Reklama

Straszny rok 1792

31/01/2019 00:00

Pod koniec XVIII stulecia w Europie zachodzą potężne przemiany społeczne. W 1789 r. we Francji wybucha Wielka Rewolucja Francuska. W Rzeczypospolitej Sejm uchwala ustawę zasadniczą zwaną Konstytucją 3 Maja. Wydarzenia te nie mają żadnego wpływu na życie miasta nad Prosną. Ustalony od wieków porządek zniszczy dopiero ogień

W 1792 r. gród liczy trochę ponad 4 tys. mieszkańców. Teren obwiedziony rzekami jest tak mały, że przejście traktem od bramy Wrocławskiej do bramy Toruńskiej zajmuje kilka minut. Jest tu 11 kościołów i 8 klasztorów, 92 budynki murowane i 344 drewniane. Mimo widocznych oznak upadku miasto posiada wojewódzki status, jest siedzibą sądów oraz szkoły średniej. Mieszczaństwo nadal nie może brać udziału w życiu politycznym, ale Konstytucja 3 Maja gwarantuje im osobiste swobody. Posiadają też mieszkańcy własny samorząd z prezydentem. Szlachtę reprezentują liczni urzędnicy ziemscy, lecz ich tytuły mają  tylko honorowy charakter. Najważniejsi z nich, kasztelan Franciszek Kwilecki i wojewoda Antoni Sułkowski, od dawna nie rezydują w Kaliszu. Wolno i sennie płynie czas odmierzany zegarem gotyckiej wieży ratusza. Miasto jest jakby samowystarczalną, odizolowaną od świata małą republiką. Nie ma gazet, a jedyne źródło informacji stanowią listy, kazania i… plotki. Od czasu do czasu cichą codzienność ubarwiają szlacheckie sejmiki zwoływane w kościele św. Mikołaja. Organizuje się też jarmarki i bardzo wystawne uroczystości religijne. Nowością są cieszące się wielkim powodzeniem zabawy zwane szumnie redutami, urządzane w salach magistratu. 

Wśród ruin
Chociaż istniejąca od 1780 r. Komisja Dobrego Porządku włożyła sporo wysiłku w reformowanie miasta, wieloletnich zaniedbań nie udało się usunąć. Mimo powtarzanych zakazów po ulicach nadal kręci się bydło i świnie. Bardzo często zdarza się, że ktoś „sprytny” podrzuci padlinę i wtedy jest kłopot, bo jej usuwaniem zajmuje się tylko jedna osoba. To mieszkający przy murach kat miejski Johan Gottlieb Kraysel. Problemem jest przede wszystkim utrzymanie porządku. Czasami błota jest tak dużo, że pod jego warstwami znikają bruki, a raczej polne kamienie, którymi wyłożono główne ulice. Im dalej od rynku, tym wszystko uboższe i bardziej zaniedbane. Najbardziej leniwi wylewają nieczystości z okna wprost do rynsztoków. Nic dziwnego, że w gorące dni zapachy są po prostu nieznośne. Najgorzej jest w dzielnicy żydowskiej sąsiadującej z tzw. Gnojną Górką – miejscem, gdzie od wieków mieszkańcy wyrzucają śmieci. Śląski podróżnik, lekarz Joseph Johhan Kausch zauważy, co odnotowujemy z przykrością,  że: „Kalisza nie sposób porównać z Poznaniem. Mamy tu co prawda podobne jak tam kościoły, kilka wyniosłych wież, z których jedna szczególnej piękności, jednakże mimo wszystko miasto to znacznie ustępuje Poznaniowi. Na próżno szukamy pięknych domów, chociaż można i tu znaleźć kilka większych murowanych budynków”.  Na tle ceglanych gmachów, w większości mocno zrujnowanych, odcinają się otynkowane, ale już poszarzałe ze starości kościół i kolegium pojezuickie. Nową budowlą jest ukryta wśród lilipucich domków kanonickich kolegiata. Jej wysoka wieża, z zegarem zakupionym w Berlinie, to jaśniejszy akcent w tym mieście ruin. W najgorszym stanie znajduje się zamek, straszący oczodołami okien bez szyb. Kościół św. Mikołaja nie posiada wieży, a jedynie prowizorycznie odbudowany w jej miejscu daszek. Niektóre z budynków noszą jeszcze ślady ostatniego pożaru. Te wybuchają z wielką łatwością. Nic dziwnego. Dziewięćdziesiąt procent powierzchni zajmują domostwa drewniane, stłoczone z wykorzystaniem każdego wolnego kawałka. Podchodzą one nawet pod zawalające się mury obronne. Te ostatnie są już pozbawione większości baszt. Na ich utrzymanie zabrakło pieniędzy w kasie miasta.
Na skutek podnoszenia się poziomu ziemi, wiekowe budowle sprawiają wrażenie jakby grzęzły powoli w morzu błota. W nocy prastary gród spowija mrok – jedyne latarnie (olejowe) znajdują się na rynku. A i one nie zawsze się palą. Nieprzeniknioną ciemność rozpraszają ogniska, przy których grzeją się, odziani w łachmany, najubożsi mieszkańcy grodu.

