Reklama

Rzeka czasu

31/01/2019 00:00

„W nocy obraz ze śniegiem i wiatrem przez cały dzień” – atramentowe litery postawione 1 stycznia 1855 r. tworzą na papierze gruby wzór. Zwykłe, ale inspirujące notatki zapisane na marginesie kaliskiego kalendarza. Czas zatrzymany – jedna z rzadkich, szczególnie dzisiaj, chwil. Gdzie ich szukać w rozpędzonym świecie?

Stare mury czasem wydają się przesiąknięte, ale ich wnętrza kryją zupełnie realne dowody na to, że godziny i minuty są tutaj pilnie odmierzane. Na krużgankach, w zakrystiach i innych miejscach świątynnych stoją zegary. Tak jest także w kaliskich klasztorach. Szafkowe od franciszkanów pochodzą z początku XX stulecia i można byłoby je uznać za zwyczajne; nie wyróżniają się ani konstrukcją, ani ornamentacją, choć na pewno są solidne, o czym zaświadcza logo firmy „Gustav Becker” wypisane na błyszczących tarczach. Ich mechanizmy ciągle działają. Zegary w takich miejscach wykazują specjalne właściwości: chodzą punktualnie, ale jednocześnie – mentalnie – przenoszą w czasie. Kiedyś radzono sobie przecież bez nich. W społecznościach zakonnych dobę porządkował układ chórowej (wspólnej) modlitwy, tradycyjnie dzielonej na osiem „godzin” (godów), tj. dłuższych i krótszych nabożeństw. Ich łacińskie nazwy: Prima, Tertia, Sexta i Nona, odnosiły do specyficznego systemu liczenia czasu znanego od starożytności. „Godzinę” pierwszą wyznaczał wschód słońca, dwunastą – zachód, szósta „wybijała” w południe. Jeśli tak, to w zależności od pór roku „godziny” musiały mieć różną długość. Dlatego aby utrzymać porządek dnia, stosowano skomplikowane obliczenia. Były one na tyle uciążliwe, że stary sposób zarzucono już w średniowieczu. Echo tamtych regulacji do dzisiaj słychać jednak w nazewnictwie liturgicznym. Owe laudesy (pochwalne o świcie), małe gody dzienne od Prymy do Nony, nieszpory o zachodzie słońca i komplety na zakończenie, czyli modlitwy wypełniające osiem „godzin” kanonicznych, odmawiano w stallach zakonnych. Tutaj także śpiewano Bogu, o czym wprost mówią siedziska z prezbiterium kaliskiej świątyni franciszkanów. Ich twórcy, ekipa stolarza Stanisława Karpały, pod koniec lat dwudziestych XX stulecia ozdobiła ławy płaskorzeźbionymi postaciami anielskimi. Uśmiechnięci wysłannicy niebios z łacińskim tekstem modlitwy w dłoniach, w cichą przestrzeń prezbiterium wprowadzają nadzwyczajne ożywienie. Przypominają trochę dziecięcy chór starający się dobrze wypaść podczas szkolnej akademii, kiedy emocje mieszają się z patosem, a radość z występu ze sztucznym uniesieniem.

Gnomonika
O odmierzaniu czasu dawniej przypominają także słoneczne zegary. Mamy je w Kaliszu dwa, choć pewnie częściej pamiętamy o parkowym. Jeden stoi dzisiaj przy kościele św. Mikołaja, choć pierwotnie służył reformatom (dzisiaj kościół ss. Nazaretanek przy Rogatce). W czasach starożytnych gnomony były obeliskami lub kolumnami (wystarczył też zwykły pręt) skierowanymi ku zenitowi. O ich popularności w świecie chrześcijańskim zadecydowało rozporządzenie papieża Sabiniana, który na początku VII w. nakazał umieszczanie zegarów słonecznych na dachach świątyń. Czas świeckich był wówczas zbyt mocno związany z kościelnym rytmem, aby to posunięcie nie pozostawało bez wpływu na życie poza sakralną przestrzenią. Godziny kolejnych nabożeństw porządkowały tak doby, lata, jak i całe stulecia. Toteż można założyć, że również w Kaliszu, otoczonym średniowiecznymi murami, konstrukcji wykorzystujących ruch obrotowy Ziemi do pomiaru było więcej. Warto przypomnieć, że w kaliskim kolegium jezuickim, otwartym w 1584 r. z woli prymasa Stanisława Karnkowskiego, obok m.in. matematyki, arytmetyki, geometrii czy kosmografii, czyli astronomii, wykładano gnomonikę, tj. naukę obliczenia i wykreślenia zegarów słonecznych. Któż wie, w jakim stopniu ten profil kształcenia wpłynął na pojawienie się w Kaliszu słynnych kalendarzy, co według zgodnej opinii badaczy, istotnie wyróżniało nasze miasto wśród innych prowincjonalnych miast Polski pod zaborami.
Horyzontalny zegar z Parku Miejskiego, na którego podstawie można znaleźć zarówno datę (1878 r.), jak i nazwisko twórcy Spiro, przywołuje już inne czasy. Kamienne tarcze z wyrytymi godzinami i odpowiednio pochyloną wskazówką stawały się już wtedy elegancką stylową ozdobą. Dowodzi tego niezbicie dziewiętnastowieczna fotografia, na której nasz zegar stoi na… pl. św. Józefa. Zakomponowanie całości tej przestrzeni jest tak harmonijne, jak doba podzielona na 24 godziny.   

