Reklama

Sygnowana przestrzeń

13/02/2008 15:20
Tworzą swoisty rebus. Wpisane we współczesną tkankę miasta, są znakami istnienia. Sporo mówią o aspiracjach przodków, preferencjach artystycznych, dbałości o szczegół. Dla historyka będą wskazówkami pozwalającymi lepiej zbadać obraz przeszłości. Dzięki niepozornym inicjałom i sygnaturom otaczająca nas przestrzeń staje się ciekawsza

W którym miejscu rozpocząć wycieczkę, skąd wyruszyć? Iść z mostu Kamiennego Śródmiejską do Rynku Głównego czy może skręcić w Kolegiacką i dalej, posuwając się wzdłuż dawnych zabudowań pojezuickich, zejść prosto do parku? Może jeszcze „zahaczyć” o Bazylikę św. Józefa? Jakąkolwiek drogę obrać, wszędzie wnikliwe oko wyłowi tajemne znaki przeszłości – inicjały i sygnatury sprytnie wpisane w fasady i elewacje, podpisane dzieła sztuki i rzeczy codziennego użytku – ślady nieistniejącego już świata.

Moja przestrzeń
Most Kamienny, którego przęsło kryje zwornik z wielką literą „A” (inicjał cara Aleksandra II), jest dobrym przykładem. Dzień po dniu nad sygnowanym kamieniem przechodzą setki kaliszan. Idąc czy kolebiąc się w swoich autach na kocich łbach, przekraczają granicę dwóch miast: najstarszego lokacyjnego i późniejszego – klasycznego, którego dynamiczna rozbudowa rozpoczęła się właśnie ze cara. Jeśli popatrzeć na inicjał z tej perspektywy, litera okaże się nie tylko znakiem czasu, ale także swoistą pieczątką przestrzeni, w której została osadzona, elementem dla niej znaczącym. Dziesięciolecia mijające od odzyskania niepodległości, kolosalne zmiany geopolityczne i pędząca współczesność każą jak najdalej zostawić myśl o tym, że kiedyś był to również symbol zaborcy.
Aleksandryjski most z rozbudowanymi inskrypcjami i herbem miasta jest przykładem najbardziej oczywistym, znanym, wpisanym do kaliskiego kanonu spotkań z zabytkami. Rzadziej zatrzymujemy się przed skromniejszymi śladami czyjejś obecności. Drugie piętro fasady jednej z kamienic przy Głównym Rynku kryje spleciony inicjał „KS”. Biorąc pod uwagę fakt, że został on umieszczony w eksponowanym miejscu, nad wyróżnionym balkonem i kwietną girlandą okna drugiego piętra, można się spodziewać, że litery kryją imię i nazwisko właściciela domu. Oprócz zwykłej chęci „pokazania się” inicjał pełnił również funkcję dobrze widocznej, dekoracyjnej wizytówki, najogólniej rzecz ujmując – identyfikował przestrzeń. W takiej roli monogram niewątpliwie występuje także nad bramą wjazdową jednej z kamienic przy ul. Garncarskiej. Znak „JK” Jarosław Dolat, badacz przemysłowego dziedzictwa miasta, łączy z Janem Kindlerem, kaliskim producentem mydła.
Od patrzenia w górę może się zakręcić w głowie, toteż warto od czasu do czasu popatrzeć pod nogi. W dobrej roboty żelazne kraty zamykające piwnice przy zbiegu Garncarskiej z Kanonicką wpisano inicjał „AG”, obok widnieje data: „1918”. Są to zatem świadkowie chwalebnej odbudowy Kalisza po kataklizmie I wojny  światowej. Już tylko te dwa skromne elementy świadczą, jaką wagę przywiązywano wówczas do detalu i elegancji. Podnosząc wzrok nieco wyżej widać wyłożony szlachetną glazurą cokół o kobaltowym odcieniu. Jedną z płytek zastąpił oryginalny napis: „Adolf Schulz, Kalisz”. Tym razem to wizytówka producenta, znak firmowy i reklama w jednym. Aby ją zobaczyć, trzeba najzwyczajniej ukucnąć.
   
