
Rozmowa z Rafałem Jemielitą, dziennikarzem „Playboya” i TVN Turbo, współprowadzącym program motoryzacyjny „Automaniak”
– Ile to już lat oglądamy „Automaniaka”?
– Program ma już 20 lat, ale my – Patryk Mikiciuk, Jarek Maznas i ja – jesteśmy w nim od ponad 10. Przypomnę, że wcześniej program prowadziła m.in. Martyna Wojciechowska i kilka innych osób (Tomasz Sianecki, Maciej Wisławski, bywał Ben Collins „Stig” – przyp. pp).
– Dlaczego został Pan dziennikarzem motoryzacyjnym?
– Z biedy. No, może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu (śmiech). W latach 80., kiedy byłem kilkunastoletnim chłopakiem, bardzo chciałem mieć swój samochód. A wtedy było, jak było, czyli samochodów nie było i były bardzo drogie. Więc „dorywał się” człowiek do czegokolwiek – malucha, zardzewiałego fiata 124 mojego przyjaciela, garbusa lub czegokolwiek podobnego, żeby sobie trochę pojeździć. Czasy były biedne, motoryzacyjnie biedne. A później, kiedy trochę się to zmieniło, poczułem, że chcę pisać o samochodach. I tak się stało. Zostałem dziennikarzem radiowym w radiu „Kolor” w Warszawie, a później Marcin Suszczewski, wówczas zastępca redaktora naczelnego w nieistniejącym już dziś miesięczniku „Moto Magazyn”, poprosił mnie o napisanie tekstu.
W szkole zawsze byłem słaby z języka polskiego, miałem nawet – wedle słów mojej profesorki – problemy z interpunkcją, ale szybko okazało się, że mam dobre pióro i dobre pomysły. W ciągu dwóch lat zostałem sekretarzem redakcji, okazało się, że interpunkcję mam jednak „wewnętrzną” i stałem się żywą maszyną do pisania. Tak było przez wiele lat – jeździłem, fotografowałem. A później zacząłem bawić się również w telewizję, na początku jako redaktor, a później wydawca programów telewizyjnych.
A jeszcze później była taka sytuacja z moim serdecznym kolegą Przemkiem Kwiatkowskim, który musiał nagrać krótką, ale ważną, scenkę. Niestety, miał opóźnienie i trzeba było na miejscu improwizować. Okazało się, że wszystko wyszło bardzo dobrze, a ja przy okazji dowiedziałem się również, że „nie boję się kamery”. I tak to się zaczęło, choć muszę przyznać, że była to ciężka praca. Kiks za kiksem, powtórka za powtórką. Pamiętam sytuację, kiedy robiliśmy test Opla, gdzieś w Niemczech, cały czas nie byłem zadowolony ze swojej wypowiedzi i zmuszałem operatora do kolejnych „odpaleń” kamery. Wyszło ich ponad 40 (śmiech). Wiele zawdzięczam, bo to paść musi, właśnie operatorom i dźwiękowcom – oni uczyli mnie pracy w telewizji: Piotrkowi Stembrowiczowi – dziś to już samodzielny producent wielu programów w TVN Turbo, Jackowi Ernstowi, Łukaszowi Jawoszkowi czy Markowi Fiedorowi, który pokazał mi, jak ważny jest dźwięk. Pomógł Jarek Maznas – bardziej doświadczony w pracy z kamerą, i Przemek Kwiatkowski, który od tamtych pionierskich czasów awansował na szefa męskich kanałów Discovery i TVN Turbo. Na koniec tej wyliczanki, mam nadzieję, że się nie obrażą, dołożę Piotrka Dziemdzielę, Mateusza Przekopa – producentów, i Kubę Barygę, naszego reżysera. Dużo nas tam, co? Taka właśnie jest telewizja – jeden stoi przed szkiełkiem, reszta na niego pracuje (śmiech).
– A to pierwsze motoryzacyjne marzenie?
– Było ich sporo. Chciałem mieć Mercedesa 190. Wydawał się czymś supernowoczesnym, czymś, na co nigdy mnie nie będzie stać. Taka była perspektywa kilkunastoletniego chłopaka w latach 80.
– Marzenie się spełniło?
– Owszem, stoi w garażu. To jeden z pięciu egzemplarzy w Polsce z tak „dziewiczym” przebiegiem. Kupiłem go, żeby zamknąć pewną klamrę czasu. Na co dzień jeżdżę współczesnymi samochodami, a „190-tką” od święta.
– Fascynacja klasyczną motoryzacją?
– Tak. Choć „klasyczna motoryzacja” to równie pojemne sformułowanie jak muzyka poważna. Stawia motoryzację trochę w kącie pod tytułem „my jesteśmy powolni i nudni”. A tak nie jest. Tego, co nie dane mi było kiedyś, szukam dzisiaj. To jest tak niesamowicie sympatyczne, jak picie koniaku. Ja co chwilę mam taki samochód w rękach, choć większą pasję do takich pojazdów ma mój syn Ksawery, który zmienia je raz za razem. Są to wyłącznie samochody tylnonapędowe, bo innych nie uznaje, najchętniej japońskie z lat 80. Niesamowite jest to, że ciągle dają przyjemność z jazdy i pozwalają „sztachnąć się przeszłością”. Kiedy włożymy do środka głowę, możemy poczuć zapach, którego już dziś nie poczujemy – benzyny, oleju, spalin. Dla mnie to takie wycieczki w przeszłość. Te najnowsze auta, niestety, są już dość bezosobowe.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie