
Choć ocean był spokojny, to o burtę statku rozbijały się kilkumetrowe fale. Z czarnej ściany frachtowca zwisała drabinka sznurowa. Jej długość ocenił na 14 metrów. Widział, że mężczyźni na górze próbują coś mu pokazać na migi, ale nie rozumiał co. Wiedział, że drugiej szansy na dostanie się na pokład może nie być. Chwycił stopień i pomyślał: „raz się żyje”. Bartek Czarciński, który próbował opłynąć świat na własnoręcznie zbudowanym jachcie, opowiedział kaliszanom o swojej wyprawie i jej nagłym zakończeniu. – Nie widziałem, jak „Perła” zatonęła – przyznał podczas spotkania w klubie Komoda.
Bartek Czarciński „Perłę” budował sześć lat. Tyle też trwały jego przygotowania do rejsu. W planach miał roczną podróż dookoła świata śladami kapitana Henryka Jaskuły. Warunkiem, który musiał spełnić, była samowystarczalność: nikt nie mógł mu pomagać, nie mógł też zawinąć do żadnego portu. Niestety, przegrał z siłami Oceanu Indyjskiego, który powiedział mu: „jeszcze nie teraz”.
Śladem Jaskuły
Kapitan Jaskuła towarzyszył Bartkowi przez całą podróż. Przepisał on swoje dzienniki z podróży dookoła świata i przekazał je Bartkowi. Kiedy ten chciał się dowiedzieć, co go czeka, otwierał notatnik. Wypłynęli praktycznie tego samego dnia. Różnił ich tylko rok – Jaskuła wypłynął 12 czerwca 1979 r. Do tego stopnia ich podróż była podobna, że ich losy zaczęły się nie tylko łączyć, ale i przenikać. – Pewnej nocy miałem sen. Dookoła mnie było dużo łódek, a przede mną pojawił się mur.
Tak go to przestraszyło, że obudził się i wybiegł na pokład. Jak się było można spodziewać, ocean był spokojny. Ani widu żadnego statku. W kolejnym śnie płynął z Henrykiem Jaskułą, który poprosił go, żeby wysłał mu dźwięk wody mailem. Bartka to rozśmieszyło, bo przecież stał tuż obok niego, popijając kawę i wpatrując się w wodę. Obudził się i pomyślał: „dlaczego by tego dźwięku rzeczywiście nie wysłać?”. Włączył komputer. Na poczcie czekała już wiadomość: „Bartek, czy wszystko u Ciebie w porządku? Bo śniło mi się dzisiaj, że jestem z Tobą na łódce i goni nas jakiś jacht”. Podpisano – H. Jaskuła. Okazało się, że sen przyszedł o tej samej godzinie do obydwu mężczyzn. W tym samym miejscu, bo Bartek płynął przecież jego śladem. – Nie wierzę w przesądy, ale po takiej sytuacji człowiek głupieje.
107 dni rejsu
To był samotny rejs. Jego jedyną towarzyszką była „Perła”. Przez 10 tys. mil, w trakcie upałów, wiatrów, wśród wysokich fal, zdążyli się poznać z łódką bardzo dobrze, przetestowali się nawzajem. Bartek był z niej zadowolony. Ona z niego chyba też, bo poddawała się jego manewrom. Dlatego nie było takiej chwili, żeby się bał albo pomyślał, że jest na niewłaściwej łódce, w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. – Nie było tak, że nagle na tym osławionym południu coś mnie strasznego złapało. Fale wielkie jak domy i silny wiatr – nie. Jestem tam sobie, mam piękną pogodę. Czuł jednak respekt, bo wiedział, że znajduje się w jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Obrał kurs na południowy zachód. Przeciw niemu były wiatr i prąd. Wiedział, że rzekę prądu musi w końcu przeciąć. W nocy wstawał co 10-15 minut, sprawdzał, czy nie dzieje się nic złego. – Co jest najniebezpieczniejsze wtedy, gdy jest się takim bardzo wolno poruszającym się obiektem na wodzie? Żeby się nie ustawić bokiem do fal. Jedna fala nas przechyli, druga podbije, a trzecia przewróci itd. Wszystko się robi, żeby łódka była pod dobrym kątem. Udawało się przez 12 godzin.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie