza żałobnego Chopina. Kilka dni później w „Gazecie Kaliskiej” ukazał się nekrolog, w którym, obok – rzecz jasna, treści sławiących liczne zasługi i stanowiska zmarłego, znalazł się i taki fragmencik: „O ile nauki szły mu tępo i z niewielką do nich skłonnością (! – przyp. P.S), o tyle od lat najmłodszych pociągały go skrzypce, na których grę tak celował, że kończąc szkół klasy niższe, dał na nich w Kaliszu koncert z wielkiem i świetnem powodzeniem, jakie w czasach dalszych uwieńczyło go zasłużoną dla znakomitego talentu nazwą – mistrza muzyki tańców”.
Piotr Sobolewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do