Reklama

Portrety z ogrodu snu (II)

07/11/2014 10:49

Cmentarze jak co roku zapłonęły blaskiem zniczy. To jeden z najbardziej osobliwych widoków dla naszej kultury. To tradycja licząca sobie już ponad 10 wieków. Blask symbolizujący pamięć najbardziej rozgorzał na cmentarzach Komunalnym i Tynieckim. Jednak to na Miejskim, przy Rogatce, anturaż związany z dniem Wszystkich Świętych dało się odczuć w sposób szczególny. Miarą naszego szacunku dla historii jest także nasza opieka nad zabytkowymi nekropoliami. Oto impresje z ogrodu snu – choć z kamienia, to jak żywe, choć milczące, to wiele mówiące. Anioły w świetle zniczy i kwiat tej ziemi uwieczniony na owalnych medalionach 

 Kamienny albumu lokalnej społeczności  150 lat tradycji fotografii nagrobnej na ziemiach polskich to świadectwo wiary oraz pamięci. Podobizna powstańca styczniowego to jedna  z najstarszych porcelanek na kaliskich nekropoliach. Przedstawia Jana Maksymiliana Choińskiego, sportretowanego w atelier A. Łakomskiego. Kontynuując wątek kompozycji i przedstawień na zdjęciach pośmiertnych, fotografie, które pozwalają rozpoznać zawód osoby, są nieliczne  i w praktyce ograniczają się wyłącznie do przedstawicieli zawodów „mundurowych”. Przykładem tej zasady, również z kaliskiego cmentarza Miejskiego, jest oblicze generała Franciszka Ksawerego Altera, poległego na froncie drugiej wojny światowej. Mundurowi poza tym są praktycznie jedyną kategorią osób, wobec których pozostawiono przywilej zachowania na ostatnim portrecie nakrycia głowy. Przykładem tej zasady niech będzie porcelanka z grobowca Józefa Radwana (1858-1936), literata, prawnika, wydawcy „Gazety Kaliskiej”, prezesa  i założyciela Kaliskiego Towarzystwa Wioślarskiego. Poza wojskowymi, w zawodowym ubraniu portretowano także kolejarzy, leśników, a nawet pielęgniarki. Są też zdjęcia duchownych w charakterystycznych strojach – katolickich, ewangelickich, rzadziej prawosławnych. Spacerując jedną z głównych alejek cmentarza katolickiego w Kaliszu, nie sposób przejść obojętnie obok miejsca spoczynku wybitnej osobistości z historii XIX-wiecznego Kalisza. Melania Parczewska (1850-1920), siostra Alfonsa Parczewskiego, spogląda na przechodniów z bardzo dobrze zachowanej porcelanki pewnym siebie wzrokiem. Filantropka, organizatorka życia społeczno-kulturalnego, publicystka, inicjatorka wielu przedsięwzięć, założycielka m.in. Stowarzyszenia Narodowego Kobiet Polskich sportretowana została w klasycznym kadrze popiersia w czarnym stroju. Szybko nasuwające się skojarzenia każą sądzić, że osoba ta zmarła jako pewna siebie, znająca własne wartości, silna kobieta. Oto mamy obraz wybitnej kaliskiej emancypantki. Czym jednak charakteryzować klasyczny kadr fotografii nagrobnej? Zdaniem cytowanego w pierwszej części artykułu Krzysztofa Kubiaka, przedstawienie popiersia zmarłego en face lub w półprofilu jest powszechnie kojarzone z najwłaściwszym wizerunkiem pośmiertnym, „twarz bowiem jest streszczeniem człowieka”. Spójrzmy na jeszcze jeden przykład –  z grobowca Marii Żarnieckiej z domu Świtalskiej, która zmarła w roku 1913. Jeżeli rozważać na temat barw zdjęć pośmiertnych, to przesłanek o popularności bieli i czerni znaleźć można pokaźną ilość. Monochromatyzm nie zawsze jednak zarezerwowany był dla „Pani Śmierci”. Dowody na to znajdziemy w kręgach wielu kultur z wszystkich prawie kontynentów – od antyku zaczynając. Po pigment sięgano nader często, bowiem kolor symbolizował wysoki status osoby, która się nim posługiwała. XIX wiek jednak nie traktował już nasyconych barw jako czegoś