Przestrzeń rzemiosła
Płytki Adolfa Schulza wyznaczają inny podpisany arcyciekawy obszar, zajęty przez rzemiosło i sztukę. Na żeliwnych drzwiach kościoła Garnizonowego, zdobionych rozetami dobrze korespondującymi z renesansowym portalem, wykonawca podpisał się czytelnie: „Gustaw Michael, fabryka maszyn rolniczych, Kalisz”. Kto dzisiaj pamięta tę kontrowersyjną postać? Po inwazji Prusaków na Kalisz w sierpniu 1914 r. przemysłowiec został burmistrzem miasta, był też jedynym świadkiem, który przed komisją badającą, dlaczego gród został zrównany z ziemią, zeznał, że słyszał strzał do żołnierza niemieckiego. Wśród miejscowych do Michaela przylgnęło przezwisko „Admirał”, a to z tej racji, że przedsiębiorca zarabiał także na dwóch łodziach motorowych, którymi przewoził ludzi przez rzekę.
Sygnatury pojawiają się w zaskakujących miejscach, toteż warto patrzeć uważnie i z pieczołowitością przeprowadzać wszelkie remonty, konserwacje, naprawy etc., aby nie zniszczyć tych jedynych w swoim rodzaju śladów życia i działalności pokoleń. Walenty Kulisiewicz, ojciec sławnego grafika, zostawił swoją tabliczkę na żeliwnych szprosach kościółka św. Wojciecha na Zawodziu. Tym samym rzemieślnik dołożył własną cegiełkę do budowli wieków, arcyważnej dla kształtowania się historycznej świadomości kaliszan. Przed wojną Walenty prowadził znany zakład przy ul. Niecałej, jednak jego dzieła podpisane spotyka się rzadko.
Niewiele wiadomo na temat Spiro, prawdopodobnie zegarmistrza i fundatora zegara słonecznego w Parku Miejskim. Wyryte na kamiennej stopie zabytku nazwisko można czytać z dodatkowym wzruszeniem; zostało postawione w czasie, kiedy park był najdrogocenniejszą perłą miasta (1878 r.). Zaledwie o trzy lata młodsza jest kłódka drzwi Bazyliki św. Józefa; duża, żelazna, z trudnością mieści się w męskiej dłoni. Napis na skoblu: „K 1875 P. w Kaliszu” z roku na rok zaciera się coraz mocniej jak nieznane losy – może zupełnie zwyczajne, może niezwyczajnie ciekawe – twórcy kłódki.

Przestrzeń sztuki
Granica między rzemiosłem a sztuką nigdy nie była ostra. Widać to najwyraźniej w przypadku wielu dzieł fundowanych dla kościołów. Z olbrzymiego wyboru skarbów kaliskich świątyń warto wskazać chociażby dziewiętnastowieczny witraż osadzony w wejściowej fasadzie kolegiaty. Wtopiona w szkło sygnatura (prawy dolny róg) wskazuje warszawską Pracownię św. Łukasza. Zbudowany z barwnych detali obraz przedstawia urokliwą scenę Zwiastowania. Czy to „tylko” rzemiosło, czy już sztuka? Podobne pytanie nasuwa się, kiedy patrzy się na imponujące dzieło gdańskiego ludwisarza Krzysztofa Oldendorfa, który swoje nazwisko i rok wykonanej pracy – 1598 – wyrył na stopie świeczników stojących dzisiaj w kaplicy św. Józefa, a pierwotnie fundowanych do kościoła jezuickiego.
Znacznie dalej idzie Włodzimierz-Przerwa Tetmajer, autor wspaniałego fresku dziejów Polski i miasta nad Prosną, ukrytego w półmroku Kaplicy Polskiej przy katedrze św. Mikołaja. Wśród tłumu postaci historycznych i portretów kaliszan artyście współczesnych znaleźć można profil głowy z bujną czupryną i wąsem, o mocno osadzonych oczach. To obraz samego Tetmajera dziwnie zapatrzonego w dal, Tetmajera, w którego domu roztańczyło się słynne wesele Jadwigi Mikołajczykówny i Lucjana Rydla. W przeciwieństwie do innych pokazanych osób, on jeden nie wznosi błagalnie rąk do Matki Boskiej. Zostawmy treść przedstawień. Autoportret jest przecież najwspanialszą sygnaturą, jaką może złożyć artysta. Jedna ze znaczących postaci młodopolskiego ruchu swój malarski podpis zostawiła w najstarszym kościele Kalisza, istotnie wzbogacając religijny, ale również artystyczny pejzaż miasta.

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do