Reklama

Portrety z ogrodu snu (I)

31/10/2014 10:22

Spotkanie z przeszłością, wspomnienie bliskich zmarłych, migawki z czasów, gdy jeszcze żyli. 1 listopada już za kilka dni. Dzisiejszy felieton, mam nadzieję, pomoże wprowadzić Państwa w nastrój zadumy i nostalgii. Zapraszam na spacer po „miastach umarłych” – jak należy tłumaczyć łacińskie określenie cmentarza „necropolis”. Oblicza zmarłych uwiecznione na porcelanowych miniaturach, których, niestety, coraz mniej na kaliskich cmentarzach, skłaniają do refleksji nad ich żywotem. Nikogo nie można pozbawić prawa rozpaczy nad utratą kogoś, z kim jego uczucia i myśli nie rozłączyły się zupełnie. Oto przesłanka do genezy porcelanek z kaliskich nekropolii 

  Wokół symboli Zwyczajów i symboli związanych ze śmiercią w wierze katolickiej jest ogromna ilość. Śmiało można temu odrębnemu zagadnieniu poświęcić nie jeden, a kilka artykułów. Dzisiejszy temat upoważnia mnie do wskazania przynajmniej kilku z nich. Tak więc tytułem wstępu – garść historii. Od zarania dziejów Kościoła katolickiego zmarłych chowano w bezpośrednim sąsiedztwie świątyń. O ich znaczeniu zapewne gro z Państwa na pewno wie. Bliskość świątyń sprzyjała ostatecznemu uświę- ceniu. Z tym obrzędem wiąże się kolejne przekonanie, o którym ja sam dowiedziałem się podczas ostatniego Fotoplastikonu od Stanisława Małyszki: – Uznawano za świętą nawet wodę skapującą z dachów kościołów, która oczyszczała pochowanych w ich otoczeniu. Przez wieki tereny przykościelne były więc cmentarzyskami. Jaką wielką rewolucją w zwyczajach religii chrześcijańskiej musiały być cmentarze planowane daleko od centrów miast, ukazuje historia parafii św. Krzyża w Warszawie. Tamtejszy Cmentarz Świętokrzyski jeszcze długo po poświęceniu pozostawał nieużytkowany z woli parafian. Dopiero ostatnia wola biskupa Gabriela Wodzyńskiego, pochowanego tutaj 27 listopada 1788 roku, „nakazała” rodzinom grzebać tutaj zmarłych. Pierwsze nowożytne kaliskie cmentarze to te zlokalizowane przy Rogatce Wrocławskiej. Oczywiście, powstały one znacznie prędzej niż budynek celny przy wjeździe do miasta: ewangelicki – w 1689 roku, grecko-prawosławny – w 1786, a katolicki – w roku 1807. Moją i Państwa uwagę chciałbym skupić na tym ostatnim. Przekraczając bramę, wchodzimy bowiem do swoistego ogrodu pamięci, po którym oprowadzać mają anioły – to XIX-wieczna doktryna: „Zamiast przerażenia nad fizjologią umierania jest mit pięknej śmierci, życia kończonego z ostatnim wydechem i opuszczeniem powiek” (za A. Tabaka i M. Błachowicz). Anioły oparte o złamane kolumny i płaczki z uskrzydlonymi klepsydrami miały pomóc pogrążonym w smutku po stracie bliskiej osoby we właściwym przeżywaniu żałoby. A dziś? Odnoszę wrażenie, że owo sacrum tych miejsc wyparowało przez dziurawe, zaniedbane mury cmentarzy. Smutna metafora, ale jakże prawdziwa. Brak jakiegokolwiek szacunku dla tych miejsc symbolizują „pozostałości” po zakrapianych zabawach. Fotografie „zdjęte z kogoś” Obecność na cmentarzach porcelanowych miniatur każe mi spróbować odpowiedzieć na kilka pytań. Kiedy i gdzie upatrywać początków tej tradycji? I czym tłumaczyć potrzebę umieszczania owalnych portretów na grobowcach? Wczytując się w treść artykułów traktujących o fotografii nagrobnej, dochodzę do wniosku, że powodem jest najbardziej naturalny ludzki odruch po stracie kogoś bliskiego sercu – tęsknota.  