bardzo luksusowego, choć wciąż oczywiście biżuteria czy garderoba ówczesnych modniś nie wiele miały wspólnego z szarością i monotonią. Z barwnych przedstawień zmarłych ludzi zaczęto jednak rezygnować. Biel i czerń stały się symbolem elegancji i powagi – cech należnym nowożytnym cmentarzom. Dowodów na ten trend znajdziemy w Kaliszu znaczną ilość. Proszę tylko popatrzeć na surowe oblicze Stanisława Herbicha (1859-1919). Sporo jest też wyjątków od tej biało czarnej reguły. Przyjrzyjmy się kolejnym miniaturom. Pięknej urody kaliszanka Maria z Wierzbickich Bukowska, która zasnęła przed prawie 100 laty, sportretowana jest w tonacji brązów i beżów, podobnie jak Zofia Hieropolitańska, twórczyni i kustosz Muzeum Ziemi Kaliskiej, odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Odcień sepii, mimo iż cieszący się mniejszą popularnością od szarości, na stałe zagościł w katalogach przedwojennych zakładów fotograficznych. Zajrzyjmy jeszcze na grób rodziny Kamińskich. Przy jasnobrązowym medalionie z popiersiem kaliskiej nauczycielki Kazimiery Kamińskiej widnieje wzruszające zawołanie jej bliskich „Nasz skarb jedyny w tym grobie się mieści. Bóg zabrał nam wszystko. A nie wziął boleści”.   Kojąc smutek i żal Był czas na zbadanie, jak portretowano. Pora na wiedzę o tym, jak owe medaliony  z fotografiami produkowano. Kaliskich atelier zajmujących się produkowaniem zdjęć  z przeznaczeniem na perłowo-białe owale było nie mniej niż kilkanaście. Wspomniany w poprzedniej części zakład „Dyzma” należał do grupy najbardziej popularnych pracowni fotograficznych. Warto wskazać także atelier S. Mikulskiego, B.A. Sosnowca czy  S. Jackowskiego. Prekursorzy w dziedzinie wyrobu porcelanowych zdjęć nagrobnych wykorzystywali delikatną powłokę kolodionową i własnej roboty emulsję światłoczułą. Na pierwszym etapie produkcji oddzielano cienką błonkę, na której znajdowało się zdjęcie, i nanoszono ją na porcelanę. Kolejnym etapem było wypalanie w piecu, z zachowaniem odpowiednio wysokiej temperatury (wtórne wypalanie w temperaturze 1380 stopni Celsjusza). W ten sposób portret wtapiany był w szkliwo. Jak przekazuje na temat owalnych portretów wydawnictwo przemysłowe z okresu międzywojennego, „Dzięki temu miały być wiecznotrwałe”. Naszym obowiązkiem jest, by sztukę sepulkralną w Kaliszu oglądały kolejne pokolenia. Ojca tej szlachetnej pracy na rzecz ratowania dziedzictwa zapewne Państwo znają. To Jerzy Waldorff. Ta szlachetna idea zrodziła się ze wspomnienia Izabeli Łęckiej, kwestującej wśród warszawskiej arystokracji na kartach największej powieści Bolesława Prusa. Tradycja zapalania symbolicznego światła 1 listopada wciąż ewoluuje. Wspomnienia osób sprzed 50 i więcej laty pokazują zmiany w tym zwyczaju. Zamiast świeczek wkopywanych w piasek i osłanianych od wiatru gazetami, palimy dzisiaj najróżniejszego kształtu i koloru znicze – plastikowe, szklane, z gliny,  a nawet granitu. Nie ma mowy o pobrudzeniu czy poparzeniu. Kwiaty z bibuły doczepiane do świerkowych wieńców i „marcinki” w odcieniu różu  i granatu, którym nie straszny listopadowy ziąb, ustąpiły miejsca paletom barw róż, kalii czy lilii. Wiosna w listopadzie? Żaden problem dla kwiaciarek, które sięgają dziś także po tulipany, irysy czy dalie. Chryzantemy złociste, o których nucił swe tango Mieczysław Fogg, należą już do rzadkości.  W artykule wykorzystano zbiory Andrzeja Matusiaka  i Macieja Błachowicza. Autor dziękuję także Krystynie i Pawłowi Liszewskim, właścicielom portalu kaliszczasemmalowany.pl. 
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do