Trzy czarne czwartki
Zapewne z wielkim niepokojem oczekiwali mieszkańcy miasta wieści przesyłanych konną pocztą ze stolicy.  Nadchodzą one ze znacznym opóźnieniem. 1 sierpnia 1792 r. Komisja Porządkowa Cywilno – Wojskowa zwołuje zgromadzenie w sprawie obrony konstytucji. Nikt nie wie, że działania wojenne już są zakończone, a wojna przegrana. Tymczasem informacje z poczty w pobliżu kościoła franciszkanów okazują  się coraz bardziej złowróżbne – 24 lipca 1792 r. król Stanisław August przystąpił do Konfederacji Targowickiej. A przecież nie dawno, pół roku temu (5 listopada 1791 r.) kaliszanie zaprzysięgali Konstytucję. Targowica rozpoczyna likwidację wszystkich reform, w tym tych przyznających mieszczaństwu swobody.
Rok jest tragiczny, a do największych katastrof dojdzie w trzy kolejne czwartki. Najpierw 30 sierpnia około godziny 17 pali się klasztor franciszkanek. Tylko zerwanie dachów z pobliskich domów powstrzymuje pożogę. Siedem dni później przychodzi dziwna anomalia pogodowa. Pada grad tak wielki, że bez problemu wybija szyby, raniąc zwierzęta i ludzi. W kościele pojezuickim i pobliskich budynkach wybite są wszystkie okna. W kościele kolegiackim, choć wystawionym na największą falę uderzeniową, straty są minimalne – 4 stłuczone szybki. 13 września,  nic nie zapowiada katastrofy. Wraz z zachodem słońca Kalisz pogrąża się w wieczornym odpoczynku. Oszczędność nakazuje nie wypalać zbyt dużo świec i oleju w glinianych kagankach. Ciszę wieczorną obwieszcza jak co dzień odgłos trąbki na wieży ratuszowej. Po opustoszałych ulicach też nie warto się kręcić. Chociaż miasto ma opinię spokojnego, nawet tu łatwo paść ofiarą zaczajonego w zaułku łotrzyka. Poza tym wielu mieszkańców nadal wierzy w upiory. Po zmówieniu pacierzy ludzie kładą się spać. Porządku pilnuje tylko jedna osoba – stróż nocny. Jest on zobowiązany obchodzić całe miasto i „co godzina obwoływać  po tychże  ulicach z odgłosem tej samej  godziny, którą zegar bije, na piszczałce”. Około godziny 22.30 słychać gwałtowne uderzenia w dzwony i pierwsze dramatyczne krzyki – gore!

Zegar bije sto razy
Nie wiadomo skąd dokładnie rozpoczął się pożar. Jedni mówią, że na Wrocławskim Przedmieściu, inni że na ulicy Wrocławskiej. Czy przyczyną było pijaństwo i przypadkowe zaprószenie ognia w stajni przez niejakiego Mecwaldowskiego? A może miasto zajęło się od świecy nierozważnie zostawionej pod obrazkiem Matki Boskiej? Płomienie szybko pożerają drewniane konstrukcje i niesione silnym wiatrem przenoszą się na dzielnicę żydowską. Docierają też na rynek, do kamienicy Ludwika Kassa „Piekłem” „zwanej, w której apteka  znajdowała się [i tu] największy wszczął się pożar, znajdujące się tamże spirytusy wybuchały w górę z wielką gwałtownością”.  Być może dostojny gmach ratusza nie padłby pastwą ognia, gdyby nie niedbalstwo mieszkańców, którzy nie usunęli łatwopalnych jaskółczych gniazd. Pisze kronikarz: „Iskry wzniesione przez gwałtowny wiatr dostały się w okna wieży ratuszowej stojącej w Rynku miasta (…) Wieża (…) wspaniałej struktury, po spaleniu się kopuły miedzią pokrytej, do której ogień się dostał w kilka godzin runęła Zegar zaś ratuszowy  w miejsce północnej godziny dwunastej wybiwszy sto razy wraz z dzwonami  zagrzebiony został w popiele”. Widząc co się dzieje mieszczanie nie ratują już domów, ale życie i mienie. Co by zresztą mogli zrobić z pomocą dwóch sikawek i wody czerpanej naczyniami ze studzien. Płonie już Wrocławska, Złota, ogień dostaje się na Kanonicką. Jeszcze jest nadzieja na ocalenie drugiej strony Rynku i ulicy Toruńskiej (ob. Zamkowa). Chciwość jednego z kupców okazuje się zgubna. Zamiast zatopić beczki z prochem w studni, ukrywa je w swojej kamienicy. W efekcie potężna eksplozja zrywa dachy dwóch kamienic, a rozniesiony przez płonące gonty ogień przenosi się na trzecią stronę miasta. Tylko kanonicy regularni opanowują panikę i sprawnie kierują akcją gaśniczą. Dzięki temu udaje się zagasić już płonącą dzwonnicę kościoła św. Mikołaja. Za to zupełnie nietknięty pozostaje dom ubogiego krawca, który akurat wyjechał na jarmark w Ostrowie. Miasto pochłania morze ognia; nie widać końca pożodze.
Kiedy nad ranem pożary przygasają, ukazuje się infernalny widok. „Wiele pięknych kamienic, drewnianych domów wielkim nakładem mieszkańców wybudowanych, w ciągu niecałych sześciu godzin w popiół obrócone zostały tak dalece, że nazajutrz zaledwie rozpoznać było można porządek dróg i ulic, a kamienie były tak rozżarzone, że stąpać po nich było trudno Tylko spustoszone i wypalone mury wskazywały było tu miasto”. Bolejąc nad tragedią grodu autor tych słów, ks. Łukasz Marszałkiewicz, dodaje też po łacinie „Nikt nie wie, gdzie była Troja”.

Koniec dawnego Kalisza
Po wielkim pożarze ocalały tylko kościoły, nieliczne domy w murach i jedna strona miasta z tzw. bursą Karnkowskiego. Zabobonni kaliszanie upatrują w żywiole pewną „logikę” – jakoby ocalały budynki wcześniej oszczędzone przez grad.
To nie koniec nieszczęść. 4 grudnia miasto pustoszy  huragan. 13 lutego 1793 r. do ruin wkraczają Pruscy żołnierze. To koniec Rzeczypospolitej i dawnego Kalisza.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do