Fotografia pośmiertna obecna jest w kulturach świata od tysiącleci. Rodzime tradycje portretowania zmarłych dostrzec można już w okresie baroku. Z czasu Rzeczpospolitej szlacheckiej podziwiać możemy wizerunki możnych z sumiastymi wąsami i kolorowymi kontuszami, malowane na desce. Pierwsze podobizny utrwalane na porcelanie pojawiły się w Polsce w połowie XIX wieku. Zasługa to prekursora nad Wisłą dagerotypii i fotografii – Karola Beyera. Wiele z jego prac oglądać dziś możemy na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Do Kalisza, jak wiele nowinek i mód, fotografia na porcelanie przyszła  z kilkunastoletnim opóźnieniem w stosunku do stolicy.  Zdjęcia, bardziej niż inne pamiątki, pozwalają przypomnieć sobie więcej szczegółów z życia zmarłego, umożliwiają natychmiastowe unaocznienie sobie jego osoby. XIX-wieczne wierzenia o rzekomym życiu istot zamkniętych w kadrze fotograficznym były czymś naturalnym. Zaś długie przypatrywanie się twarzom z miniatur przywodziło lęk i przekonanie o tym, że w rzeczywistości zmarli spoglądają na nas z tych portretów, obserwując nasze poczynania na ziemskim padole. W tej samej kategorii enigmy postrzegano przed ponad wiekiem fotografów, którzy „posiadali pewną władzę nad śmiercią”. Wskutek tego w początkach polskiej fotografii nagrobnej ich wykonawców określano w dość oryginalny sposób: pół-czarownik, mag, zaprzedany diabłu, wróż czy demoniczny wynalazca. Krzysztof Kubiak, autor pracy „Wokół fotografii nagrobnej”, zwraca uwagę na kolejne dwie cechy porcelanek z cmentarzy. Są to kształt podobizn oraz specyfika portretowania. Po elipsoidalny kształt sięgano praktycznie w każdym z przypadków. Odpowiadało to formie imago clipeata – charakterystycznej dla portretu trumiennego, stosowanego w Polsce już w XVIII wieku. Nie wdając się w zbędną polemikę, pozostaje niezaprzeczalny fakt, że kształt elipsy przetrwał do naszych czasów jako najwłaściwszy dla fotografii cmentarnej. Jeszcze jedna zależność znajdująca potwierdzenie także na cmentarzu katolickim w Kaliszu. Zdjęcia pośmiertne przedstawiają na ogół ludzi zmarłych śmiercią naturalną, w podeszłym wieku. Inaczej ukazywano osoby zmarłe młodo, wskutek chorób czy nieszczęśliwych zrządzeń losu. Jak tłumaczy Kubiak: „jak gdyby nie zasłużyły sobie jeszcze na typ planu zdjęciowego, przysługujący zmarłym odchodzącym w sposób naturalny”. Doskonałym tego przykładem jest fotografia z grobu Leszka Raczyńskiego herbu Nałęcz (pierwsza od prawej). Śmierć pięknego młodzieńca, sportretowanego na krześle, zapewne była tragedią dla jego rodziny. Pogodne oblicze kilkuletniego dziecka miało, jak można się domyślać, dać nadzieję rodzicom, że w tym świecie, do którego odszedł, już nie ma trosk i bólu. Ukazana centralnie fotografia Jadwigi Piekarek wskazuje źródło, gdzie zdjęcie powstało. Przy sportretowanej dziewczynce umieszczono sygnaturę fotografa. Zdjęcie wykonano w jednym z dwóch atelier Dyzma – przy Warszawskiej (obecnie Zamkowej) lub Wrocławskiej (dzisiaj Śródmiejskiej).  W drugiej części artykułu poczet wielkich Kaliszan oraz przegląd zakładów fotograficznych wykonujących porcelanowe portrety. Choć dnia ubywa, to słońca mamy coraz więcej. Pogodnej aury życzę. Za oknem i w sercach.   Mateusz Halak  
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do