Przestrzeń wymarzona na scenerię romantycznej miłości lub kryminalnej zbrodni. A jednak sztuczne ruiny w parku, prócz paru wspomnień, nigdy nie zostały bohaterem powieści. Skoro nikt nie rozważa możliwości ich rekonstrukcji, a park z klejnotu miasta stał się zwykłym zieleńcem, tylko mocą wyobraźni i historycznych badań można przywrócić dawno minione miejsca
Marzec 1888 r. rozpoczął się dla kaliszan dramatycznie. Wielka powódź, która niespodziewanie wtargnęła do grodu, spowodowała znaczne zniszczenia. Woda przerwała wały i wdarła się do parku. Publiczność zebrana w alejach Józefiny (ob. Wolności) doznała szoku. W pośpiechu, chroniąc się przed żywiołem, ludzie musieli opuścić przerwane przedstawienie. Na szczęście z pomocą zagrożonym przyszli kaliscy strażacy. Oni też zajęli się ratowaniem parku i znajdujących się w nim zwierząt.
Mimo tych wydarzeń i dość niemrawo nadchodzącej wiosny życie miasta szybko powracało do zwykłego rytmu. Wraz z nastaniem cieplejszych dni w parku rozpoczęto naprawianie wyrządzonych szkód, pojawili się też pierwsi odwiedzający. „Kaliszanin”, miejscowa gazeta, z niecierpliwością czekał na pojawienie się pierwszych oznak wiosny: „Trochę jeszcze deszczu i ciepła, a zazielenią się drzewa i krzewy i zwabią ptactwo śpiewające swe hejnały spacerowiczom”. Baczną uwagę parkowej publiczności zwracała nowo wznoszona budowla: „Przedmiotem szczególnego zainteresowania parkowych spacerowiczów są budujące się obecnie ruiny na nowo usypanym wzgórzu. W murach owych ruin ma być urządzony taras, z którego widok na park i rzekę będzie bardzo rozległy”. Inicjatorem powstania budowli, jak przyjęło się twierdzić, był gubernator Michał Daragan. Sama potrzeba wznoszenia takich obiektów może się wydawać dziwna, jednak rozmiłowana w historii i archeologii epoka z chęcią sięgała po takie chwyty, umożliwiające obcowanie z tajemnicami przeszłości. Skoro nawet dworce kolejowe i fabryki mogły udawać średniowiecze zamczyska, tym bardziej „teatralny” kostium wydawał się naturalny w miejscu wypoczynku i... skrywanych namiętności.
Z parkowego placu budowy
Kolejne relacje z postępu prac przynoszą pożółkłe ze starości numery „Kaliszanina”: „Budowa ruin postępuje; tunel, a nad nim sklepienie już ukończone, na jego wierzchu urządzony został taras otoczony balustradą, ozdobiony połamanymi kolumnami, do którego prowadzić będą schody od wału przez nasyp”. Cieszono się też, że aby zobaczyć kaliski park i podpatrzyć tutejsze rozwiązania, specjalnie przyjechał zagraniczny ogrodnik. Innymi radosnymi wiadomościami godnymi odnotowania w gazecie były narodziny sarniątka w parkowym zwierzyńcu oraz oczekiwanie na potomstwo łabędzi. Czy i my dzisiaj umielibyśmy się cieszyć z tak drobnych wydarzeń?
Tymczasem w ruinach obok rzeźb stylizowanych na „starożytne” pojawiły się autentyczne zabytki przeszłości. Swoje miejsce w reprezentacyjnym miejscu znalazł herbowy kartusz, widoczny na większości fotografii (patrz foto poniżej). W jedną ze ścian wmurowano kamienną kulę wykopaną wraz z innymi przedmiotami w miejscowości Lis.
Cały obiekt miał postać wyłaniającej się ze wzgórza bramy z łukowatym przejściem. Na górze, dokąd prowadziły dość szerokie kamienne schody, znajdował się taras. Nieznanemu twórcy (czyżby architekt gubernialny Józef Chrzanowski, a może Edmund Jankowski, projektant parku?) nie udało się dokończyć planu budowy wieżyczki połączonej z ruinami ceglanym łukiem. Zrealizowano za to wielką kamienną czy terakotową wazę na postumencie z wykutą datą budowy 1888 r. Nie wiemy, czy zgodnie z zamierzeniem ostatecznie wycięto drzewa tak, aby na horyzoncie odsłonił się kościół w Chełmcach. Widok z wysokości ruin musiał zatem być imponujący. Na pewno obejmował przynajmniej cały park i Prosnę.
Halabardnik
z Charlottenburga
Początkowo pod wzgórzem z ruinami stała rzeźba figlarnego amorka. Już w roku budowy „miejscowy obywatel” Juliusz Schner ufundował w jego miejsce nowy posąg. Relacjonujący to wydarzenie dziennikarz pisał w romantycznym tonie: „U stóp wzgórza urządzone zostały nowe klomby i trawniki, a na jego szczycie, na wymurowanym „ad hoc” postumencie, stanie średniowieczny rycerz naturalnej wielkości, niby stróż owych szczątków pozostałych z potężnego niegdyś zamku”. Rzeźbę, zwaną też halabardnikiem, sprowadzono z Charlottenburga. Niestety, stała ona na swoim miejscu tylko rok i już w 1889 r. zastąpiono ją kolejnym amorkiem. W tym samym roku obok ruin ustawiono figurę dziewczyny wiążącej sandał. W okresie międzywojennym obiekt wzbogaciło szereg rzeźb pochodzących ze spalonego w 1914 r. ratusza (m.in., jak pisaliśmy już na tych łamach, ustawiono tutaj ratuszową Calisię, tj. kobiecą figurę z coroną muralis na głowie i herbem miasta u stóp).
Miejsce dla ruin
Sztuczne ruiny obrośnięte bluszczem stały się obowiązkowym elementem każdej maturalnej fotografii klasowej. Ich rysowany wizerunek umieszczał na odwrocie swoich zdjęć jeden ze znanych kaliskich fotografów. Mimo że ta mała architektura istniała tylko do okupacji hitlerowskiej (czyżby rozbiórkę nakazał ten sam niesławny oberinspektor Peisker, który odpowiedzialny jest za zniszczenie w 1940 r. parkowych rzeźb?) wpisała się na trwałe w pejzaż parku. Dziś pozostała już tylko na zdjęciach i we wspomnieniach malejącej liczby osób. Na podstawie ich opowieści można ustalić dawne położenie tej parkowej ozdoby. Ruiny znajdowały się między przedszkolem a restauracją KTW po drugiej stronie obecnej rzeczki, która płynie mniej więcej w miejscu kanału Babinka.
Patrząc na wątpliwej urody współczesne budowle: „chińską altanę” i betonowy mostek nasuwa się pytanie, czy nie lepiej byłoby przeznaczyć te pieniądze na rekonstrukcję romantycznych ruin lub innej, równie ważnej legendy Kalisza – domku szwajcarskiego?
Jedyna pamiątka
Szczęśliwie, aczkolwiek w niejasnych okolicznościach ocalały kartusze zdobiące sztuczne ruiny, dziś zamontowane przed kaliskim muzeum. Przede wszystkim nie wiemy, skąd pochodzi ten widoczny na wszystkich starych fotografiach. Jego identyfikację utrudnia brak przedstawień herbowych. Według przedwojennych przewodników w romantycznej budowli miały się znajdować również dwa inne kamienne herby: z barankiem arcybiskupa Stanisława Karnkowskiego oraz z wyobrażeniem trzech lilii i główką amorka. Pierwszy z nich pochodzi z 1595 r. i zdobił niegdyś bursę znajdującą się w rynku. Drugi, z herbem kapituły gnieźnieńskiej miał leżeć u podnóża parkowych ruin (pierwotnie musiał się znajdować w obiekcie fundowanym przez kanoników gnieźnieńskich). W 1888 r. został on przypadkiem odkryty podczas kopania fundamentów pod budowę domu Grzeszkiewiczów. W latach 60. XX w. oba kartusze odnaleziono w pobliżu ulicy Łaziennej. Następnie przez jakiś czas herb Karnkowskiego wmurowany był w fasadę byłego Korpusu Kadetów przy ul. Sukienniczej, a głaz z liliami przez długi czas stał przy kasztanowcu rosnącym nieopodal domku szwajcarskiego. Od lat 80. XX w. wszystkie trzy kartusze: bez herbów, z barankiem i kanoników gnieźnieńskich znajdują się w lapidarium znajdującym się przed MOZK.
Komentarze opinie