
Sztuka zna wiele takich przykładów. Badacze piszą o nich książki, wkładając przedstawienia w stylistyczne szufladki. Praca wymagająca spostrzegawczości i detektywistycznego zacięcia musi być intrygująca. W Kaliszu, jak w wielu innych miastach Europy, można zobaczyć to samo: ukryte wizerunki
Galerię konterfektów w Kaliszu tworzą zarówno dzieła bardzo znane, jak i obrazy spoza kanonu turysty. Wiele innych, o czym jesteśmy przekonani, czeka na swoje odkrycie. Dokładnie można natomiast wskazać początek portretowego wątku. Wyznacza je dzieło europejskiej klasy.
Dzieło mnicha z tonsurą
Jedno z najwybitniejszych dzieł sztuki romańskiej przechowywane w naszym mieście, patena nazywana kaliską, przynosi podobizny św. Mikołaja oraz trójki ziemskich postaci: opata Szymona, Mieszka III oraz wykonawcy naczynia. To arcyciekawe przedstawienie. Po pierwsze dlatego, że na jego podstawie można odczytać historię fundacji pateny (i zaginionego kielicha) dla opactwa cystersów w Lądzie. Po drugie, na jej rewersie umieszczono jedyny znany nam wizerunek księcia kaliskiego, twórcy potęgi Zawodzia. Trzecią przyczyną, dla której warto o naczyniu pamiętać, jest postać rzemieślnika z młotkiem w ręku (atrybut złotników), ujęta do pasa, wynurzająca się w dziwnej dla nas pozie spod nóg głównych bohaterów sceny. Co jeszcze oryginalniejsze, mnich z wyraźnym zakolem tonsury na głowie jest podpisany: Conradus (Konrad). To najstarszy autoportret artysty w Polsce oraz jeden z nieczęstych, ale też nie tak rzadkich, jak chcieli widzieć dawniejsi badacze, przykład sygnowania dzieł sztuki średniowiecznych. Obraz mnicha Konrada połączony z analizą stylistyczną form zdobniczych pateny pozwolił bezbłędnie określić teren, w którym złotnik dorastał i kształcił swoje umiejętności – była to Nadrenia.
Zbiorowy portret kaliszan
Dzięki zachowanym zapiskom ks. Jana Sobczyńskiego, dobrze jest znana historia polichromii kaplicy Polskiej w kościele św. Mikołaja. Obok postaci boskich i historycznych Włodzimierz Przerwa-Tetmajer, młodopolski twórca malowideł, pokazał sporą grupę jemu współczesnych. Na jednej ze scen (po prawej od wejścia) stoją: duchowny zleceniodawca dzieła, przystrojony w „narodowe” pasy słuckie, Piotr Fundament Karśnicki, dziedzic Majkowa, Stanisław Herbich, prezes Związku Rzemieślników Chrześcijańskich i Józef Biliński, sołtys Majkowa. Mocno zindywidualizowane rysy twarzy dają pewność, że artysta portretował konkretne osoby, specjalnie wybrane na reprezentantów narodu, tj. poszczególnych stanów: duchownego, ziemiańskiego (szlacheckiego), mieszczańskiego i chłopskiego. Do grupy dołącza umierający mężczyzna z półodkrytym torsem. Jest on identyfikowany z Wojciechem Jabłkowskim, działaczem robotniczym, który w 1906 r. zabił carskiego szpiega. Ludowo–secesyjne w formie i religijno–patriotyczne w treści polichromie powstały trzy lata później. Wszyscy wymienieni w błagalnym geście wznoszą ręce ku Matce Boskiej, której tron wznosi się nad leżącą królową – ojczyzną. Robotnik, jak wynika z Tetmajerowskiej kompozycji, na (młodo)polskim ołtarzu złożył własne życie.
Z tłumu wyłania się jeszcze jedna głowa, charakterystyczna, bo wśród siwiejąco–łysiejących czaszek panów wieku słusznego, tę jedną wyróżnia bujna, brązowa czupryna. Oto sam malarz, który jak wielu innych twórców swojego czasu, sprawę patriotyczną łączył z artystycznym polotem. On także czeka na Zmartwychwstanie. Czy do tak patetycznej wizji doprowadziły go nadzieja czy zwątpienie? Jeden z zakutych w zbroję, uskrzydlonych aniołów polichromii stróżujących przy Maryi płacze, drugi – czuwa. Jeden krok do przodu, jeden krok do tyłu, nieustający taniec polskiej historii.
Secesja św. Michała
Nieco wcześniejsze są freski z kościoła św. Michała Archanioła na Dobrzecu. Parafianie dobrze wiedzą, jakie skarby kryje ich świątynia, ale wielu z nas jeszcze tutaj nie dotarło. Toteż w czas rozpoczynających się wiosennych ekskursji tę zaległość trzeba koniecznie nadrobić.
Jak głosi napis nad chórem świątyni, według projektu Stanisława Rudzińskiego i Stanisława Jasińskiego, polichromie św. Michała Archanioła malował Bronisław Wiśniewski; wszyscy trzej z Warszawy. Dla tropicieli przeszłości to niezwykle ważna wiadomość. Ta sama ekipa w tym samym czasie, tj. w sezonie 1904 – 1905, pracowała w prezbiterium katedry, i we wnętrzu kolegiaty NMP – Bazylice św. Józefa. Drugie dzieło (szerzej na ten temat pisaliśmy rok temu) było już wizją totalną, obejmującą wszystkie ściany i sklepienia kościoła, narzucającą nie tylko nowy styl, ale także nowy sposób patrzenia na świat. Duchowością w tej interpretacji są przesycone wszystkie stworzenia boskie, nie tylko człowiek i święty, ale – a może w szczególności – zieleń, rośliny, kwiaty – motywy, które dały początek swoistej ornamentyce tych czasów. Uwielbienie dla form natury, połączone z młodopolską „chłopomanią” i zauroczeniem ludową stylistyką można czytać także ze ścian dobrzeckiej świątyni, co niezmiernie ważne, po zniszczeniu secesyjnych polichromii w kolegiacie dają nam one wyobrażenie, jak niegdyś wyglądało wnętrze miejskiej fary.