Kalendarze
Najstarszy notowany kalendarz z drukarni kolegium w Kaliszu pochodzi z 1685 r. Jezuici gospodarzyli już wówczas w mieście od stu lat, w katedrze wisiał obraz „Zdjęcie z krzyża” Rubensa, a na Wrocławskim Przedmieściu za murami obronnymi wyrósł nowy w formie kościół reformatów. Trwała epoka baroku, której sposób myślenia tak łatwo odnaleźć w tytule „Kalendarz nowy do dobrej śmierci bardzo pożyteczny”. Z czasem te całoroczne druki zmieniły swój charakter, choć nadal miały być pożyteczne i ciekawe. Formułę tę wypełniano, dodając porady praktyczne z różnych dziedzin, wspominki historyczne i próby literackie (późniejsze wydawnictwa będą ambitniejsze). Taki z założenia jest „Kalendarz Polski, Ruski i Gospodarski na Rok Pański 1824 dla Królestwa Polskiego”, bodaj najstarszy z zachowanych w kaliskich bibliotekach. Odbity w tłoczni Karola Wilhelma Mehwalda, zasłużonego dla miasta drukarza, zwraca uwagę czytelnym układem graficznym oraz swoistą oryginalnością. Czas, jak wolno sądzić na jego podstawie, w I poł. XIX w. był ciągle jeszcze naznaczony religijnością niespodziewanie zmieszaną z astrologią. Już na pierwszej stronie następuje wykaz świąt ruchomych Kościołów rzymskiego i prawosławnego; w środku, oprócz czytań ewangelii na dany tydzień, dodano również święta żydowskie. Nie przeszkadza to, aby na tych samych stronach zamieszczać przy każdym dniu znak zodiaku. Była to pamiątka po średniowiecznych przepisach astrologicznych, na podstawie których podpowiadano, kiedy najzdrowiej brać kąpiel, stawiać bańki, puszczać krew etc. Dwadzieścia lat później znaki zodiaku już znikają, natomiast pozostaje grafik dni uroczystych (galowych) w Cesarstwie Rosyjskim i Królestwie Polskim, tj. spis urodzin i imienin członków carskiej rodziny. Każdą datę zapisywano podwójnie, według kalendarza gregoriańskiego (Polska przyjęła go w 1582 r., natychmiast po ogłoszeniu bulli papieskiej w sprawie reformy kalendarza) i obowiązującego na terenie miast zaboru rosyjskiego – juliańskiego. Podwójne oznaczenie musiało się pojawić na wszystkich dokumentach oficjalnych, a więc także w winietach miejscowego „Kaliszanina”. W starych kalendarzach zwraca uwagę jeszcze jedna rubryka. Wymienia się w niej „epoki znamienitsze”, tj. najważniejsze dla ówczesnych wydarzenia z przeszłości. Wykaz na rok 1824 otwiera stworzenie świata i męka Chrystusa, a kończy wstąpienie na tron Polski Aleksandra I. Między tymi granicznymi latami znalazło się miejsce na kilka odkryć (prochu, strzelby, słowa drukowanego, Ameryki, szczepienia przeciwko ospie) i kilka wydarzeń z historii polskiej (założenie Warszawy, ustanowienie Uniwersytetu Krakowskiego). Całość znakomicie ilustruje światopoglądowy horyzont współczesnych.  
Coroczne wydawnictwa służyły i przechodziły z rąk do rąk; tracąc swoją podstawową funkcję, zyskiwały wartość dokumentu. Na jednym z nich dobrotliwy czas pozostawił zapiski - skromne meteorologiczne obserwacje poczynione ręką nieznanego autora. Drugiego stycznia 1855 r.: „Rano mróz, wiatr z prószeniem śniegu i cały dzień taki”… Dobry początek.

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz



 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do