
W cyklu spacerów po nieistniejącym mieście, najprawdopodobniej dopiszemy niebawem kolejny akcent. To werset o kamienicy chylącej się już teraz ku upadkowi, i nieuniknionemu jak podaje kilka źródeł, ustąpieniu miejsca nowej zabudowie. Wyraz urbanizacji, szturmem pochłania kolejne kamienice, z których część posiada tożsamość, zaś inne pozostają jej pozbawione. Dziś o kamienicy która na chwilę przed rozbiórką zechciała nam opowiedzieć o sobie. W metaforze tej rzecz jasna brzmią słowa osób. Ludzi którzy to miejsce tworzyli... i żyli.
Pra pra dziadkowie
Ileż to razy brano pod rozwagę zwrot, że przeszłość jest dla przyszłości. Osobiście podpisuję się pod tą mądrością Izabelli z Flemingów Czartoryskiej i cieszy fakt, że sygnatariuszy tych słów jest coraz więcej. Jednym z nich jest Dominika Pawlikowska. Germanistka, historyk, nauczycielka w jednym z liceów w Kaliszu, interesująca się genealogią, historią regionu, badaniem historii swojej rodziny, którą jak sama twierdzi „ocalam od zapomnienia”. Autorski blog Pani Pawlikowskiej „Historia w sepii”, to faktyczny wehikuł czasu, który każdego kto zaczyta się w jego treść, przenosi do innego świata. Nie tak odległego na osi czasu, ale szalenie odległego i innego od czasów nam obecnych.
Ulica Asnyka posiada ten sam zarys historii co równoległe do niej – Skalmierzycka, Ostrowska i Legionów. Siatkę wymienionych ulic, nakreślono na początku XX wieku. Był to teren który miał zostać zabudowany kamienicami czynszowymi, z drobnym handlem i usługami. Ciekawostką pozostają ówczesne nazwy opisywanych ulic. Asnyka nazwana imieniem Michała Daragana – przychylnego Polakom gubernatora i Ostrowska – wtedy będąca Nowo-kolejową. Całe miasto zwracało się wtedy w stronę budującej się kolei Warszawsko – Kaliskiej. Handel działkami pomiędzy centrum a zachodnimi przedmieściami kwitł a ci bardziej przedsiębiorczy zbijali na obrocie nieruchomościami fortuny, co zresztą opisała w „Nocach i Dniach” Maria Dąbrowska. Co znamienne – w świetle archiwaliów, na terenie tym, gdzieś w okolicach ulicy Handlowej planowano budowę dworca kolejowego. Stacja ostatecznie powstała kilometr dalej, w kierunku zachodnim.
Kaliski banhof był niczym katalizator dla urbanizacji tej części naszego miasta. Tutaj w utopijnych planach architektów i urbanistów miała powstać burżuazyjna dzielnica Kalisza, na podobieństwo ulic Marszałkowskiej w Warszawie, czy Piotrkowskiej w Łodzi. I pewnie tak by wyglądały okolice ulicy Ostrowskiej, gdyby nie Wielka Wojna z roku 1914, która obróciła Kalisz w wielką stertę kurzu. I wojna światowa skutecznie wyhamowała tutejsze budowanie.
Między wojnami, cała siła budowlana Kalisza koncentrowała się w podnoszonym się z ruin centrum i z tego powodu pierzeje Skalmierzyckiej, Ostrowskiej i Asnyka pozostały do roku 1945 mocno „szczerbate”. Wzniesiono przy Asnyka ledwie kilkanaście kamienic i domów a charakter ulicy zyskał sielski klimat skąpany w kolorowym kwieciu ogrodów, z których część przetrwało do dnia dzisiejszego. Dobre warunki do egzystencji roślin zapewniał leniwy ciek wodny który nie doczekał się nigdy nazwy, oprócz nadanych przez autochtonów określeń, ustalmy to sobie – nie nazbyt przychylnych z uwagi na fetor zalegający nad brzegami. Małego Styksu o piekielnym zapachu pozbyto się krótko po 1945 roku. Później przyszły bloki z płyty, którym ustąpić miejsce musiało wiele uroczych chat i domów oraz bujnie rosnących sadów owocowych. Kamienica pod numerem 5 przy ulicy mającego za patrona wielkiego kaliskiego literata przetrwała to wszystko. Jest niemym świadkiem znaczących dat w historii.