Coś jeszcze przyciąga uwagę. Oblicze Chrystusa na łuku tęczowym kościoła (pomiędzy nawą a prezbiterium). Kościste, z głęboko osadzonymi oczami jest tak charakterystyczne i tak wyraziste, że wymusza pytanie, czyja w istocie była to twarz? Daleko jej do ideału; nie jest ani piękna, ani niebiańsko obojętna, raczej – surowa i bardzo ziemska. Czyj portret kryje się za tym wyobrażeniem? Malarza? A jeżeli tak, to którego z trzech twórców dobrzeckich malowideł?
Zamknięty w opromienionym otoku wizerunek pod względem ikonograficznym (treściowym) pozostaje równie ciekawy rozwiązaniem. Gest prawej dłoni Chrystusa – wyprostowane dwa palce – wskazuje, że to Salvator Mundi (Zbawiciel Świata). Zamiast charakterystycznego dla tego typu przedstawienia jabłka królewskiego artysta po bokach boskiego oblicza postawił dwie litery greckie: alfę i omegę, symboliczne znaki początku i końcu wszechświata. Wymowę wzmacnia biblijny cytat rozpostarty na wstęgach, w tłumaczeniu z łaciny: „Jam jest ten, który jest”. Końce łuku wypełniają obrazy Słońca i Księżyca, przez stulecia wielorako interpretowane, w tym kontekście zdające się ponownie nawiązywać do nieograniczonej władzy Salvatora Mundi.
Nieznani z witraży
Archanioł Michał kusi jeszcze jedną pyszną tajemnicą. Dwa okna prezbiterium kościoła wypełniają witraże. W tafli prawego z nich można zobaczyć grupę ludzi, znowu o wyraźnie zindywidualizowanych rysach. Podobnie jak w katedrze i tutaj ludzie różnego stanu społecznego wznoszą ręce ku niebu w błagalnym geście. Postacią najbardziej charakterystyczną jest klęczący starszy mężczyzna, wspierający rękę na bogatej lasce. Kto tym razem stoi przed nami? Tezą uprawomocnioną tradycją wydaje się propozycja, że to fundator świątyni lub przynajmniej części jej wyposażenia (witraży?). Inicjatorem postawienia neogotyckiego kościoła był ks. proboszcz Falkiewicz, ziemię pod budowę oraz drewno według popularnego opracowania miał podarować „rolnik Bronikowski”. Czy na pewno był to rolnik? Bronikowscy, herbu Osęk, od 1895 r. właściciele majątku Szczypiorno, należeli do parafii dobrzeckiej. Msze św. w kaplicy św. Barbary wystawionej niedaleko ich dworu zawsze odprawiał ksiądz „od św. Archanioła Michała”. Przed erą motoryzacji po duchownego posyłano konie, a w międzywojniu kapłan sam już przyjeżdżał nowiutkim fiatem, wzbudzając tym większy szacunek miejscowych. Zmarły w 1908 r. senior Stefan Bronikowski został pochowany nie gdzie indziej tylko na przykościelnym cmentarzu we wsi Dobrzec.
Sakralne fundacje zawsze dodawały splendoru rodzinie, dawały przykład i świadczyły o majętności. Pytanie, kim był starszy, siwy pan z bujnymi bokobrodami i białym wąsem z witraża świątyni pozostaje otwarte. Prawdopodobne, że należy szukać zupełnie gdzie indziej, wśród członków innej familii, ale z pewnością można także zidentyfikować dzieci (chłopiec, dziewczynka i maleństwo na rękach niani), wianuszkiem otaczające starca.
Naprzeciwko grupy z „fundatorem” stoją włościanie, a ponad nim widać zasępioną twarz mężczyzny ubranego w surdut przynależny inteligencji z przełomu wieków. Twarz jest podobna do tej z łuku tęczowego. Przypadek? Podobnie jak w kaplicy Polskiej i tutaj mężczyzna wydaje się outsiderem, biernym, być może wątpiącym, obserwatorem rzeczywistości.
Na skrzydłach Merkurego
W panoramę Kalisza wpisują się jeszcze inne ukryte portrety. Twarz Merkurego z fasady dawnego Banku Ziemi Kaliskiej (al. Wolności) dał syn doktora Drozdowskiego, właściciela domu sąsiadującego z finansową instytucją. Wizerunek stworzył Paweł Krzyżanowski, najznamienitszy rzeźbiarz miasta pierwszych dekad XX w. Stare kaliskie rodziny przechowują także podania o niebotycznej urodzie ciotek, które miały pozować do postaci anioła z cmentarza katolickiego przy rogatce, czy użyczać rysów Matce Boskiej z kaplicy Polskiej. Opowieści można snuć dalej. Ile w nich prawdy, nie ma znaczenia. Ważniejsze jest to, że razem stanowią one istotną część mitologii, nieuchwytnej, ale wyraźnej aury miasta nad Prosną.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie