
Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że w pierwszym półroczu 2022 roku, czyli w okresie obowiązywania nowego taryfikatora mandatów, doszło do 3 procent wypadków więcej przy 10-procentowym spadku liczby zabitych. Niestety, te optymistyczne dane nie dotyczą liczby wypadków na przejściach dla pieszych. W tym przypadku można już mówić o prawdziwej tragedii
Przypomnijmy, że od czerwca ubiegłego roku obowiązuje znowelizowana ustawa „Prawa o ruchu drogowym” dająca pieszym bezwzględne pierwszeństwo na przejściach dla pieszych. Kierowca zobowiązany jest do zatrzymania pojazdu w sytuacji, kiedy pieszy zbliża się do przejścia.
Intencją ustawodawcy była ochrona najsłabszych uczestników ruchu drogowego, czyli pieszych. Postulat słuszny ale czy zmiana spełniła oczekiwania, czyli zmniejszyła liczbę zdarzeń i ofiar? Przyjrzyjmy się statystykom Komendy Głównej Policji.
Punktem odniesienia niech będą dane dotyczące liczby zdarzeń z udziałem pieszych na „zebrach” z pierwszego półrocza 2021 roku czyli z okresu, kiedy piesi nie korzystali z bezwzględnego pierwszeństwa na przejściach. Według starych przepisów pieszy miał pierwszeństwo dopiero wtedy, kiedy postawił nogę na przejściu. Natomiast, kiedy dopiero zbliżał się do przejścia, z pierwszeństwa korzystał kierowca pojazdu.
Ubiegłoroczna nowelizacja zmieniła zasady. Jak wiadomo, nowe przepisy wymagają aby kierowca zatrzymał pojazd przed przejściem kiedy pieszy tylko zbliża się do pasów.
Porównajmy zatem dane dotyczące zdarzeń na przejściach dla pieszych z pierwszego półrocza ubiegłego roku, od stycznia do końca maja, oraz tego samego okresu 2022 roku, kiedy obowiązywały nowe przepisy i nowy taryfikator mandatów.
I tak, w pierwszych pięciu miesiącach 2021 roku doszło do 732 wypadków na przejściach dla pieszych w których zginęło 45 osób a 707 zostało rannych.
W tym samym okresie rok później, kiedy obowiązywały już nowe przepisy, policyjne statystyki odnotowały 1010 wypadków na przejściach dla pieszych, co oznacza aż 38-procentowy wzrost. Statystyki KG Policji informują również o 60 ofiarach śmiertelnych (wzrost o 15 osób i 33%) i 982 rannych (wzrost o 250 osób i 39%). Czy tego oczekiwali autorzy zmian w prawie?
Choć statystyki szokują, to warto przypomnieć, że dane dotyczą w dużej części okresu roku, kiedy zarówno warunki na drogach, jak i długość dnia, przekładają się na mniejszą wypadkowość. „Hekatomba” tragicznych zdarzeń na przejściach zaczyna się w październiku i trwa mniej więcej do lutego, kiedy wcześniej zapada zmierzch i pogarszają się warunki na drogach. Potwierdzają to statystyki. W ubiegłym roku we wrześniu na pasach zginęło 9 osób, w październiku 15, w listopadzie 21 a w grudniu 25.
Jest zatem niemal pewne, że tegoroczne statystyki będą jeszcze bardziej porażające.
Statystyczny cud i absurd
Kto ponosi odpowiedzialność za wypadki na przejściach dla pieszych? Z policyjnych statystyk wynika, że... wyłącznie kierowcy.
Dwa lata temu, kiedy przez cały rok obowiązywały stare przepisy, ośmiu pieszych zginęło w wyniku wtargnięcia na przejście tuż przed jadący pojazd.
Rok później, w 2021 roku, kiedy od połowy roku obowiązywały już nowe przepisy, statystyki KG Policji odnotowały 4 przypadki wtargnięcia zakończone śmiercią pieszych.