Nazwisko i siedlisko
Kamieniczka z secesyjna aplikacją w fasadzie skrywa historię rodziny Kęsików. Przekazuje do wiadomości Pan Józef Kęsik – lat 94. – Mieszkaliśmy na Ogrodach, na ulicy Szewskiej, w czasie okupacji nazywała się ta ulica Schustergasse. Pod numerem 5 na Asnyka ojciec miał sklep, to był dom Rejmanów, Polaków niemieckiego pochodzenia. Najpierw mieliśmy sklep pod numerem 3, ale tam był mały sklep, więc jak pod numerem 5 się zwolnił, to tam się przenieśliśmy. Za domem było podwórko, drwalniki, rósł wielki orzech i dalej był ogród. Tam mieszkał też pan Szurczak z żoną. Edmund Rejman pracował w sądzie, należał do „piątej kolumny” [„piąta kolumna”, przen. grupa utajonych stronników nieprzyjaciela, prowadzących działania dywersyjne lub szpiegowskie (bądź gotowych do ich podjęcia) w kraju zamieszkania lub na tyłach frontu; rozpowszechnione na początku II wojny światowej w odniesieniu do działań dywersantów niemieckich w podbijanych krajach ] i jak Niemcy wkroczyli do Kalisza, to wydawał Polaków. Mówiło się, że wydał ok. 40 osób do obozu. Ojciec się go bał, więc jak wybuchła wojna przeniósł się do rodziny, do
Tomaszewskich w Cieni. Rejman spisał adres z tabliczki na wozie konnym rodziny Tomaszewskich, która nas odwiedzała na Asnyka, więc wiedział, gdzie szukać ojca. Po jakimś czasie ojciec został aresztowany, zabrano go do więzienia w Kaliszu, potem do Sieradza, z Sieradza do Łodzi, a 06.01.1941 deportowano go do obozu koncentracyjnego Mauthausen Gusen, gdzie otrzymał numer 8060. Ojciec nazywał się Klemens Kęsik, urodził się w Kaliszu w 1888, był synem Konstantego i Cecylii z d. Roszak. Został zamordowany w obozie Gusen, w Austrii zastrzykiem z fenolu dn. 3 sierpnia 1941. (…) Ojciec był w młodości w wojsku w Korpusie Ochrony Pogranicza (polska formacja wojskowa utworzona w 1924 do ochrony wschodniej granicy II Rzeczypospolitej przed penetracją agentów, terrorystów i zwartych uzbrojonych oddziałów dywersyjnych przerzucanych przez sowieckie służby specjalne z terenu ZSRR na terytorium II Rzeczypospolitej), a później przez jakiś czas policjantem. Następnie podjął decyzję o wyjeździe do Francji, gdzie przepracował 12 lat, ja się tam urodziłem.
Brat Rejmana mieszkał na Lipowej przed wojną, tam gdzie przychodnia, koło pompy. Czuł się Polakiem. Jak weszli Rosjanie to się powiesił. Edmund Rejman później czymś się Niemcom naraził, wiec zamknęli go do więzienia. Kochanka Rejmana nasłała Niemców na moją mamę za to, że rzekomo powiedziała do sąsiadki, że jak Niemcy przegrają to spadną ich głowy. Mamę Władysławę z d. Trzęsowska wzięto na gestapo na Jasną, tam ją pobito, ale po 3 dniach sprawa wyjaśniła się i mamę zwolniono. Sąsiadka zeznała, że była wtedy w pracy i nie mogła rozmawiać z moją mamą, więc Niemcy stwierdzili, że oskarżenie jest bezpodstawne.
„Piątka” przy Asnyka to jedna z ostatnich nieruchomości w okolicy pamiętających obydwie wojny światowe. Skromny dom, gdyż ciężko nadać budynkowi miano kamienicy, od kilku lat nie jest zamieszkany i jak to bywa z takimi obiektami, szybko chwyta oznaki starości – oznaki będące kasandrycznymi wróżbami, gdyż najtrudniej jest uchronić właśnie takie zabytki. Zbyt biedne i zbyt małe by przetrwać. Zanim z krajobrazu pod zielonym sklepieniem ulicy Asnyka zniknie numer pięć, chcę wyartykułować, że budynek ten stanowi w zupełności o tożsamości tej ulicy. Jednej z najpiękniejszych ulic w mieście – bo w gronie najbardziej zielonych.
Mateusz Halak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ciekawa, interesująca opowieść o kształtowaniu się miasta na początku wieku i o wojennych losach mieszkańców. Przynajmniej w tym artykule opowieść zostanie utrwalona dla potomnych...