A w pierwszych sześciu miesiącach tego roku, nie było już przypadku (oficjalnego) śmierci na pasach z winy pieszego! Wszyscy piesi zachowują się wzorowo a cała odpowiedzialność spada wyłącznie na zmotoryzowanych szaleńców!
A na poważnie, nie trzeba policyjnych statystyk ale codzienna obserwacja zachowań kierowców i pieszych przed i na przejściach. Faktem jest, że zdarzają się przypadki nieodpowiedzialnych zachowań kierowców ale zdecydowana większość przystosowała się do nowych przepisów i je respektuje. W przypadku pieszych z kolei widoczne jest zjawisko odwrotne – wchodzenie na „zebry” tuż przed nadjeżdżający pojazd stało się normą, bardzo często z telefonem komórkowym przy uchu. Co prawda nowe przepisy traktują takie zachowania jako wykroczenie ale czy jakikolwiek pieszy został z tego tytułu ukarany? Nie wspominając o tym, że prawo jest niezwykle pobłażliwie dla takich przypadków natomiast bardzo surowe dla kierowców. Według nowego taryfikatora mandatów, wejście pieszego z telefonem na pasy karane jest mandatem w wysokości 300 złotych natomiast nieustąpienie pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na przejściu lub wchodzącemu na to przejście kosztuje kierowcę 1500 złotych a w przypadku tzw. recydywy – 3 tysiące złotych! Mowa o sytuacji, kiedy nie dochodzi do żadnych tragicznych zdarzeń. Dlaczego mamy zatem tak ogromną dysproporcję skoro konsekwencje nieodpowiedzialnych zachowań pieszych mogą dać równie tragiczne konsekwencje? Perspektywa 300-złotowego mandatu jakoś nikogo nie odstrasza – zjawisko staje się coraz bardziej powszechne.
„Zebry” do odstrzału!
Wnioski z lektury policyjnych statystyk są dość oczywiste – dramatyczny wzrost liczby ofiar na pasach, przy ogólnie mniejszej liczbie wypadków i ofiar, nie jest przypadkowy ale jest konsekwencją ubiegłorocznej nowelizacji. Piesi otrzymali kolejny przywilej, który wykorzystują bezwzględnie, a który de facto obraca się przeciwko nim. Na nic logika która podpowiada, że kierowca jest tylko człowiekiem, który bez złych intencji, może zareagować poniewczasie a samochód 1,5-tonową maszyną, w konfrontacji z którą pieszy nie ma żadnych szans. Zatem skąd przekonanie, że „przepis mnie ochroni”?
Tymczasem ten sam pieszy, który gotów jest zaryzykować zdrowie i życie na pasach, poza przejściem dla pieszych zachowuje się zgoła odmiennie. Spojrzy „w lewo, potem w prawo i znów w lewo” i przejdzie przez ulicę dopiero wtedy, kiedy będzie miał stuprocentową pewność, że nic mu nie zagraża. Stara dobra zasada, którą matki (i nauczyciele) wbijały do głów dziatwie w czasach, kiedy samochód był rzadkością. Czy ktoś słyszał aby pieszy został potrącony poza przejściem dla pieszych?
Wniosek – za dużo „zebr”.
Inni już dawno wyciągnęli wnioski
„Pracuję w UK w mieście ok. 100-tysięcznym. Jest jedno przejście w centrum „z lampką” gdzie pieszy ma pierwszeństwo, reszta przejść to światła albo bez pierwszeństwa pieszego” – pisze @grett.
Inny przykład, od @peszmerda. „Pracuję w Czechach, tam widać przejścia warunkowe czy jak to się zwie. Pieszy zbliżając się do jezdni zatrzymuje się i czeka jeśli jadą samochody. To od kierowcy zależy, czy zatrzyma się i przepuści pieszego. Są też oczywiście przejścia takie jak u nas. To tylko uczy pieszego, że warto pomyśleć zanim wejdzie się na jezdnię. Bo życie ma się tylko jedno. U nas wolna amerykanka. Teraz ile się widzi pieszych wchodzących na pasy wpatrujących się w telefon. Chyba lepiej zatrzymać te 70, 80 kilogramów niż 1,5 tony, prawda? (...)” – pisze internauta. I wielu innych.
Podobne rozwiązania („przejścia sugerowane” czy „śluzy”) z powodzeniem funkcjonują w Niemczech, Francji, Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach. Ale nie w Polsce. „Problem w tym, że zmianę przepisów nagłośniono w taki sposób, że zdecydowana większość myśli, że pieszy ma uprawnienia świętej krowy” – podsumowuje @neeet.
Wreszcie i u nas, choć poniewczasie, coś drgnęło. W polskich przepisach dotyczących ruchu drogowego pojawiło się pojęcie „przejścia sugerowanego”.
Nowelizacja obowiązuje od połowy września. Zakłada, że w niektórych miejscach, spełniających określone kryteria, zamiast tradycyjnych zebr, uprawniających pieszych do korzystania z bezwzględnego pierwszeństwa, pojawią się „śluzy” uprawniające do przejścia jezdni ale bez przywilejów.
Tylko przyklasnąć! Ale pierwotny entuzjazm gaśnie, kiedy zaczyna się dyskusja o szczegółach – np. jak przepis wpłynie na infrastrukturę polskich dróg i ulic. Okazuje się bowiem, że ani służby drogowe ani policja, nie widzą co z tym fantem zrobić. „Na razie nie mamy jeszcze żadnych wytycznych” – przyznał przedstawiciel kaliskiej drogówki, pytany o szczegóły.
Ekologia również, głupcze!
Jeśli przepis ma przynieść jakiekolwiek efekty, to oczywiste jest, że większość „zebr” musi zmienić swój status lub ulec likwidacji. Jak przyznał Polak mieszkający w Wielkiej Brytanii, w stutysięcznym mieście naliczył jedno przejście w centrum i kilka, kilkanaście na skrzyżowaniach z sygnalizacją świetlną. Tymczasem w Polsce, albo, żeby daleko nie szukać – w stutysięcznym Kaliszu, tylko na jednej ulicy Legionów jest ich jedenaście! Niektóre w odstępach kilkudziesięciometrowych. A przecież Legionów nie jest pod tym względem wyjątkowa a raczej jest ilustracją skali patologii w całej Polsce. Czy normalne, i uzasadnione jest, aby sznur pojazdów, co kilkanaście, kilkadziesiąt metrów zatrzymywał się przed przejściem po to aby pojedynczy pieszy mógł, często z nieukrywaną nonszalancją, przejść na drugą stronę ulicy?
I tu dochodzimy również do ekologicznego aspektu problemu tak istotnego dla wielu „środowisk”. Zatrzymanie a potem ruszenie z miejsca kilku, kilkunstu- czy kilkudziesiąciotonowego pojazdu to określone koszty, również dla środowiska. Większe zapylenie z powodu zużywanych materiałów ściernych (hamulców), większe zużycie paliwa i w ślad za tym również większa emisja spalin. Czy ustawodawca wziął to pod uwagę?
(pp)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Co za koszmarny bilbord w tle. To tak celowo? Po co taka socjotechnika?
Wypadki wzrosły bo kierowcy muszą czasu aby sie do nowych przepisow przyzwyczaić. Z nawyku zapominają że pieszy ma prawo.
Idiotyczna zmiana, pieszy powinien zatrzymać się przed przejściem!
Zły przepis piesi ubrani na ciemno włażą bezmyślnie na przejście...
A dlaczego te przepisy są na pasach?
Proszę przeczytać ustawę i nie pisać glupot! Przepis o pieszym zbliżającym się do przejścia nie istnieje (został wykreślony w finalnym projekcie i nie ma go w ustawie). Zostało pieszy wchodzący na przejście... Ale ciiii, niektórzy mieli nie wiedzieć.